Wystawa „Ikonosfera Wyspiańskiego. 'Noc listopadowa’ w Łazienkach Królewskich” w Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie.
DUMA‼️OBJĘŁAM PATRONAT nad fantastyczną i zrobioną z rozmachem wystawą „Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich”. „Ikonosfera” to nie miejsce, w którym przebywają ikony, a już na pewno nie ikony mody, tylko suma wszystkich obrazów otaczających dane miejsce, okres czy człowieka, w tym wypadku padło Wyspiańskiego. Może i dobrze, że w Arabii Saudyjskiej właśnie stawiają Mukaab, największy budynek na świecie, sześcian o wymiarach 400 metrów szerokości, wysokości i głębokości. Gdyby ktoś kiedyś wpadł na zrobienie mojej ikonosfery, to będzie jak znalazł, powinno w Mukaabie zmieścić się prawie 100 tysięcy zdjęć, które mam telefonie.
Co znajdziecie w recenzji?
Jak można domyślić się z tytułu – „Ikonosfera Wyspiańskiego. ‘Noc listopadowa’ w Łazienkach Królewskich” – wystawa dotyczy Wyspiańskiego, „Nocy listopadowej” oraz Łazienek Królewskich, litera „w”, chociaż obecna w tytule, nie jest bohaterką ekspozycji. Ale poza „w” na wystawie jest wszystko – sztuki wizualne, literatura, teatr, a nawet opera; od antyku przez secesję po XXI w. Sami więc widzicie, że na serio jest wszystko. Prawie jak u mnie w garderobie.

Wystawa „Ikonosfera Wyspiańskiego. 'Noc listopadowa’ w Łazienkach Królewskich”
Wystawa składa się z kilku części: Wyspiański w Warszawie, Wyspiański w Łazienkach, Powstanie Listopadowe, Ikonosfera, Powstanie dramatu, O dramacie, Do „Nocy Listopadowej” część muzyczna, Inspiracje estetyczne i literackie, Prapremiera i inscenizacje krakowskie, Inscenizacje warszawskie – 1. poł. XX wieku, a na końcu są inscenizacje z 2. poł. XX wieku, a nawet z lat 20. XXI wieku. O ile pierwsze części dotyczą okoliczności powstania dramatu i samego dramatu, to druga część pokazuje, jak dramat Stanisława Wyspiańskiego wyobrażali sobie reżyserzy, scenografowie i twórcy kostiumów oraz co z tego wyobrażania wyszło. A przez 120 lat całkiem sporo wyszło.


„Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich” to bardzo rozbudowana i przekrojowa wystawa na temat historii, literatury, sztuki, teatru i opery, stąd na miejscu są m.in. XIX-wieczne pocztówki z Łazienkami, różne prace związane z powstaniem listopadowym, egzemplarze książek, z których Stanisław Wyspiański czerpał wiedzę o tym zrywie, jego różne szkice i notatki, fotografie, plakaty i afisze teatralne, kostiumy (np. Nike zaprojektowany przez Krystynę Zachwatowicz dla aktorki Ewy Ciepieli do spektaklu Andrzeja Wajdy w 1974 r.), zdjęcia aktorów w tych kostiumach, zdjęcia z prób, rekwizyty (np. sztuczny śnieg albo sztuczne szkło), fragmenty dekoracji, szkice reżyserów oraz projekty scenografów. I teraz się trzymajcie: większość z nich na co dzień jest niedostępna, bo tkwi w kazamatach teatralnych magazynów, więc tym bardziej warto rzucić się do Łazienek.

Sam koncept wystawy (kuratorzy: Jagoda Hernik Spalińska, Joanna Szumańska; Rafał Węgrzyniak, zmarły w lutym 2024 r.) może zaskakiwać, bo Stanisław Wyspiański to raczej nie jest ktoś z TOP 3 osób, które przychodzą do głowy, gdy myśli się o Łazienkach Królewskich. Tymczasem jego związek z Letnią Rezydencją Króla Stanisława Augusta był krótki, acz owocny. Otóż Wyspiański na przełomie stycznia i lutego 1898 r. odwiedził Warszawę po raz pierwszy i ostatni w życiu. Prawdziwy Krakus nie będzie siedział w stolicy dłużej niż trzeba, a kultura w Warszawie kończy się, gdy odjeżdża ostatni pociąg do Krakowa, wiadomo.

O Stanisławie Wyspiańskim. Człowiek-zjawisko przychodzi na świat
A tak na serio, to 29-letni Stanisław Wyspiański wylądował w Warszawie, żeby na wystawie konkursowej Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych zaprezentować swoje projekty witraży do kościoła franciszkanów w Krakowie. Chociaż przeszedł do historii sztuki nie tylko jako uznany artysta-witrażysta, ale i genialny malarz, rysownik, architekt, projektant mebli, poeta i dramatopisarz, jako osoba, o której Józef Mehoffer mówił „człowiek-zjawisko”.
Nie mam pojęcia, czy na żywo Wyspiański był „człowiekiem-zjawiskiem”, ale bez wątpienia poczucie humoru to miał zjawiskowe. Kiedy mieszkał z rodziną przy ul. Krowoderskiej 79, na drzwiach zainstalował kartkę z tekstem: „tu mieszka Stanisław Wyspiański i prosi, aby go nie odwiedzać”. Introwertycy zrozumieją.

„Człowiek-zjawisko” o zjawiskowym poczuciu humoru urodził się 15 stycznia 1869 r. w Krakowie, w rodzinie o pierwiastku artystycznym – jego ojciec Franciszek był rzeźbiarzem i fotografem. Gdy babka Stanisława, a matka jego matki Marii z domu Rogowskiej, po śmierci męża sprzedała kamienicę przy u. Krupniczej 14, w której do tej pory mieszkali Wyspiańscy, zaczęły się problemy.
Przeprowadzili się do kamienicy przy ul. Kanoniczej 25, ale życiowo i finansowo nie było już tak kolorowo, że tak z emocji zarymuję. Gdy Stanisław miał 6 lat, jego młodszy brat Tadeusz zmarł na zapalenie opon mózgowych, ojciec wpadł w alkoholizm, a dwa lata jego matka zmarła na gruźlicę. Przed śmiercią zdążyła poprosić swoją siostrę Joannę, żeby zaopiekowała się jej synem. W 1880 r. Joanna wyszła za mąż za Kazimierza Stankiewicza, ale w żaden sposób nie pogorszyło to sytuacji 11-letnie Stasia, bo oboje bardzo o niego dbali, a Kazimierz zaszczepił w nim miłość do książek.

Stanisław Wyspiański. Totalny artysta totalny
Stanisław Wyspiański chodził do słynnego gimnazjum św. Anny w Krakowie, gdzie zajęcia były w języku polskim (rzecz bardzo egzotyczna w porównaniu do zaboru rosyjskiego) i wiele godzin poświęcano na naukę historii Polski oraz historii literatury polskiej (rzecz jeszcze bardziej egzotyczna w porównaniu do zaboru rosyjskiego). W gimnazjum, w którym Wyspiański zaprzyjaźnił się m.in. z Józefem Mehofferem i Lucjanem Rydlem, był szalenie wysoki poziom nauczania. Kładziono nacisk na humanistyczne i klasyczne wykształcenie, tak więc przyszły artysta totalny opanował łacinę i grekę, dzięki czemu bez problemu mógł czytać w oryginale „Iliadę” Homera, która w przyszłości zainspiruje go do napisania „Nocy listopadowej”. Być może gdybym ja na studiach czytała „Iliadę” w oryginale, a nie jakieś kretyńskie teksty o starożytnych pasterzach, to też bym napisała jeden z najważniejszych polskich dramatów, a tak wyszło, jak wyszło i zostałam Wernisażerią. Bywa.

Po maturze, w 1887 r., Stanisław Wyspiański zapisał się na wydział filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie chodził na wykłady z historii, historii sztuki i literatury, a oprócz tego rozpoczął studia malarskie w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie, której dyrektorem był Jan Matejko. Matejko zorientował się, że Wyspiański to nie jest pierwszy lepszy student, tylko złoto, dlatego zaproponował mu współudział w wykonaniu zaprojektowanej przez siebie polichromii w odnawianym kościele Mariackim. Dla studenta to było naprawdę wielkie wyróżnienie, coś jak dziś stypendium rektora, ministra kultury i darmowy Netflix w jednym.
Ponieważ Wyspiański na studiach nie tracił czasu na oglądanie Netlixa, może dlatego, że jeszcze nie było Netflixa, to miał czas nie tylko na malowanie, ale i na pisanie wierszy oraz scenek dramatycznych, zresztą często dotyczących jego własnych prac plastycznych. Takie wzajemne przenikanie się malarstwa lub rysunku z poezją, dramatem czy operą, czyli występowanie różnych odnóg sztuki w jednym dziele, w owych czasach nie było czymś szczególnie zaskakującym. W modernizmie furorę robiła mająca swoje korzenie – jak prawie wszystko – w antyku koncepcja syntezy sztuk [Gesamtkunstwer] Richarda Wagnera, który stwierdził: „artysta odczuwa pełne zadowolenie dopiero wówczas, gdy wszystkie sztuki łączy razem, ponieważ istotnym celem sztuki jest dążenie do obejmowania wszystkiego”. Innymi słowy artysta jest artystą dopiero wówczas, gdy zmiesza różne dziedziny sztuki, co też u Wyspiańskiego w pełni – nomen-omen – wybrzmiało w „Weselu”, „Akropolis” i właśnie w „Nocy listopadowej”. Totalnie Wyspiański był artystą totalnym.

Wyspiański w Paryżu. Artysta głodny to artysta płodny
W 1890 r., jak każdy szanujący się arystokrata albo intelektualista, Stanisław Wyspiański udał się w Grand Tour, w podróż edukacyjną, która miała służyć zorientowaniu się, co obecnie dzieje się w kulturze i sztuce w Europie, a przede wszystkim temu, co dziś nazywamy networkingiem. Artysta zwiedził Włochy, Francję, Szwajcarię i Niemcy, rzuciło go także do Pragi. W drodze powrotnej w niemieckich miastach naoglądał się spektakli Goethego, Webera, Wagnera i Shakespeare’a, co było dla niego wielkim przeżyciem, bo od lat uwielbiał teatr. Miał to szczęście, że mieszkając w Krakowie, mógł podziwiać najwybitniejszych polskich aktorów i aktorki, m. in. Helenę Modrzejewską, To ten jedyny moment w historii Polski, kiedy Krakusi naprawdę mogli mówić, że kultura w Warszawie kończy się, gdy odjeżdża ostatni pociąg do Krakowa, szczególnie gdy jedzie nim Modrzejewska.

W maju 1891 r. Wyspiański z Mehofferem wylądował w Paryżu, w którym przebywał – z przerwami – do 1894 r. Za pierwszym podejście nie udało im się dostać do École des Beaux Arts, zaczepili się więc w założonej przez Filippa Colarossiego Académie – o zaskakującej nazwie – Colarossi. Tak samo jak Académie Julian, Académie Colarossi, w porównaniu do konserwatywnej i zacofanej École des Beaux Arts, stawiała na nowoczesność, która przejawiała się w tym, że nie dość, że kobiety mogły w niej studiować, to jeszcze mogły malować i rysować nagiego modela i nikt nie zakładał, że ze wstydu omdleją i wylądują z nosem w terpentynie.
W Paryżu Wyspiański chadzał nie tylko do muzeów, gdzie zapoznawał się z najnowszymi prądami w sztuce, m.in. z neoimpresjonizmem, ale i do teatrów. Nie mam pojęcia, jak często bywał w Comédie Française, skoro – zgodnie z jego wyliczeniami – miesięcznie na bilety wydawał niewiele mniej niż na mieszkanie i ponad pięć razy więcej niż na jedzenie. Podobno artysta głodny to artysta płodny, może dlatego w 1892 r. w końcu udało mu się dostać do École des Beaux Arts. Jednak to była historia z cyklu: „teraz to nie chcę”, ponieważ Wyspiański doszedł do wniosku, że niczego sensownego tu się nie nauczy, w dodatku jego projekty witraży do lwowskiej katedry spotkały się z krytyką. Mówiłam, że École des Beaux Arts była zacofana.

Powrót do Krakowa
Stanisław Wyspiański już na tym etapie uprawiał syntezę sztuk, bo projektując witraż „Śluby Jana Kazimierza” dla katedry lwowskiej, równoległe pisał dramat „Królowa Polskiej Korony”. Zaczął od sceny będącej literackim odpowiednikiem witrażu, czyli ślubowania Jana Kazimierza w katedrze we Lwowie w 1656 r. Mimo rozczarowania École des Beaux Arts, która nie poznała się na witrażu Wyspiańskiego (wolę nie myśleć, co Sorbona pomyślałaby o zalążku dramatu, zjadłaby, wymemłała i resztki wypluła do Sekwany), to nie był powód, dla którego artysta musiał wrócić do Polski, przyczyna była prozaiczna: jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wyspiański ledwo wiązał koniec z końcem, był biedny jak mysz kościelna, mysz, a nie szczur, w całym Paryżu jest mnóstwo szczurów, ale tym spod Katedry Notre-Dame najlepiej się powodzi.
Była to decyzja życia, ponieważ w 1895 r. Wyspiański otrzymał zlecenie na wykonanie polichromii do kościoła franciszkanów w Krakowie. Gdyby nie to, że Matejko nie żył od dwóch lat, na pewno byłby zachwycony osiągnięciem swojego polichromiowego pupilka. Wyspiańskiemu tak dobrze poszło, że w 1897 r. dostał kolejne kapitalne zlecenie: tym razem na wykonanie ośmiu witraży, stworzy m.in. przepiękny „Stań się (Bóg Ojciec)”, „Stygmatyzację św. Franciszka”, „Cztery żywioły”, i „Błogosławioną Salomeę”.

Powrót do matecznika okazał się strzałem w dziesiątkę nie tylko pod względem witraży. W 1896 r. Lucjan Rydel poprosił Wyspiańskiego o zilustrowanie pierwszej księgi „Iliady”, której fragmenty tłumaczył – Rydel, nie Wyspiański – dla warszawskiego „Tygodnika Ilustrowanego”. Po pewnych przepychankach z redakcją, która domagała się zmian w rysunkach, ostatecznie w październiku 1896 r. w trzech numerach czasopisma ukazały się po kolei cztery ilustracje: najpierw „Apollo Łucznik”, potem „Achilles i Pallada”, a na końcu „Atrydzi (Agamemnon)” oraz „Zeus i Tetyda”.
Kolejnym zajęciem, które ominęłoby Wyspiańskiego, gdyby dalej siedział „na mysz” w Paryżu, było objęcie w 1898 r. stanowisko kierownika artystycznego – dziś byśmy powiedzieli: art directora – założonego rok wcześniej tygodnika literacko-artystycznego „Życie”, którego redaktorem naczelnym był wówczas Stanisław Przybyszewski. „Życie”, oprócz warszawskiej „Chimery”, było najważniejszym pismem w Młodej Polsce. To właśnie tu publikowała większość poetów i krytyków, m.in. Lucjan Rydel, Maria Komornicka, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Tadeusz Miciński czy Bolesław Leśmian. Jeśli ktoś nie publikował w „Chimerze” albo w „Życiu”, to się nie liczył. Życie.

Stanisław Wyspiański w Warszawie. Sprawy zawodowe i potoczne
W tym samym roku, w którym Wyspiański został kierownikiem artystycznym „Życia”, wybrał się do Warszawy. Wystawę konkursową, na którą w 1898 r. przybył z projektami witraży, zorganizowało Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych w Resursie Obywatelskiej. Resursa to istniejący do dziś przepiękny budynek nieopodal Placu Zamkowego, który od 1860 r. należał do Towarzystwa Nowej Resursy, jednego z dwóch odłamów założonej w 1820 r. lat wcześniej Warszawskiej Ressursy (pisanej zgodnie z francuskim pierwowzorem jeszcze przez dwa „s”) Kupieckiej, a właściwie Stowarzyszenia Warszawskich Kupców zrzeszającego – jak można się domyślić – kupców i małych przedsiębiorców „w celach wspólnej, godziwej rozrywki i towarzyskich zebrań, na tle muzykalnych produkcyj oraz rozmów o sprawach zawodowych i potocznych”.
W Towarzystwie tym, jak w prawie każdym towarzystwie, w pewnym momencie zaczęły pojawiać się różne wizje przyszłości, a szczególnie przyszłości dotyczącej finansów, tak więc 12 lat później nastąpił jego rozłam na Warszawską Resursę Kupiecką i Nową Resursę Kupiecką, później przemianowaną po prostu na Resursę Obywatelską. Jak oni się w tym Resursach nie pogubili i nie zapomnieli, kto do której należy, to ja nie wiem, tak czy inaczej istotne jest, że właśnie do tej drugiej Resursy należał gmach, w którym na parterze były różne sklepy, a pozostała część budynku była przeznaczona na cele reprezentacyjne.
Nie tylko Towarzystwo Resursy Kupieckiej organizowało tu rożne rozrywki („zabawy, gry umiarkowane, czytanie gazet i książek, bale, koncerty, obiady towarzyskie”), ale i wynajmowało pomieszczenia różnym instytucjom i osobom prywatnym, stąd nieustannie odbywały się zjazdy, imprezy, garden party, loterie, „teatry żywej fotografii”, „bale na korzyść ubogim” (dziś byśmy powiedzieli: bale charytatywne) „wieczory tańcujące połączone ze sztukami mechanicznymi” i rzecz jasna – wystawy.

Hotel Saski. Przedwojenna baza noclegowa w Warszawie
Jeśli chodzi o nocleg, Stanisław Wyspiańskie miał taką sama filozofię jak ja, czyli zatrzymywać się jak najbliżej miejsca, w którym jest wystawa; człowiek wystarczająco nachodzi się po muzeach, żeby musiał jeszcze ciągać nogi po chodnikach, trzeba się oszczędzać. Artysta postawił więc na mieszczący się całe 300 metrów od Resursy Hotel Saski, a właściwie Hotel de Saxe, mieszczący się przy ul. Koziej jeden z pierwszych hoteli w ówczesnej Warszawie. Działający od 1847 r. Saski do chwili otwarcia dziesięć lat później luksusowego Hotelu Europejskiego był największym hotelem w ówczesnej Warszawie. Przy tej samej ulicy, co Hotel Saski, od 1869 r. funkcjonował Hotel Kowieński (po 1920 r. Hotel Włoski), ale to nie ta liga. Swoją drogą zawsze ciekawi mnie, kto wpadł na taką akurat nazwę, gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Kowno, a gdzie Włochy.

Chociaż po wybudowaniu Europejskiego standard Saskiego przestał robić takie wrażenie (a kucharz tak doskonałe dania), jednak hotel nadal miał doskonałą lokalizację i zamożną klientelę, więc nic dziwnego, że zatrzymał się tu i Stanisław Wyspiański. Prawdopodobnie to właśnie wylot ul. Koziej na Krakowskie Przedmieście jest tym miejscem, w którym rozgrywa się scena VII W Ulicy w „Nocy listopadowej”.

Mieszkając przy Krakowskim Przedmieściu, Stanisław Wyspiański do Łazienek Królewskich daleko nie miał i pewnego zimowego dnia wraz z Antonim Szybalskim wybrali się tam na saniach; jak ja bym chciała chociaż raz przemieścić się Alejami Ujazdowskimi na płozach, nie uberem, ewentualnie w opcji: Uber Sanie, jest Uber Komfort, jest Uber Lotnisko, to mógłby być i Uber Sanie. Szybalski, z którym Wyspiański udał się do Łazienek, urodził się w 1867 r. w Płocku, w latach 1888-1893 studiował w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie i przyjaźnił się ze Stanisławem, który namówił go, żeby kontynuował edukację w Paryżu w Académie Julian. Szybalski tak samo jak Wyspiański nie został we Francji i wrócił do Polski, ale najpierw zamieszkał w Warszawie, a później w Siedlcach. Większej kariery jako malarz nie zrobił i utrzymywał się z lekcji rysunku.

Toteż gdy w Warszawie Szybalski spotkał się z Wyspiańskim, mógł być jego przewodnikiem po Łazienkach Królewskich, „pałacu i parku cesarskim” (czyli carskim!!), bo tak za czasów malarzy w „Encyklopedii powszechnej” Samuela Orgelbranda, wydanej w 28 tomach jednej z pierwszych nowoczesnych polskich encyklopedii, opisywano dawną rezydencję królów polskich, które obecnie była własnością cara-cesarza Aleksandra I.

Stanisław Wyspiański w Łazienkach Królewskich
Tak więc Wyspiański zwiedził z przyjacielem pokryte śniegiem, nastrojowe Łazienki Królewskie, które zainspirowaly go do napisania dramatu „Noc listopadowa” opowiadającego o wybuchu w Warszawie w nocy z 29 na 30 listopada 1830 r. powstania przeciwko zaborcy rosyjskiemu.
A co go tak szczególnie natchnęło, oprócz tego, że Łazienki Królewskie same w sobie są „natychające”? Przez długi czas zastanawiano się, czy Stanisław Wyspiański widział wnętrze Pałacu na Wyspie. Rozpoczęła się i skończyła I Wojna Światowa, zwaną Wielką Wojną (ludzie wówczas nie spodziewali się, że za dwie dekady czeka ich jeszcze większa wojna), Polska odzyskała niepodległość, ale co tam, gorącym tematem od trzech dekad był Wyspiański i to, czy wszedł do Pałacu, czy nie.
Wacław Borowy, wybitny polski historyk sztuki, w studium z 1918 r. „Łazienki a Noc Listopadowa Wyspiańskiego. Uwagi historyczno-literackie” doszedł do wniosku, że artysta zwiedził Pałac na Wyspie, Szkołę Podchorążych widział tylko z zewnątrz, natomiast Belweder ewentualnie z daleka, skoro założył, że można z niego zobaczyć pomnik Jana III Sobieskiego. Spoiler: można. Na bank nie widział ogrodowych rzeźb, które ze względu na mróz znajdowały się w wielkich pudłach, kojarzących się Wyspiańskiemu z trumnami, jednak nie trzeba być Wyspiańskim, żeby domyślić się, że w środku są klasyczne posągi.

Stanisław Wyspiański i Pałac na Wyspie
Dopiero w 30. rocznicę jego śmierci, w 1937 r., tajemnica się wyjaśniła. W 329. numerze „Kurjera Warszawskiego” ukazał się artykuł Antoniego Szybalskiego, w którym potwierdził, że razem z Wyspiańskim zwiedzili Pałac na Wyspie, a Wyspiański do tego stopnia zachwycił się Rotundą, pokojami i salą balową, wręcz uznał ją za najbardziej powalającą z dotąd widzianych przez niego tego typu pomieszczeń „cesarskich i królewskich w Europie środkowej i zachodniej”. To chyba pierwszy i ostatni raz w historii, kiedy Krakus uważa, że Warszawa jest w czymś lepsza od Krakowa.
Szybalski dodał, że Wyspiański usiadł na widowni Amfiteatru (całe szczęście, że cztery litery mu nie przymarzły) i podziwiał Pałac na Wyspie, a konkretnie znajdujące się na południowej fasadzie posągi uosabiające cztery pory roku, a także jego wnętrze, w tym Przedsionek wraz z posągami Marsa requiescens, czyli odpoczywającego (ja zimą), oraz Polonii reflorescens, czyli rozkwitającej (ja latem) i prawdopodobnie północną fasadę pałacu z posągami Minerwy (Ateny) i Marsa (Aresa), co ma sens, skoro owe bóstwa zostają przywołane w dramacie.

Zawsze się śmieję, że gdyby Stanisław Wyspiański trafił w Łazienkach na taką pogodę jaką mieliśmy w tym styczniu, mżawka, wilgoć i kilka stopni na plusie, to by pół dramatu nie napisał, bo zamiast kręcąc się po zabytkowym parku i moknąć jak kura na deszczu, zapewne zwiałby do ciepłego wnętrza i tyle by było z tekstu. Może nie powstałby kolejny dramat narodowy, ale taka pogoda to już dramat sam w sobie.
W każdym razie pogoda w styczniu 127 lat temu dopisała, Wyspiańskiego Łazienki Królewskie natchnęły, 6 lat później powstał dramat, a kolejne 120 lat później w Łazienkach Królewskich możemy podziwiać wystawę na jego temat oraz „Nocy Listopadowej”.
Teraz uwaga: jeśli kogoś nudzi historia albo wydaje mu się, że go nudzi historia, bo nigdy nie miał do czynienia z historią, a jedynie z nudnym opowiadaniem o historii, niech przeskoczy X akapitów niżej. A jeśli ktoś kocha historię albo chce przekonać się, czy ją kocha, to poniżej historia powstania listopadowego.
Powstanie listopadowe. Geneza
A jak to było nie z „Nocą listopadową” Wyspiańskiego, ale z prawdziwym powstaniem listopadowym? W dwóch słowach: początki powstania listopadowego, zwanego też wojną polsko-rosyjską, sięgają 15 grudnia 1828 r. i Sprzysiężenia w Szkole Podchorążych Piechoty w Łazienkach Królewskich (dziś jest to Podchorążówka), kierowanego przez podporucznika Piotra Wysockiego.
Napięcie między Polakami a rosyjskim zaborcą było koszmarne, bo niby traktat wiedeński z 1815 r. zagwarantował Królestwu Polskiemu autonomię i własną konstytucję (autonomia z zaborcą nad głową, fajny żart), ale car Aleksander I, a potem Mikołaj I szybko machnęli ręką na ustalenia i zaczęło się łamanie konstytucji – Królestwo Polskie miało własną armię, sejm i sądownictwo, ale to była fikcja, bo Romanowie w najlepsze ograniczali wolność słowa oraz tłumili opozycję, aresztując, kogo tylko się da, w czym również pomagała wszechobecna cenzura. Autonomia stawała się autonomią wyłącznie z nazwy, bo Mikołaj I dążył do rusyfikacji i absolutystycznych rządów. Wiecie, jaka jest definicja absolutyzmu? Że absolutnie z nikim się nie liczysz, ustrój doskonały.
Wiosną 1829 r., podczas pobytu w Warszawie Mikołaja I, który miał koronować się na króla Polski, członkowie Sprzysiężenia planowali wspólnie z wtajemniczonymi posłami wymusić na carze powrót do swobód politycznych i przestrzegania konstytucji Królestwa Polskiego (hy, hy, naiwniacy), a w razie odmowy postanowiono rozpocząć walkę. Niestety, jak to zwykle bywa w naszej historii, posłowie wyłamali się i trzeba było odpuścić sobie negocjacje z carem, jakby w ogóle jakiekolwiek były możliwe. Kilka lat później, w 1834 r., w Paryżu Juliusz Słowacki wyda anonimowo dramat „Kordian: Część pierwsza trylogii. Spisek koronacyjny” o owym anonimowym spisku na życie Mikołaja I przed jego koronacją. Jedyny plus powstania, które nie wyszło – można o nim pisać bestsellery.
Członków Sprzysiężenia nakręcały nie tylko – delikatnie rzecz ujmując – nastroje społeczne, ale i zwycięskie ruchy rewolucyjne, które w tym czasie przetaczały się przez Europę: rewolucja lipcowa we Francji w 1830 r. oraz rewolucja sierpniowa w Belgii w tym samym roku. Ironia losu polegała na tym, że Mikołaj I planował wysłać wojsko polskie do tłumienia obu rewolucji, co spotkało się z gigantycznym – i zrozumiałym – oporem oficerów. Jakim cudem mieliby walczyć przeciwko grupom, które zainspirowały ich do walki o niepodległość? Nie ma takiej opcji.

Powstanie listopadowe: inspiracja rewolucjami w Europie
Dla Polaków fakt, że rewolucja francuska doprowadziła do obalenia żądnego przywrócenia absoltyzmu króla Karola X i umieszczenia na tronie Ludwika Filipa I, zwanego „królem obywatelskim”, był dowodem na to, że można walczyć i wygrać z absolutystycznym władcą, a w konsekwencji doprowadzić do odzyskania niepodległości. W dodatku nowy francuski rząd Ludwika Filipa I radośnie poparł ruchy narodowowyzwoleńcze, m.in. Belgów. W Polsce zaczęto więc liczyć na to, że Francja wesprze również powstanie listopadowe. I oczywiście, jak przyszłość naszego kraju nie raz jeszcze pokaże, Polacy liczyli, liczyli i się przeliczyli. Ludwik Filip I nie wysłał obiecanej pomocy militarnej, bo sam nie chciał ryzykować wojny z Rosją. Z obiecanego Polsce wsparcia międzynarodowego wyszło tyle, co zawsze – wielkie, okrągłe NIC.
Podobnie było z Belgią: Belgia, będąca od 1815 r. częścią Królestwa Niderlandów (kolejny złoty pomysł kongresu wiedeńskiego), od dawna dążyła do niepodległości. Katoliccy Belgowie mieli dość dominacji protestanckiej Holandii, a francuskojęzyczna ludność Walonii czuła się dyskryminowana przez rządzących Holendrów. W sierpniu 1830 r. w Brukseli wybuchło powstanie, które ogarnęło cały kraj i ostatecznie w październiku Belgowie ogłosili niepodległość. To było jedno z najważniejszych – o ile nie najważniejsze – wydarzenie, które dało Polakom nadzieję na niepodległość, tym bardziej, że skoro Belgia dostała wsparcie od mocarstw zachodnich, głównie od Francji i Wielkiej Brytanii, to liczono, że może tym razem owe mocarstwa wesprą nasze dążenia do niepodległości. I co? I jajco. Jak zwykle Polacy liczyli, liczyli i się przeliczyli. Dostaliśmy drugie z rzędu wielkie, okrągłe NIC.
Niestety Polacy nie wzięli pod uwagę trzech rzeczy. Pierwsza rzecz: Belgia leżała w Europie, to łatwiej ją było wspierać, natomiast Polska leżała w centrum Rosji, a Europa nie chciała angażować się w konflikt polsko-rosyjski i tym samym bezpośrednio zadzierać z Imperium Rosyjskim. Druga rzecz: Holandia była zdecydowanie słabszym przeciwnikiem niż Rosja, więc łatwiej było o sukces militarny. Trzecia rzecz: malutkie Królestwo Polskie miałoby dokonać tego, czego nie dokonała w 1812 r. Wielka Armia Napoleona, serio? Mimo to oczywiście Polacy nie byliby Polakami, gdyby nie rzucili się z motyką na Rosjan, znaczy słońce, w myśl zasady: ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo i patrz.

Wybuch powstania listopadowego
W dwóch słowach: powstanie listopadowe wybuchło wieczorem ok. godz. 18, 29 listopada 1830 r., gdy Piotr Wysocki wszedł do Szkoły Podchorążych Piechoty w Łazienkach, przerwał zajęcia z taktyki i strzelił przemowę: „Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć lub zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów”, wyprowadzając spiskowców na miejsce zbiórki, czyli pod pomnik króla Jana III Sobieskiego. Zawsze mnie ciekawiło, czy Wysocki improwizował, czy przemowę o „piersiach-Termopilach” przygotował sobie już wcześniej. O ile w jego pamiętnikach pojawia się treść przemowy, to niestety nie wiadomo, kiedy powstała. Same tajemnice w tych Łazienkach.
Oficerowie zaatakowali Belweder, siedzibę znienawidzonego przez Polaków namiestnika carskiego Wielkiego Księcia Konstantego, który prywatnie był bratem jeszcze bardziej znienawidzonego przez Polaków cara Mikołaja I, nepotyzmu nie wymyślono w XXI w. Niestety Konstanty zdołał ukryć się przed powstańcami, ale powstańcy – z pomocą cywili – zdobyli wówczas Arsenał, główną zbrojownię w Warszawie i dzięki przejętej broni mieli czym walczyć z zaborcą.
W scenie I „Nocy listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego, Piotr Wysocki zapowiada zdobycie Arsenału przez Józefa Zaliwskiego („Dzieci, hej bracia, laury do podziału! Do Arsenału! Do Arsenału!!”), a w scenie VII do ataku na zbrojownię zagrzewa podchorążych Pallas-Atena: „ten poszedł do Arsenału. Co tchu tam lećcie, a tłumom rozdajcie bronie! Rwać bramy!”. Scenę tę ukazuje również spektakl Teatru Telewizji z 1978 r. w reżyserii Andrzeja Wajdy, który to spektakl można podziwiać na wystawie w Łazienkach Królewskich. W scenie VII do szturmu wzywa również Wysocki: „dzieci, hej, bracia, laury do podziału! Do Arsenału! Do Arsenału!!”. Gdy na drodze powstańcom staje Stanisław Potocki i nakazuje odwrót, zaczyna się strzelanina pomiędzy podchorążymi Józefa Zaliwskiego a patrolem Rosjan i w wyniku strzelaniny ginie Stanisław Florian Potocki, który chciał żeby dać robie spokój z powstaniem i namawiał podchorążych do powrotu do koszar. Podobno miał powiedzieć: „Dzieci, uspokójcie się”. Nie wiem, czy to był najmądzejrzy tekst, który można było wygłosić do oficerów, którzy mieli dość upodlenia, gnębienia ich oraz ojczyzny. Chyba nie.
Następnego dnia powstańcy, z uzbrojoną ludnością cywilną, opanowali stolicę. To zmieniło rangę wydarzenia, bo poprzez wciągnięcie cywili do imprezy spisek wojskowy zmienił się w powstanie całego miasta. Wielki Książe Konstanty z częścią generałów i wojsk zwiał z Warszawy do karczmy na Wierzbnie (konno, wtedy nie istniała jeszcze stacja metro Wierzbno) i nie podjął żadnych działań przeciwko powstańcom. Chociaż można powiedzieć, że Rosjanie wylecieli z Warszawy, ale nie było z czego się cieszyć, bo dopiero teraz Imperium Rosyjskie wkroczyło na prawdziwą ścieżkę wojenną. Do tej pory było zajęte walką w innych rewirach Europy mogły tolerować podskoki „Polaczków”, ale są pewne granice, a jedną z nich jest atak na wodza naczelnego Wojska Polskiego i faktycznego zarządzającego Królestwem Polskim. To jest ten moment, kiedy Rosja mówi bardzo zdecydowane: „niet”,

„Nie dziękuję i tak poproszę”, czyli polska strategia polityczna
To, co wówczas działo się w polskiej polityce, woła – jak zazwyczaj – o pomstę do nieba: oczywiście nikt z nikim nie mógł dojść do ładu. Rada Administracyjna (czyli cywilna władza Królestwa Polskiego) chciała rozbroić powstańców, co wywołało przeciwny efekt: powstanie wybuchło z pełną mocą. Tymczasem powołane 1 grudnia 1830 r. Towarzystwo Patriotyczne z prezesem Joachimem domagało się czegoś wprost przeciwnego: natychmiastowej akcji zbrojnej przeciwko stacjonującym w Królestwie Polskim wojskom rosyjskim. Rada Administracyjna przycwaniakowała i żeby zdobyć większość, podebrała Towarzystwu kilku członków, a z jaką reakcją tak subtelny zabieg polityczny się spotkał, możemy sobie wyobrazić. Foki aprobaty to tam nie było.
Żeby ostudzić emocje, 3 grudnia 1830 r. rozwiązano Radę Administracyjną i wyłoniony został Rząd Tymczasowy z księciem Adamem Jerzym Czartoryskim jako prezesem, który to Rząd już 21 grudnia 1830 r. został zastąpiony Radą Najwyższą Narodową. Mam wrażenie, że wszyscy zapomnieli o walce z wrogiem, a zajęli się politykowaniem i obsadzaniem stołków, no piaskownica, jeszcze niech sobie domki z piasku nawzajem rozwalają i biją się łopatkami po głowach, krzycząc: mój rząd, a nie, bo mój, moja rada jest najwyższa, a nie, bo moja jest wyższa. Polska polityka w pigułce, znaczy w piaskownicy.
W międzyczasie, 5 grudnia 1830 r., dopiero co mianowany na wodza naczelnego Józef Chłopicki, ogłosił się dyktatorem powstania, jednocześnie kombinując, że może da się dogadać z carem Mikołajem I. Powodzenia. Żeby było śmieszniej, w nocy z 29 na 30 listopada, Chłopicki przebywał w teatrze. Poproszony o przyłączenie się do spisku, kategorycznie odmówił objęcia dowództwa nad polską armią, ale kilka dni poźniej chętnie przygarnął stanowisko wodza naczelnego. Ja to nie wiem, na co liczono, rzucając się na takiego molocha jak Imperium Rosyjskie, mając generałów emocjonalnie i światopoglądowo stabilnych jak pogoda nad Bałtykiem.
13 grudnia 1830 r. Mikołaj I wprowadził stan wojenny i zapędził Iwana Dybicza do stłumiania powstańców, a cztery dni później zażądał od Polaków przywrócenie Rady Administracyjne, co nie jest zaskakująca, w końcu to była grupa zgodna z myślą cara – żądała rozbrojenia powstańców, a nie kontynuowania powstania.

Tyle wygrać, tak dużo przegrać
Jakby było mało, powstańcy nie mieli szczęścia do dowództwa, nawet Mikołaj I z Dybiczem im niepotrzebni, jeszcze pół roku, a sami całkiem by się położyli. Chłopicki, po nieudanych negocjacjach z carem (szok i niedowierzanie), w połowie stycznia poddał się do dymisji, nie każdy nadaje się na dyktatora. Ale co tam, bawimy się dalej bez wodza.25 stycznia 1831 r. Sejm niby ogłosił detronizację Mikołaja I, były próby stworzenia rządu narodowego, ale wyszło, jak wyszło. Efekt był taki, że 5 lutego do Królestwa Polskiego wjechała licząca prawie 120 tysięcy żołnierzy armia rosyjska, wiecie, tego zdetronizowanego Mikołaja I.
Rozrzut światapoglądowy wśród elit politycznych i brak strategii to naprawdę nie najlepszy oręż w walce z takim molochem jak Imperium Rosyjskie. Chociaż wojska polskie, odniosło kilka sukcesów, np. w lutowych bitwach (zwycięskiej pod Stoczkiem i nierozstrzygniętej pod Olszynką Grochowską, jednak to dzięki niej straty po stronie Rosjan doprowadziły do odłożenia przez nich planowanego szturmu na Warszawę), zmiana dowództwa doprowadziła do osłabienia powstańców. Mnie to osłabia sama myśl o tym, kto i jak nimi dowodził.

Kolejni dowódcy, w tym Jan Skrzynecki, byli niezdecydowani, w ogóle nie ogarniali sytuacji i nie potrafili wykorzystać przewagi militarnej. Kiedy np. wojska Mikołaja I nadwątliła wybuchła w kwietniu 1831 r. epidemia tyfusu i cholery, na którą uprzejmy był w czerwcu zejść sam Wielki Książę Konstanty, Skrzynecki zamiast przybombić w osłabionego wroga, to czaił się i krygował jak panna na wydaniu. Odwołano go dopiero 11 sierpnia, ale już było po ptakach.
W końcowym okresie walki dowództwo przejął Jan Krukowiecki, który był przeciwny kontynuowaniu powstania, zaprawdę świetna osoba do zarządzania wojskiem polskim. Z przybyłym we wrześniu feldmarszałkiem Iwanem Paskiewiczem (gdyż Iwan Dybicz również uprzejmy był w czerwcu zejść na cholerę), jedną z najbliższych osób Mikołaja I, a zarazem jednym z najokrutniejszych dowódców rosyjskich w historii, Krukowiecki w najlepsze negocjował warunki kapitulacji. Potem obwiniano go za niedostateczne przygotowanie stolicy do obrony i oskarżano o potajemne kontakty z przeciwnikiem (no coś takiego, co za niespodzianka).
„Dla nas bunt Polski to sprawa domowa, prastara, dziedziczna rozterka”
Rosjanie zaczynali się już niecierpliwić, ileż można pieścić się z powstańcami. W 1831 r. rosyjski poeta Aleksander Puszkin żądał jak najszybszego stłumienia polskiego buntu, grzmiąc: „należy ich zdusić, powolność nasza jest męcząca. Dla nas bunt Polski to sprawa domowa, prastara, dziedziczna rozterka”.
W końcu Rosja się obudziła, postanowiła zrobić porządek i skierowała zdecydowanie większe siły przeciwko powstańcom, tym samym Polacy kluczowe bitwy (np. 26 maja pod Ostrołęką) niestety przerżnęli, co załamało naszych żołnierzy. Po utracie warszawskiej Woli, gdzie podczas szturmu pod dowództwem Paskiewicza 6 września zginął m.in. dowodzący Redutą nr 56 generał Józef Longin Sowiński (bo dowodzący Redutą nr 54, Julian Konstanty Ordon, wbrew dramatycznemu wierszowi Adama Mickiewicza, przeżył), dowództwo powstania, nie widząc opcji dalszej obrony Warszawy, 8 września 1831 r. poddało ją Rosjanom. 9 października skapitulowała twierdza Modlin, a 21 października twierdza Zamość i właśnie tę datę uznaje się za koniec powstania listopadowego. Królestwo Polskie wróciło do Rosjan, a Paskiewicz został księciem warszawskim. Taki był efekt niecałego roku walki o niepodległość.
Natomiast konsekwencje upadku powstania listopadowego były straszliwe. Mikołaj I oznajmił: „nie wiem, czy będzie jeszcze kiedy jaka Polska, ale tego jestem pewien, że nie będzie już Polaków” i się zaczęło. Zesłał na Syberię tysiące osób, a ok. 11 tysięcy osób udało się na emigrację (tzw. Wielką Emigrację), zlikwidowała i tak śmiechową autonomię Królestwa Polskiego (zniesiono konstytucję, zlikwidowano armię polską, Królewstwo Polskie – mimo nazwy tracącej niezależnością – stało się częścią Imperium Rosyjskiego), zlikwidowano szkolnictwo wyższe (zamknięto Uniwersytet Warszawski) obniżono poziom kształcenia w szkołach średnich i podstawowych, a kontrola społeczeństwa stała się ekstremalnie surowa. No to byłoby na tyle.
Powstanie listopadowe i „Noc listopadowa”
Tak wyglądało powstanie listopadowe opisywane przeze mnie na podstawie materiałów dostępnych w 3. dekadzie XXI w., natomiast na początku XIX w. Stanisław Wyspiański nie miał konta wykładowcy akademickiego i nie mógł wygodnie buszować sobie w archiwach cyfrowych. Musiał więc nieboraczek bazować na dwóch publikacjach uczestników powstania: „Powstaniu narodu polskiego w r. 1830 / 1831” Maurycego Mochnackiego z 1834 r. i „Historyi powstania listopadowego” Stanisława Barzykowskiego z 1883 r. Obie książkach są do zobaczenia na wystawie w Łazienkach Królewskich.
Powiedzieć, że Wyspiański swobodnie traktował materiał historyczny, to jakby nic nie powiedzieć. Umówmy się: Wyspiańskiemu materiał historyczny nie przeszkadzał w pisaniu. W ulicy żołnierze mający maszerować do Arsenału albo do Belwederu idą w przeciwnych kierunkach, niż powinni. Ale to nie ma znaczenia, bo pisarzowi wszystko wolno, a dramatopisarzowi i malarzowi wolno dwa razy więcej.
„Noc listopadowa” ma kompozycję – tak jak bohaterów – dość nietypową jak na tamte czasy: jest to 10 luźnych scen bez podziału na akty, akcja toczy się, z wyjątkiem przeniesionych do Śródmieścia scen V, VI i VII, w Łazienkach albo w ich sąsiedztwie. Jednak ponieważ dramatopisarzowi i malarzowi wolno dwa razy więcej, to u Wyspiańskiego pojawiają się – oprócz prawdziwych postaci i miejsc (takich jak Pałac na Wyspie, Amfiteatr, Szkoła Podchorążych, Belweder oraz pomnik Jana III Sobieskiego) – ożywione posągi z Łazienek, czyli bóstwa olimpijskie i istoty z ich otoczenia, np. satyry. Wyspiański poleciał po całości, kto bogatemu zabroni żyć skromnie.

O co chodzi w „Nocy listopadowej”?
Podstawowym założeniem dramatu Stanisława Wyspiańskiego jest przenikanie się dwóch światów – rzeczywistego, ziemskiego, z oficerami, oraz metafizycznego, ze starożytnymi bogami, a samo powstanie listopadowe jest wynikiem ich intryg. Nie może więc zabraknąć Zeusa, władcy podziemi Plutona (u Wyspiańskiego występuje jako Plutus, dobrze, że nie Platfus), Aresa i Pallas-Ateny, bogini urodzaju Demeter oraz jej córki Kory, Hermesa, Charona z łodzią, sześciu Nik, bogiń zarówno zwycięstwa, jak i klęski (Nike Napoleonidów, Nike spod Termopil, Nike spod Salaminy, Nike spod Maratonu, Nike spod Cheronei, Nike spod Troi), bogiń zemsty Ker, Eumenid uosabiających żądze zemsty, bogini zemsty i pokuty Hekate, boga małżeństwa Hymena, boga miłości Erosa, dzieci Eola (wiatrów) i Satyrów. W sumie ja bym jeszcze Posejdona dorzuciła, przy fantazji Wyspiańskiego spokojnie mógłby pływać łódką z Charonem i jako bóg morza zalewać Moskali czy coś.
A było to tak: bóg wojny, Ares, wywołuje powstanie, bo nie chce, żeby Kora rozstała się z matka Demeter i na jesień oraz zimę zeszła do Hadesu, krainy swojego małżonka. Za każdym razem, gdy to robi, jej matka umiera z żalu, a że jest boginią urodzaju, to wraz z nią obumiera przyroda. Natomiast gdy Kora wraca na wiosnę i lato, Demeter się cieszy i rozkwita, więc i cała przyroda rozkwita. Proste.
To jednak nie koniec połączenia: historia Polski + rozrywki bogów. Bogini mądrości i sprawiedliwej wojny, Pallas-Atena, jest po stronie powstańców listopadowych (kibicuje wojnie „Polski z Carem”), a Ares wręcz przeciwnie. Jak bardzo jego podejście wnerwia Atenę, świadczy fakt, gdy rzuca Aresowi prosto w twarz: „rozłączasz się z rozumem” (wyśmienity tekst do wykorzystania podczas kłótni dowolnego rodzaju). Następnie Ares mniej zajmuje się walką, a bardziej próbą zaciągnięcia do łóżka Joanny Grudzińskiej, żony Wielkiego Księcia Konstantego. Próbuje wyrwać ją na teksty w stylu: „czy masz GPS? Bo zgubiłem się w błękicie twoich oczu”, autentyk, który usłyszałam ponad 20 lat temu na Mazurach. Ares czaruje Aśkę:
Powaliłem rycerzy zastępy,
z pęt wyzwoliłem ducha;
rozkoszy śmierci zaznali,
ty zaznasz rozkoszy ciała.
Oto Ares – bóg wojny i mistrz podrywu.
W każdym razie i tak nie ma znaczenia, co oficerowie, boginie i bogowie razem wzięci wyrabiają, bo o upadku powstania listopadowego, tak jak o każdej rzeczy, decyduje szef wszystkich bogów – Zeus, nie po to Prometeusz stworzył ludzi, żeby bogowie i boginie nie mieli czym się bawić. Mimo że Polacy przegrali, bo Kora musiała opuścić matkę i zejść do podziemi, Pallas-Atena obiecuje powstańcom, że Polska w przyszłości odzyska niepodległość, odrodzi się, tak jak co roku odradza się przyroda. Jest nadzieja.
Starożytne inspiracje Stanisława Wyspiańskiego. Stare, ale jare
Dla mnie jednym z najciekawszych wątków na wystawie są inspiracje estetyczne i literackie „Nocy listopadowej”. Stanisław Wyspiański oczywiście inspirował się tym, co zobaczył w Łazienkach Królewskich, czyli rzeźbami Aresa oraz Pallas-Ateny z Pałacu na Wyspie oraz zdobiącymi latarnie maskami i głowami Satyrów, ale w rankingu jego źródeł natchnienia w ogóle starożytność plasowała się wysoko, z „Iliadą” Homera i „Metamorfozami” Owidiusza na szczycie.
Na wystawie, w kącie – jak ja go nazywam – antycznym, znajdują się różne ceramiki i wizerunki Satyra czy Nike na wazach czy płaskorzeźbach. Można zobaczyć „Nike rozwiązującej sandał”, kopię rzeźby z V w. p.n.e. przypisywanej Kallimachosowi albo Fidiaszowi, zależy, które źródło wypluje Wam czat GPT, bo przecież już nie katalog Biblioteki Narodowej. Wyspiański ewidentnie był #teamfidiasz, bo w „Nocy listopadowej” pisze: „Znacie tę Nike Fidyaszową, jak sandał wiąże szybka”. Nie sneakersy, a sandały i nie Kallimachosową, a Fidiaszową. Chociaż Nike Kallimachosową wiążąca szybko sneakersy też brzmi nieźle.


Również w tej sali są kostiumy projektu Krystyny Zachwatowicz-Wajdy: Nike spod Salaminy jest w bieli, jako że pod Salaminą Grecy spuścili bęcki Persom, a Nike spod Cheronei jest w czerni, kolorze żałoby, ponieważ pod Cheroneą Grecy przegrali z Filipem II Macedońskim i tak oto zaczął się upadek Hellady. Raz człowiek położy jakąś bitwę, a tu od razu koniec starożytnego świata, koniec świata.

Wszystko złoto, co się świeci i umarli głos mają
Kolejnym źródłem inspiracji Stanisława Wyspiańskiego była Atena z plakatu Gustava Klimta pierwszej wystawy Secesji Wiedeńskiej w 1898 r. Wyspiański nawiązał do wizerunku bogini, a właściwie do jej złotych akcesoriów, i jego Pallas-Atena ma klimtową tarczę, włócznię oraz hełm. Zwróćcie uwagę na twarz na tarczy bogini i oświećcie mnie, jakim cudem odwiedzający wystawę w Wiedniu byli w stanie zachować powagę, widząc te gały i zębiszcza, zamykali oczy czy co?

Jednak chyba najmocniej wpłynął na autora „Nocy listopadowej” obraz „Wyspa umarłych” Arnolda Böcklina z 1880 r., która to wyspa Wyspiańskiemu skojarzyła się z Amfiteatrem w Łazienkach z antycznymi ruinami na tle pozbawionych liści zimowych drzew. Musiałam nieźle nagimnastykować się, żeby dostrzec to podobieństwo, ale w końcu nie jestem Wyspiańskim. W sumie tylko Wyspiański był Wyspiańskim.

Na wystawie są dwie „Wyspy umarłych”: Maxa Klingera (według Arnolda Böcklina) oraz Jacka Malczewskiego (rzecz jasna również według Böcklina). Zobaczenie obrazu Malczewskiego bez twarzy Malczewskiego? Bezcenne. Chociażby z tego powodu nie można pominąć wystawy w Łazienkach.

Stanisław Wyspiański i pierwsze dramaty
Jednak zanim Stanisław Wyspiański napisał „Noc listopadową”, trochę czasu od jego wizyty w Warszawie upłynęło, a dokładnie sześć lat. Ale może to i dobrze, bo nabrał doświadczenia jako dramatopisarz, a nawet zdążył wydać dwa inne utwory o powstaniu listopadowym. Chłopak nie próżnował.
Mam wrażenie, że rok „warszawski”, 1898, był dla Wyspiańskiego znaczący. Już nie chodzi tylko o wizytę w Warszawie, ale to właśnie wtedy zadebiutował „dramatycznie”; „Legendą” (dawny tytuł: „Wanda”) oraz „Warszawianką”, którą opublikowano w „Życiu” 16 listopada 1898 r. Również w tym samym roku jako malarz i dekorator Wyspiański nawiązał współpracę z Teatrem Miejskim w Krakowie pod dyrekcją Tadeusza Pawlikowskiego. Najpierw sprawdził się w roli scenografa i inscenizatora tzw. „hołdu kwiatów” na zakończenie widowiska o Mickiewiczu (co przeszło do historii teatru pod nazwą „Apoteozy ku czci Adama Mickiewicza”), a potem Pawlikowski wystawił w Teatrze Miejskim „Warszawiankę” w reżyserii Ludwika Solskiego. Chwilę później ukazały się kolejne dramaty Wyspiańskiego: „Meleager”, „Protesilas i Laodamia” oraz „Klątwa”, ale nie trafiły na scenę.
Zabawne, że przed „Nocą listopadową” ukazała się „Warszawianka”, opisująca bitwę pod Olszynką Grochowską mającą miejsce znacznie później niż wybuch powstania listopadowego. Tytuł dramatu nawiązuje do francuskiej pieśni Kazimierza Delavigne’a, ale Wyspiański poleciał anachronizmem, bo „Warszawianka” nie była znana w czasie bitwy pod Olszynką Grochowską 25 lutego 1831 r., ponieważ jej polska prapremiera w Teatrze Narodowym w Warszawie była parę tygodni po bitwie grochowskiej – 5 kwietnia 1831 r. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. typowano ją na Hymn Polski, ale wygrał „Mazurek Dąbrowskiego” z 1797 r. I niech mi ktoś powie, że świat dyskryminuje starszych.

Wyspiański dramatycznie się rozwija
Kolejny po „Warszawiance” utwór o tematyce powstania listopadowego to „Lelewel”, dotyczy wypadków sierpniowych w Warszawie w 1831 r. i jest krytyką zarówno kręgów politycznych, jak i dowódców armii. Mimo wydania dwóch utworów o tym powstaniu, dramat „Noc listopadowa” musiał jeszcze poczekać, tym bardziej, że po powrocie z Warszawy, w 1900 r., Wyspiański zajął się publikowaniem „Kazimierza Wielkiego” i „Bolesława Śmiałego”, skończył wstępną wersję „Sędziów”, a także wydał swój pierwszy wielki dramat: „Legion”.
1900 rok jeszcze z innych powodu był przełomowy dla artysty: 20 listopada był na weselu swojego przyjaciela Lucjana Rydla w Bronowicach Małych, które zainspirowało Wyspiańskiego do wydania w 1901 r. „Wesela”. Jako dramat wzbudziło taką furorę, że od tego momentu zaczął się dla jego autora okres prawdziwego splendoru i fejmu, a samo „Wesele” od początku planowano wystawić w Teatrze Miejskim w Krakowie. Początkowo Józef Kotarbiński, który po Tadeuszu Pawlikowskim, został dyrektorem `Teatru, nie za bardzo wierzył w „Wesele” i podczas próby powiedział: „taka sobie sztuka kostiumowo-ludowa, przyjęcie, coś tego – z wódką, samowar… może pójść parę razy”. A ponieważ „coś tego” odniosło sukces, to nagle Pawlikowski zaczął puszyć się jak paw i trąbić: „zdarzył się wypadek w dziejach polskiego teatru wyjątkowy”, bo „scena pokazała narodowi jakąś głębię jego duszy zbiorowej”, i to w dodatku w JEGO Teatrze. Nagle uwierzył w Wyspiańskiego i jego umiejętności i idąc za ciosem, w 1903 r. wystawił „Wyzwolenie”.
Tak czy inaczej w kolejnym roku, 1904, ukazały się nowe opracowanie „Legendy” (tzw. „Legenda II”), „Akropolis” i „Noc listopadowa”. No w końcu.

Pierwsze wydanie „Nocy listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego
Męczył ten dramat Wyspiański i męczył, pisał go od jesieni 1901 r. do 31 maja 1904 r., ale tekst uzupełniał jeszcze na etapie korekty pierwszego wydania. Niektóre sceny „Nocy listopadowej”, pożegnanie Demeter z Korą, opublikował w 1902 r. w konserwatywnym dzienniku „Czas” oraz socjaldemokratycznym miesięczniku „Krytyka”, jednak całość, zresztą nakładem autora, ukazała się dopiero w 1904 r.
Na okładce pierwszego wydania znajduje się cynkotyp, czyli przedruk przepięknej akwareli Stanisława Wyspiańskiego przedstawiającej Pałac na Wyspie widziany od strony Amfiteatru. Jednak artysta nie byłby sobą, gdyby trochę nie popłynął – i to nie w kierunku Pałacu!! – i zamiast charakterystycznego belwederku pałac ma dach płaski niczym grobowiec. Pamiętajcie, dramatopisarzowi i malarzowi wolno dwa razy więcej.
Oczywiście w Łazienkach Królewskich znajduje się owo pierwsze wydanie „Nocy listopadowej”, można podziwiać je wraz z rysunkami Pałacu na Wyspie, a także szkicami Joanny Grudzińskiej, Księżny Łowickiej na podstawie portretu Józefa Sonntaga oraz Wielkiego Księcia Konstantego na podstawie portretu Józefa Ignacego Łukasiewicza.

„Noc listopadowa” jako niezrealizowana opera
Najlepsze jest to, że mało kto zdaje sobie sprawę, że „Noc listopadowa” jest nie tylko dramatem, ale i librettem dramatu muzycznego w stylu Richarda Wagnera, wielkiego idola Wyspiańskiego, którego „Boginki” i „Lohengrina” widział w Monachium, a „Latającego Holendra” i „Zmierzch bogów” w Dreźnie. Na wystawie można poznać historię „Nocy listopadowej” jako niezrealizowanej opery w stylu „Cwał Walkirii”, a także usłyszeć fragmenty ścieżek muzycznych z wybranych inscenizacji.
Ponieważ Wyspiański też chciał stworzyć dzieło totalne, łączące obraz, ruch i muzykę, po napisaniu dramatu dorzucił do niego uzupełnienie w formie „programu muzyki antraktowej”, które znamy z rękopisu. W pierwszej części, Uwerturze, opisuje wypadki, jakie rozegrały sie na Olimpie i doprowadziły do wybuchu powstania listopadowego.
Stanisław Wyspiański namiętnie próbował znaleźć kompozytora, który stworzy muzykę do jego libretta, ale mu to nie wychodziło. W 1904 r. zwrócił się z propozycją do Felicjana Szopskiego, ale zrobił to w taki sposób, że nie wiadomo, kto kogo prosi, ale wiadomo, kto komu wyświadcza łaskę. Otóż Wyspiański ogłosił Szopskiemu, że wszystko ma być tak jak on chce („chce ją [operę – K.T.] prowadzić w obmyślanej przeze mnie całości muzycznej i w szczegółach”), ale jednocześnie to kompozytor ma stanąć na rzęsach i wymyślić jakieś nowoczesne rozwiązania, bo „wszystkiego tego, czym rozporządza dzisiaj opera przeciętna, tak w instrumentach, jak i w śpiewach, nie chce i nie życzę sobie stanowczo”. Nie dziwię się, że Szopski nie był zainteresowany tworzeniem dla kogoś, kto mu mówi, jak i co ma skomponować, jednocześnie samemu nie będąc muzykiem. Nie każdy marzy o pracy z tyranem.
Wyspiański rozmawiał też z Bolesławem Raczyńskim, który ostatecznie, opierając się na jego notatkach, skomponował muzykę do „Nocy listopadowej”, ale już po śmierci artysty. Wydaje mi się, że to była jedyna metoda, inaczej Stanisław-Nie-Znam-Ale-Się-Wypowiem-Wyspiański nie dałby mu w spokoju działać. Nie ucz matki dzieci robić czy jakoś tak.

Premiera „Nocy listopadowej” w Krakowie
Stanisław Wyspiański w 1904 r. w końcu wydał „Noc listopadową” i chciał, żeby jeszcze w tym samym roku miała swoją premierę w Teatrze Miejskim w Krakowie. Jednak czasem chcieć, to nie móc, bo ze względu na konflikt z Pawlikowskim o premierze nie mogło być mowy. Za to była o niej mowa z Ludwikiem Solskim, który zdecydował się wyreżyserować dramat i zaczęły się mowy-rozmowy z teatrem w Lwowie. Jednak nic z tego nie wyszło, bo – jak to zwykle bywa – siadła organizacja i finanse.
Gdy w 1906 r. Solski został dyrektorem Teatru Miejskiego, z kopyta ruszyła przygotowania do premiery. Wyspiański był już wówczas w fatalnej kondycji zdrowotnej, bo powaliła go choroba XIX-wiecznych artystów (nie alkoholizm, ta druga – syfilis), mimo to aktywnie włączył się w projekt i uzgadniał z reżyserem inscenizację oraz scenografię. Na wystawie są do podziwiania Wyspiańskiego szkice i makiety dekoracji do „Nocy listopadowej”, np. do sceny VIII W Pałacu Łazienkowskim.

Niestety Wyspiański nie doczekał premiery – miała ona miejsce równo rok po jego śmierci, 28 listopada 1908 r. Na wystawie w Łazienkach Królewskich są plakaty z dwóch krakowskich przestawień, a także egzemplarz inspicjencko-suflerski z prapremiery „Nocy listopadowej” w Teatrze Miejskim w Krakowie w 1908 r. z naniesionymi tajemniczymi symbolami oznaczającymi np. tekst wypowiadany przez aktora w ruchu albo wejście grupy aktorów z prawej / lewej kulisy. Dla mnie te znaczki wyglądają raczej jak różne rodzaje makaronu, więc może i dobrze, że nie pracuję w teatrze. Chciałabym zobaczyć miny aktorów po tekstach w stylu: tagliatelle w ruchu albo wejście grupy penne z lewej kulisy, naprawdę bym chciała.

Bronisław Gembarzewski. Historyczne kostiumy historyka wojny
Spektakl wyreżyserował Solski we współpracy Adamem Grzymałą-Siedleckim, za muzykę odpowiadał Bolesław Raczyński, za dekoracje – Jan Spitziar, a za kostiumy Bronisław Gembarzewski. Lepszej osoby nie mogli wybrać. Gembarzewski był malarzem-batalistą (studiował m.in. u Wojciecha Gersona), pułkownikiem Wojska Polskiego, historykiem wojskowości, muzeologiem, potem jednym z twórców otwartego w 1920 r. Muzeum Wojska Polska, wieloletnim dyrektorem Muzeum Narodowego w Warszawie, autorem katalogu wystawy Napoleońskiej oraz katalogu wystawy zorganizowanej w stulecie powstania listopadowego.
Gembarzewski opracował kilkadziesiąt tysięcy dokładnych rysunków umundurowania z epoki Księstwa Warszawskiego oraz opisał stanowiska pułków polskich w czasie powstania listopadowego, więc nic dziwnego, że jego kostiumy były wzorem dla późniejszych ekranizacji utworu Wyspiańskiego. Na wystawie w Łazienkach Królewskich znajduje się m.in. frak mundurowy zaprojektowany przez Gembarzewskiego.

Premiera „Nocy listopadowej” w Warszawie i pierwsza awangarda
Siedem lat później, 2 grudnia 1915 r., miała miejsce premiera w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Stolicę oczyściły z Rosjan wojska pruskie, można więc w końcu nadrobić kulturę, nie przejmując się cenzurą. Reżyserem był Kazimierz Junusza-Stępowski, który również zagrał Wielkiego Księcia Konstantego, dekorację zaprojektował Stanisław Jasieński, kostiumy – Karol Frycz, ale mundury nadal były autorstwa Gembarzewskiego. Spektakl zrobił taką furorę, że w sezonie1915/1916 zagrano go 37 razy, a w 1917 r. na widowni zasiadł sam Józef Piłsudzki i członkowie Komendy Legionów Polskich. Na wystawie są pocztówki z aktorami w kostiumach, więc sami możecie poczuć się trochę jak piłsudczyk.

O ile spektakl premierowy był dość zachowawczy, to już w 1938 r., w Teatrze Polskim w Warszawie postawiono na awangardę, wiadomo, jak awangarda, to w Warszawie, bo przecież nie w Krakowie. To było pierwsze tak odleciałe przedstawienie w historii granego od 20 lat dramatu. Reżyserem był Aleksander Węgierko, scenografem Stanisław Śliwiński, a kostiumolożką (zaprawdę nie jęczcie nad feminatywami, używano ich już na początku XIX w., to w XXI w. się uwsteczniliśmy) Zofia Węgierkowa, która zaszalała, odpływając od realiów Królestwa Polskiego. I dobrze, bo mogła, ponieważ w latach 30. XX w. kończyła się trwająca od lat 90. XIX. Wielka Reforma Teatralna żądająca odejścia od realizmu („tradycyjnego” teatru), a nawołująca do przejścia w stronę symbolizmu, ekspresjonizmu czy surrealizmu, czyli wymuszenia kreatywności na osobach odpowiadających za spektakl.
Jednym z pionierów Wielkiej Reformy Teatru w Europie jest Richard Wagner, a w Polsce – Wyspiański, tak samo jak jego niemiecki kolega widzący teatr jako syntezę sztuk (jedność muzyki, obrazu i poezji). Zarzucenie realizmu w spektaklu z 1938 r. chyba najlepiej widać w kostiumach Węgierkowej, która – ze względu na swoje pochodzenie – wplotła w stroje elementy kultury i obrzędowości żydowskiej, stąd np. kształt menory w kreacji Kory. Oszałamiające i nowatorskie projekty Węgierkowej możecie obejrzeć na wystawie, chociaż ja żałuję, że nikt nie pomyślał, że np. patron wystawy chciałby przymierzyć jeden z kostiumów i w nich paradować na wernisażu. Zupełnie nikt.


Inscenizację w II. połowie XX w. Kazimierz Dejmek
Kolejną ważną inscenizacją w dziejach „Nocy listopadowej” był spektakl wyreżyserowany przez Kazimierza Dejmka, późniejszego dyrektora Teatru Narodowego w Warszawie. Swoją premierę miał 9 kwietnia 1960 r. w Teatrze Polskim w Warszawie, znaczy premierę miał spektakl Dejmka, nie sam Dejmek, ten to miał premierę jako reżyser 9 lat wcześniej w Teatrze Nowym w Łodzi. I właśnie w tym teatrze Dejmek wystawił fragmenty „Nocy listopadowej”.

Już wtedy zdecydowano się na odejście od scenografii realistycznie ukazującej Łazienki Królewskie: całe przedstawienie zagrano na zbudowanych na scenie schodach, chwyt powtórzono w Warszawie. Było to nawiązanie do słynnej (ale fikcyjnej) sceny w filmie „Pancernik Potiomkin” Siergieja Eisensteina z 1925 r., w której na schodach Odessy rytmicznie maszerujące wojsko cesarskie dokonuje masakry ludności. Tak jak ujęcie z wózkiem dziecięcym staczającym się po schodach przeszło do historii kina, tak inscenizacja Dejmka do historii teatru. Nawiązanie do Schodów Potiomkinowskich (zwanych tak od 1955 r.) sprawia, że dramat o polskim powstaniu przeciwko Imperium Rosyjskiemu staje się symbolem każdej walki o wolność.
Inscenizacja Dejmka przeszła do historii teatru nie tylko ze względu na „schodowość”, ale i ze względu na kostiumy. Za nie – tak jak i za scenografię – odpowiadał Andrzej Stopka, który postawił na prostotę i ascetyczność (mocne kontrasty, zgeometryzowane formy i ograniczone kolory), dzięki czemu greckie bóstwa w końcu wyglądały jak greckie posągi greckich bóstw.

„Noc listopadowa” Andrzeja Wajdy w Starym Teatrze w Krakowie i w Teatrze Telewizji
Oczywiście na wystawie nie mogło zabraknąć pektaklu „Nocy listopadowej” w reżyserii Andrzeja Wajdy mającego premierę 13 stycznia 1974 r. w Starym Teatrze w Krakowie. W Łazienkach Królewskich można zobaczyć mnóstwo szkiców kostiumów Krystyny Zachwatowicz-Wajdy, jej i Wajdy notatek, zapisków i zdjęć oraz egzemplarz dramatu, który posłużył reżyserowi do opracowania tekstu przedstawienia, stąd te wszystkie wykreślenia, podkreślenia i szkice. Szalenie ciekawy jest nawiązujący do okładkowej akwareli Wyspiańskiego plakat ze zrobionym przez Wajdę zdjęciem Pałacu na Wyspie widzianym od strony Amfiteatru.

Adam Wajda już wcześniej, bo w latach 60. XX w. był żądny „Nocy listopadowej” granej na żywo w Łazienkach Królewskich, ostatecznie jednak zdecydował się na adaptację krakowskiego spektaklu w rezydencji królewskiej na potrzeby Teatru Telewizji, w którym miała premierę 3 kwietnia 1978 r. Sceny kręcone były w ogrodach Łazienkowskich oraz w Teatrze Starym w Krakowie i moim zdaniem jest to realizacja najbliższa intencji Stanisława Wyspiańskiego.

Możliwości technologiczne, jakie daje telewizja, plastyczne przenikanie się kadrów, nakładanie ujęć, delikatne, malarskie przejścia, najlepiej oddają przeplatanie się świata realnego i mitologicznego, a przecież to jest istotą „Nocy listopadowej”, naturalnie oprócz powstania listopadowego samego w sobie. W dodatku wypowiedzi postaci, które są w głównej mierze recytowane lub melorecytowane, muzyka Zygmunta Koniecznego w połączeniu z ekspresyjną gestykulacją bohaterów sprawiają, że całość bardziej niż dramat przypomina operę. Poezja, teatr, malarstwo, muzyka – Wyspiański byłby zachwycony.

Inscenizacje warszawskie w XXI w.
Na wystawie w Łazienkach Królewskich pojawiają się jeszcze dwie inscenizację. 17 listopada 1997 r. Jerzy Grzegorzewski przedstawił wyreżyserowaną przez siebie „Noc listopadową” na inauguracji swojej dyrekcji w Teatrze Narodowym w Warszawie. Muzykę stworzył Stanisław Radwan, posiłkując się zapiskami Wyspiańskiego, a scenografię i kostiumy Andrzej Kreütz-Majewski. Jeśli chodzi o wystawę, to są to moje ulubione kreacje: na bogato. Demeter i Kora mają wianki z kwiatów i kłosów, suknie są przytykane złotą nitką, a Pallas-Atena ma złoty a skromny hełm. Od razu widać, że to bogini, prawdziwe boginie lubią złoto.


Spektakl Grzegorzewskiego trwał prawie 4 godziny, skrócił tekst Wyspiańskiego tak jak ja skracam własne teksty: nie bardzo, jednak chyba zorientował się, że trochę przesadził i 11 listopada 2000 r. była premiera skróconej wersji sztuki. W Łazienkach Królewskich są zdjęcia z prób i projekty ulotek reklamujących sztukę, ale nie bójcie się, oglądanie ich nie zajmie Wam czterech godzin, nie musicie rezygnować z obiadu. Ani z kolacji. Ani z obiadu i kolacji.

W końcu „Noc listopadowa” doczekała się pierwszego wystawienia w miejscu, w którym i wybuchło powstanie listopadowe, i w głowie Wyspiańskiego wybuchła myśl o napisaniu dramatu o nocy listopadowej. 11 listopada 2022 r. w Łazienkach Królewskich można było zobaczyć plenerowe widowisko teatralne w reżyserii Leszka Zdunia wyprodukowane przez Łazienki Królewskie z Teatrem Klasyki Polskiej. Bardzo żałuję, nie było mnie na tym widowisku, Święto Niepodległości co roku świętuję na Krakowskim Przedmieściu, więc ominęła mnie szalenie nowoczesna inscenizacja z prowadzącym widzów przez pogrążone w mroku Łazienki Eolem, bogiem wiatru –w tej roli zasuwająca na segwayu strażniczka na co dzień pracująca w Łazienkach – z Korą w białej kreacji na łodzi odpływającej w zaświaty, czyli w kierunku amfiteatru, przedsionka krainy umarłych, z „Etiudą rewolucyjną” Chopina w tle i tak dalej.


Kostiumy zaprojektowane przez Aleksandrę Redę i Agatę Stanulę są tak wspaniałe, że aż miałam ochotę przymierzyć peruki Nike i Satyra oraz hełm Aresa z czarnymi kogucimi piórami. Bo z Aresa był właśnie taki kogucik, najpierw stoczył piórka, podpuszczał i nakręcał do walki, a potem był zdziwiony, że nie każda wojna kończy się wygraną, co za niespodzianka.




***
Wystawa jest w dwóch lokalizacjach: w Podchorążówce i Pałacu na Wyspie, i na zdjęciu widzicie mnie właśnie w tym drugim budynku na tle plakatu premiery „Nocy listopadowej” w Teatrze Miejskim w Wilnie w 1930 r. A ja kolorem swojej kreacji nawiązuje do tego, co w dramacie Nike Napoleonidów powiedziała do Józefa Chłopickiego, zapędzając go do kart: „Gdy wybierzesz jako krew czerwone karowe albo kiery, zwycięstwo masz zapewnione”. Oczywiście wybrałam kiery. Nie pytajcie, dlaczego zdjęcie jest takie nieostre, nie wiem, może Nike spod Salaminy tak chciała.

Koniecznie śledźcie na stronie Łazienek Królewskich wydarzenia towarzyszące wystawie, bo jak zawsze jest ich milion: oprowadzania po ekspozycji, wykłady, warsztaty, spacery, spotkania teatralne, animacje oraz lekcje muzealne dla szkół podstawowych, ponadpodstawowych i dorosłych, a także przestrzeń twórcza „Co tu grają? Teatralny świat Stanisława Wyspiańskiego” w Starej Kordegardzie. Program wydarzeń jest dostępny tu.
Jeśli jeszcze na nie byliście na wystawie „Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich”, to obowiązkowo nadróbcie, macie czas do 2 marca!!
Wydarzenia towarzyszące wystawie „Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich”:
Tym bardziej, że na zakończenie wystawy czeka na Was dużo atrakcji, powiada Wam patron medialny.
28 lutego:
Godz. 19:00 Wesele – Widma – Powidoki. Czytanie performatywne fragmentów „Wesela” Stanisława Wyspińskiego.
Aktorzy związani z Teatrem Malabar Hotel wykonają czytanie performatywne fragmentów „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego przy muzyce na żywo. Będzie to powidok spektaklu, który Malabar stworzył we współpracy z Akademią Teatralną – Filią w Białymstoku.
1 marca:
Godz. 15:00 Czy „Noc listopadowa” jest tragedią? Seminarium dla dorosłych i młodzieży (14+)
Seminarium, podczas którego zastanowimy się, czy Noc Listipadowa można nazwać tragedią, a powstanie listopadowe wydarzeniem tragicznym. Spotkanie poprowadzi prof. Robert Piłat.
Godz. 20.00 w Podchorążówce odbędzie się czytanie performatywne scenariusza wybitnego spektaklu „La Boheme”, zrealizowanego przez Jerzego Grzegorzewskiego z Teatru Studio.
Wydarzenie pozwoli zanurzyć się w sztukę i dekadencję idei Stanisława Wyspiańskiego.
2 marca:
Godz. 15.00 i 17.00 w Pałacu na Wyspie Maria Ka i Chór w Ruchu zaprezentują „Noc listopadową” Stanisława Wyspiańskiego we współczesnej aranżacji, z autorskim librettem.
Artyści zabiorą publiczność w przestrzenie dźwiękowe z pogranicza alternatywy, elektroniki, zimnej fali i wielogłosowych polifonii.
Bilety na wszystkie wydarzenia oraz więcej informacji dostępne na stronie Łazienek Królewskich, proszę klikać o tu.


Wystawa Wystawa „Ikonosfera Wyspiańskiego. 'Noc listopadowa’ w Łazienkach Królewskich” w Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie.
DUMA‼️OBJĘŁAM PATRONAT nad fantastyczną i zrobioną z rozmachem wystawą „Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich”. „Ikonosfera” to nie miejsce, w którym przebywają ikony, a już na pewno nie ikony mody, tylko suma wszystkich obrazów otaczających dane miejsce, okres czy człowieka, w tym wypadku padło Wyspiańskiego. Może i dobrze, że w Arabii Saudyjskiej właśnie stawiają Mukaab, największy budynek na świecie, sześcian o wymiarach 400 metrów szerokości, wysokości i głębokości. Gdyby ktoś kiedyś wpadł na zrobienie mojej ikonosfery, to będzie jak znalazł, powinno w Mukaabie zmieścić się prawie 100 tysięcy zdjęć, które mam telefonie.
Co znajdziecie w recenzji?
Jak można domyślić się z tytułu – „Ikonosfera Wyspiańskiego. ‘Noc listopadowa’ w Łazienkach Królewskich” – wystawa dotyczy Wyspiańskiego, „Nocy listopadowej” oraz Łazienek Królewskich, litera „w”, chociaż obecna w tytule, nie jest bohaterką ekspozycji. Ale poza „w” na wystawie jest wszystko – sztuki wizualne, literatura, teatr, a nawet opera; od antyku przez secesję po XXI w. Sami więc widzicie, że na serio jest wszystko. Prawie jak u mnie w garderobie.

Wystawa „Ikonosfera Wyspiańskiego. 'Noc listopadowa’ w Łazienkach Królewskich”
Wystawa składa się z kilku części: Wyspiański w Warszawie, Wyspiański w Łazienkach, Powstanie Listopadowe, Ikonosfera, Powstanie dramatu, O dramacie, Do „Nocy Listopadowej” część muzyczna, Inspiracje estetyczne i literackie, Prapremiera i inscenizacje krakowskie, Inscenizacje warszawskie – 1. poł. XX wieku, a na końcu są inscenizacje z 2. poł. XX wieku, a nawet z lat 20. XXI wieku. O ile pierwsze części dotyczą okoliczności powstania dramatu i samego dramatu, to druga część pokazuje, jak dramat Stanisława Wyspiańskiego wyobrażali sobie reżyserzy, scenografowie i twórcy kostiumów oraz co z tego wyobrażania wyszło. A przez 120 lat całkiem sporo wyszło.


„Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich” to bardzo rozbudowana i przekrojowa wystawa na temat historii, literatury, sztuki, teatru i opery, stąd na miejscu są m.in. XIX-wieczne pocztówki z Łazienkami, różne prace związane z powstaniem listopadowym, egzemplarze książek, z których Stanisław Wyspiański czerpał wiedzę o tym zrywie, jego różne szkice i notatki, fotografie, plakaty i afisze teatralne, kostiumy (np. Nike zaprojektowany przez Krystynę Zachwatowicz dla aktorki Ewy Ciepieli do spektaklu Andrzeja Wajdy w 1974 r.), zdjęcia aktorów w tych kostiumach, zdjęcia z prób, rekwizyty (np. sztuczny śnieg albo sztuczne szkło), fragmenty dekoracji, szkice reżyserów oraz projekty scenografów. I teraz się trzymajcie: większość z nich na co dzień jest niedostępna, bo tkwi w kazamatach teatralnych magazynów, więc tym bardziej warto rzucić się do Łazienek.

Sam koncept wystawy (kuratorzy: Jagoda Hernik Spalińska, Joanna Szumańska; Rafał Węgrzyniak, zmarły w lutym 2024 r.) może zaskakiwać, bo Stanisław Wyspiański to raczej nie jest ktoś z TOP 3 osób, które przychodzą do głowy, gdy myśli się o Łazienkach Królewskich. Tymczasem jego związek z Letnią Rezydencją Króla Stanisława Augusta był krótki, acz owocny. Otóż Wyspiański na przełomie stycznia i lutego 1898 r. odwiedził Warszawę po raz pierwszy i ostatni w życiu. Prawdziwy Krakus nie będzie siedział w stolicy dłużej niż trzeba, a kultura w Warszawie kończy się, gdy odjeżdża ostatni pociąg do Krakowa, wiadomo.

O Stanisławie Wyspiańskim. Człowiek-zjawisko przychodzi na świat
A tak na serio, to 29-letni Stanisław Wyspiański wylądował w Warszawie, żeby na wystawie konkursowej Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych zaprezentować swoje projekty witraży do kościoła franciszkanów w Krakowie. Chociaż przeszedł do historii sztuki nie tylko jako uznany artysta-witrażysta, ale i genialny malarz, rysownik, architekt, projektant mebli, poeta i dramatopisarz, jako osoba, o której Józef Mehoffer mówił „człowiek-zjawisko”.
Nie mam pojęcia, czy na żywo Wyspiański był „człowiekiem-zjawiskiem”, ale bez wątpienia poczucie humoru to miał zjawiskowe. Kiedy mieszkał z rodziną przy ul. Krowoderskiej 79, na drzwiach zainstalował kartkę z tekstem: „tu mieszka Stanisław Wyspiański i prosi, aby go nie odwiedzać”. Introwertycy zrozumieją.

„Człowiek-zjawisko” o zjawiskowym poczuciu humoru urodził się 15 stycznia 1869 r. w Krakowie, w rodzinie o pierwiastku artystycznym – jego ojciec Franciszek był rzeźbiarzem i fotografem. Gdy babka Stanisława, a matka jego matki Marii z domu Rogowskiej, po śmierci męża sprzedała kamienicę przy u. Krupniczej 14, w której do tej pory mieszkali Wyspiańscy, zaczęły się problemy.
Przeprowadzili się do kamienicy przy ul. Kanoniczej 25, ale życiowo i finansowo nie było już tak kolorowo, że tak z emocji zarymuję. Gdy Stanisław miał 6 lat, jego młodszy brat Tadeusz zmarł na zapalenie opon mózgowych, ojciec wpadł w alkoholizm, a dwa lata jego matka zmarła na gruźlicę. Przed śmiercią zdążyła poprosić swoją siostrę Joannę, żeby zaopiekowała się jej synem. W 1880 r. Joanna wyszła za mąż za Kazimierza Stankiewicza, ale w żaden sposób nie pogorszyło to sytuacji 11-letnie Stasia, bo oboje bardzo o niego dbali, a Kazimierz zaszczepił w nim miłość do książek.

Stanisław Wyspiański. Totalny artysta totalny
Stanisław Wyspiański chodził do słynnego gimnazjum św. Anny w Krakowie, gdzie zajęcia były w języku polskim (rzecz bardzo egzotyczna w porównaniu do zaboru rosyjskiego) i wiele godzin poświęcano na naukę historii Polski oraz historii literatury polskiej (rzecz jeszcze bardziej egzotyczna w porównaniu do zaboru rosyjskiego). W gimnazjum, w którym Wyspiański zaprzyjaźnił się m.in. z Józefem Mehofferem i Lucjanem Rydlem, był szalenie wysoki poziom nauczania. Kładziono nacisk na humanistyczne i klasyczne wykształcenie, tak więc przyszły artysta totalny opanował łacinę i grekę, dzięki czemu bez problemu mógł czytać w oryginale „Iliadę” Homera, która w przyszłości zainspiruje go do napisania „Nocy listopadowej”. Być może gdybym ja na studiach czytała „Iliadę” w oryginale, a nie jakieś kretyńskie teksty o starożytnych pasterzach, to też bym napisała jeden z najważniejszych polskich dramatów, a tak wyszło, jak wyszło i zostałam Wernisażerią. Bywa.

Po maturze, w 1887 r., Stanisław Wyspiański zapisał się na wydział filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie chodził na wykłady z historii, historii sztuki i literatury, a oprócz tego rozpoczął studia malarskie w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie, której dyrektorem był Jan Matejko. Matejko zorientował się, że Wyspiański to nie jest pierwszy lepszy student, tylko złoto, dlatego zaproponował mu współudział w wykonaniu zaprojektowanej przez siebie polichromii w odnawianym kościele Mariackim. Dla studenta to było naprawdę wielkie wyróżnienie, coś jak dziś stypendium rektora, ministra kultury i darmowy Netflix w jednym.
Ponieważ Wyspiański na studiach nie tracił czasu na oglądanie Netlixa, może dlatego, że jeszcze nie było Netflixa, to miał czas nie tylko na malowanie, ale i na pisanie wierszy oraz scenek dramatycznych, zresztą często dotyczących jego własnych prac plastycznych. Takie wzajemne przenikanie się malarstwa lub rysunku z poezją, dramatem czy operą, czyli występowanie różnych odnóg sztuki w jednym dziele, w owych czasach nie było czymś szczególnie zaskakującym. W modernizmie furorę robiła mająca swoje korzenie – jak prawie wszystko – w antyku koncepcja syntezy sztuk [Gesamtkunstwer] Richarda Wagnera, który stwierdził: „artysta odczuwa pełne zadowolenie dopiero wówczas, gdy wszystkie sztuki łączy razem, ponieważ istotnym celem sztuki jest dążenie do obejmowania wszystkiego”. Innymi słowy artysta jest artystą dopiero wówczas, gdy zmiesza różne dziedziny sztuki, co też u Wyspiańskiego w pełni – nomen-omen – wybrzmiało w „Weselu”, „Akropolis” i właśnie w „Nocy listopadowej”. Totalnie Wyspiański był artystą totalnym.

Wyspiański w Paryżu. Artysta głodny to artysta płodny
W 1890 r., jak każdy szanujący się arystokrata albo intelektualista, Stanisław Wyspiański udał się w Grand Tour, w podróż edukacyjną, która miała służyć zorientowaniu się, co obecnie dzieje się w kulturze i sztuce w Europie, a przede wszystkim temu, co dziś nazywamy networkingiem. Artysta zwiedził Włochy, Francję, Szwajcarię i Niemcy, rzuciło go także do Pragi. W drodze powrotnej w niemieckich miastach naoglądał się spektakli Goethego, Webera, Wagnera i Shakespeare’a, co było dla niego wielkim przeżyciem, bo od lat uwielbiał teatr. Miał to szczęście, że mieszkając w Krakowie, mógł podziwiać najwybitniejszych polskich aktorów i aktorki, m. in. Helenę Modrzejewską, To ten jedyny moment w historii Polski, kiedy Krakusi naprawdę mogli mówić, że kultura w Warszawie kończy się, gdy odjeżdża ostatni pociąg do Krakowa, szczególnie gdy jedzie nim Modrzejewska.

W maju 1891 r. Wyspiański z Mehofferem wylądował w Paryżu, w którym przebywał – z przerwami – do 1894 r. Za pierwszym podejście nie udało im się dostać do École des Beaux Arts, zaczepili się więc w założonej przez Filippa Colarossiego Académie – o zaskakującej nazwie – Colarossi. Tak samo jak Académie Julian, Académie Colarossi, w porównaniu do konserwatywnej i zacofanej École des Beaux Arts, stawiała na nowoczesność, która przejawiała się w tym, że nie dość, że kobiety mogły w niej studiować, to jeszcze mogły malować i rysować nagiego modela i nikt nie zakładał, że ze wstydu omdleją i wylądują z nosem w terpentynie.
W Paryżu Wyspiański chadzał nie tylko do muzeów, gdzie zapoznawał się z najnowszymi prądami w sztuce, m.in. z neoimpresjonizmem, ale i do teatrów. Nie mam pojęcia, jak często bywał w Comédie Française, skoro – zgodnie z jego wyliczeniami – miesięcznie na bilety wydawał niewiele mniej niż na mieszkanie i ponad pięć razy więcej niż na jedzenie. Podobno artysta głodny to artysta płodny, może dlatego w 1892 r. w końcu udało mu się dostać do École des Beaux Arts. Jednak to była historia z cyklu: „teraz to nie chcę”, ponieważ Wyspiański doszedł do wniosku, że niczego sensownego tu się nie nauczy, w dodatku jego projekty witraży do lwowskiej katedry spotkały się z krytyką. Mówiłam, że École des Beaux Arts była zacofana.

Powrót do Krakowa
Stanisław Wyspiański już na tym etapie uprawiał syntezę sztuk, bo projektując witraż „Śluby Jana Kazimierza” dla katedry lwowskiej, równoległe pisał dramat „Królowa Polskiej Korony”. Zaczął od sceny będącej literackim odpowiednikiem witrażu, czyli ślubowania Jana Kazimierza w katedrze we Lwowie w 1656 r. Mimo rozczarowania École des Beaux Arts, która nie poznała się na witrażu Wyspiańskiego (wolę nie myśleć, co Sorbona pomyślałaby o zalążku dramatu, zjadłaby, wymemłała i resztki wypluła do Sekwany), to nie był powód, dla którego artysta musiał wrócić do Polski, przyczyna była prozaiczna: jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wyspiański ledwo wiązał koniec z końcem, był biedny jak mysz kościelna, mysz, a nie szczur, w całym Paryżu jest mnóstwo szczurów, ale tym spod Katedry Notre-Dame najlepiej się powodzi.
Była to decyzja życia, ponieważ w 1895 r. Wyspiański otrzymał zlecenie na wykonanie polichromii do kościoła franciszkanów w Krakowie. Gdyby nie to, że Matejko nie żył od dwóch lat, na pewno byłby zachwycony osiągnięciem swojego polichromiowego pupilka. Wyspiańskiemu tak dobrze poszło, że w 1897 r. dostał kolejne kapitalne zlecenie: tym razem na wykonanie ośmiu witraży, stworzy m.in. przepiękny „Stań się (Bóg Ojciec)”, „Stygmatyzację św. Franciszka”, „Cztery żywioły”, i „Błogosławioną Salomeę”.

Powrót do matecznika okazał się strzałem w dziesiątkę nie tylko pod względem witraży. W 1896 r. Lucjan Rydel poprosił Wyspiańskiego o zilustrowanie pierwszej księgi „Iliady”, której fragmenty tłumaczył – Rydel, nie Wyspiański – dla warszawskiego „Tygodnika Ilustrowanego”. Po pewnych przepychankach z redakcją, która domagała się zmian w rysunkach, ostatecznie w październiku 1896 r. w trzech numerach czasopisma ukazały się po kolei cztery ilustracje: najpierw „Apollo Łucznik”, potem „Achilles i Pallada”, a na końcu „Atrydzi (Agamemnon)” oraz „Zeus i Tetyda”.
Kolejnym zajęciem, które ominęłoby Wyspiańskiego, gdyby dalej siedział „na mysz” w Paryżu, było objęcie w 1898 r. stanowisko kierownika artystycznego – dziś byśmy powiedzieli: art directora – założonego rok wcześniej tygodnika literacko-artystycznego „Życie”, którego redaktorem naczelnym był wówczas Stanisław Przybyszewski. „Życie”, oprócz warszawskiej „Chimery”, było najważniejszym pismem w Młodej Polsce. To właśnie tu publikowała większość poetów i krytyków, m.in. Lucjan Rydel, Maria Komornicka, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Tadeusz Miciński czy Bolesław Leśmian. Jeśli ktoś nie publikował w „Chimerze” albo w „Życiu”, to się nie liczył. Życie.

Stanisław Wyspiański w Warszawie. Sprawy zawodowe i potoczne
W tym samym roku, w którym Wyspiański został kierownikiem artystycznym „Życia”, wybrał się do Warszawy. Wystawę konkursową, na którą w 1898 r. przybył z projektami witraży, zorganizowało Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych w Resursie Obywatelskiej. Resursa to istniejący do dziś przepiękny budynek nieopodal Placu Zamkowego, który od 1860 r. należał do Towarzystwa Nowej Resursy, jednego z dwóch odłamów założonej w 1820 r. lat wcześniej Warszawskiej Ressursy (pisanej zgodnie z francuskim pierwowzorem jeszcze przez dwa „s”) Kupieckiej, a właściwie Stowarzyszenia Warszawskich Kupców zrzeszającego – jak można się domyślić – kupców i małych przedsiębiorców „w celach wspólnej, godziwej rozrywki i towarzyskich zebrań, na tle muzykalnych produkcyj oraz rozmów o sprawach zawodowych i potocznych”.
W Towarzystwie tym, jak w prawie każdym towarzystwie, w pewnym momencie zaczęły pojawiać się różne wizje przyszłości, a szczególnie przyszłości dotyczącej finansów, tak więc 12 lat później nastąpił jego rozłam na Warszawską Resursę Kupiecką i Nową Resursę Kupiecką, później przemianowaną po prostu na Resursę Obywatelską. Jak oni się w tym Resursach nie pogubili i nie zapomnieli, kto do której należy, to ja nie wiem, tak czy inaczej istotne jest, że właśnie do tej drugiej Resursy należał gmach, w którym na parterze były różne sklepy, a pozostała część budynku była przeznaczona na cele reprezentacyjne.
Nie tylko Towarzystwo Resursy Kupieckiej organizowało tu rożne rozrywki („zabawy, gry umiarkowane, czytanie gazet i książek, bale, koncerty, obiady towarzyskie”), ale i wynajmowało pomieszczenia różnym instytucjom i osobom prywatnym, stąd nieustannie odbywały się zjazdy, imprezy, garden party, loterie, „teatry żywej fotografii”, „bale na korzyść ubogim” (dziś byśmy powiedzieli: bale charytatywne) „wieczory tańcujące połączone ze sztukami mechanicznymi” i rzecz jasna – wystawy.

Hotel Saski. Przedwojenna baza noclegowa w Warszawie
Jeśli chodzi o nocleg, Stanisław Wyspiańskie miał taką sama filozofię jak ja, czyli zatrzymywać się jak najbliżej miejsca, w którym jest wystawa; człowiek wystarczająco nachodzi się po muzeach, żeby musiał jeszcze ciągać nogi po chodnikach, trzeba się oszczędzać. Artysta postawił więc na mieszczący się całe 300 metrów od Resursy Hotel Saski, a właściwie Hotel de Saxe, mieszczący się przy ul. Koziej jeden z pierwszych hoteli w ówczesnej Warszawie. Działający od 1847 r. Saski do chwili otwarcia dziesięć lat później luksusowego Hotelu Europejskiego był największym hotelem w ówczesnej Warszawie. Przy tej samej ulicy, co Hotel Saski, od 1869 r. funkcjonował Hotel Kowieński (po 1920 r. Hotel Włoski), ale to nie ta liga. Swoją drogą zawsze ciekawi mnie, kto wpadł na taką akurat nazwę, gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Kowno, a gdzie Włochy.

Chociaż po wybudowaniu Europejskiego standard Saskiego przestał robić takie wrażenie (a kucharz tak doskonałe dania), jednak hotel nadal miał doskonałą lokalizację i zamożną klientelę, więc nic dziwnego, że zatrzymał się tu i Stanisław Wyspiański. Prawdopodobnie to właśnie wylot ul. Koziej na Krakowskie Przedmieście jest tym miejscem, w którym rozgrywa się scena VII W Ulicy w „Nocy listopadowej”.

Mieszkając przy Krakowskim Przedmieściu, Stanisław Wyspiański do Łazienek Królewskich daleko nie miał i pewnego zimowego dnia wraz z Antonim Szybalskim wybrali się tam na saniach; jak ja bym chciała chociaż raz przemieścić się Alejami Ujazdowskimi na płozach, nie uberem, ewentualnie w opcji: Uber Sanie, jest Uber Komfort, jest Uber Lotnisko, to mógłby być i Uber Sanie. Szybalski, z którym Wyspiański udał się do Łazienek, urodził się w 1867 r. w Płocku, w latach 1888-1893 studiował w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie i przyjaźnił się ze Stanisławem, który namówił go, żeby kontynuował edukację w Paryżu w Académie Julian. Szybalski tak samo jak Wyspiański nie został we Francji i wrócił do Polski, ale najpierw zamieszkał w Warszawie, a później w Siedlcach. Większej kariery jako malarz nie zrobił i utrzymywał się z lekcji rysunku.

Toteż gdy w Warszawie Szybalski spotkał się z Wyspiańskim, mógł być jego przewodnikiem po Łazienkach Królewskich, „pałacu i parku cesarskim” (czyli carskim!!), bo tak za czasów malarzy w „Encyklopedii powszechnej” Samuela Orgelbranda, wydanej w 28 tomach jednej z pierwszych nowoczesnych polskich encyklopedii, opisywano dawną rezydencję królów polskich, które obecnie była własnością cara-cesarza Aleksandra I.

Stanisław Wyspiański w Łazienkach Królewskich
Tak więc Wyspiański zwiedził z przyjacielem pokryte śniegiem, nastrojowe Łazienki Królewskie, które zainspirowaly go do napisania dramatu „Noc listopadowa” opowiadającego o wybuchu w Warszawie w nocy z 29 na 30 listopada 1830 r. powstania przeciwko zaborcy rosyjskiemu.
A co go tak szczególnie natchnęło, oprócz tego, że Łazienki Królewskie same w sobie są „natychające”? Przez długi czas zastanawiano się, czy Stanisław Wyspiański widział wnętrze Pałacu na Wyspie. Rozpoczęła się i skończyła I Wojna Światowa, zwaną Wielką Wojną (ludzie wówczas nie spodziewali się, że za dwie dekady czeka ich jeszcze większa wojna), Polska odzyskała niepodległość, ale co tam, gorącym tematem od trzech dekad był Wyspiański i to, czy wszedł do Pałacu, czy nie.
Wacław Borowy, wybitny polski historyk sztuki, w studium z 1918 r. „Łazienki a Noc Listopadowa Wyspiańskiego. Uwagi historyczno-literackie” doszedł do wniosku, że artysta zwiedził Pałac na Wyspie, Szkołę Podchorążych widział tylko z zewnątrz, natomiast Belweder ewentualnie z daleka, skoro założył, że można z niego zobaczyć pomnik Jana III Sobieskiego. Spoiler: można. Na bank nie widział ogrodowych rzeźb, które ze względu na mróz znajdowały się w wielkich pudłach, kojarzących się Wyspiańskiemu z trumnami, jednak nie trzeba być Wyspiańskim, żeby domyślić się, że w środku są klasyczne posągi.

Stanisław Wyspiański i Pałac na Wyspie
Dopiero w 30. rocznicę jego śmierci, w 1937 r., tajemnica się wyjaśniła. W 329. numerze „Kurjera Warszawskiego” ukazał się artykuł Antoniego Szybalskiego, w którym potwierdził, że razem z Wyspiańskim zwiedzili Pałac na Wyspie, a Wyspiański do tego stopnia zachwycił się Rotundą, pokojami i salą balową, wręcz uznał ją za najbardziej powalającą z dotąd widzianych przez niego tego typu pomieszczeń „cesarskich i królewskich w Europie środkowej i zachodniej”. To chyba pierwszy i ostatni raz w historii, kiedy Krakus uważa, że Warszawa jest w czymś lepsza od Krakowa.
Szybalski dodał, że Wyspiański usiadł na widowni Amfiteatru (całe szczęście, że cztery litery mu nie przymarzły) i podziwiał Pałac na Wyspie, a konkretnie znajdujące się na południowej fasadzie posągi uosabiające cztery pory roku, a także jego wnętrze, w tym Przedsionek wraz z posągami Marsa requiescens, czyli odpoczywającego (ja zimą), oraz Polonii reflorescens, czyli rozkwitającej (ja latem) i prawdopodobnie północną fasadę pałacu z posągami Minerwy (Ateny) i Marsa (Aresa), co ma sens, skoro owe bóstwa zostają przywołane w dramacie.

Zawsze się śmieję, że gdyby Stanisław Wyspiański trafił w Łazienkach na taką pogodę jaką mieliśmy w tym styczniu, mżawka, wilgoć i kilka stopni na plusie, to by pół dramatu nie napisał, bo zamiast kręcąc się po zabytkowym parku i moknąć jak kura na deszczu, zapewne zwiałby do ciepłego wnętrza i tyle by było z tekstu. Może nie powstałby kolejny dramat narodowy, ale taka pogoda to już dramat sam w sobie.
W każdym razie pogoda w styczniu 127 lat temu dopisała, Wyspiańskiego Łazienki Królewskie natchnęły, 6 lat później powstał dramat, a kolejne 120 lat później w Łazienkach Królewskich możemy podziwiać wystawę na jego temat oraz „Nocy Listopadowej”.
Teraz uwaga: jeśli kogoś nudzi historia albo wydaje mu się, że go nudzi historia, bo nigdy nie miał do czynienia z historią, a jedynie z nudnym opowiadaniem o historii, niech przeskoczy X akapitów niżej. A jeśli ktoś kocha historię albo chce przekonać się, czy ją kocha, to poniżej historia powstania listopadowego.
Powstanie listopadowe. Geneza
A jak to było nie z „Nocą listopadową” Wyspiańskiego, ale z prawdziwym powstaniem listopadowym? W dwóch słowach: początki powstania listopadowego, zwanego też wojną polsko-rosyjską, sięgają 15 grudnia 1828 r. i Sprzysiężenia w Szkole Podchorążych Piechoty w Łazienkach Królewskich (dziś jest to Podchorążówka), kierowanego przez podporucznika Piotra Wysockiego.
Napięcie między Polakami a rosyjskim zaborcą było koszmarne, bo niby traktat wiedeński z 1815 r. zagwarantował Królestwu Polskiemu autonomię i własną konstytucję (autonomia z zaborcą nad głową, fajny żart), ale car Aleksander I, a potem Mikołaj I szybko machnęli ręką na ustalenia i zaczęło się łamanie konstytucji – Królestwo Polskie miało własną armię, sejm i sądownictwo, ale to była fikcja, bo Romanowie w najlepsze ograniczali wolność słowa oraz tłumili opozycję, aresztując, kogo tylko się da, w czym również pomagała wszechobecna cenzura. Autonomia stawała się autonomią wyłącznie z nazwy, bo Mikołaj I dążył do rusyfikacji i absolutystycznych rządów. Wiecie, jaka jest definicja absolutyzmu? Że absolutnie z nikim się nie liczysz, ustrój doskonały.
Wiosną 1829 r., podczas pobytu w Warszawie Mikołaja I, który miał koronować się na króla Polski, członkowie Sprzysiężenia planowali wspólnie z wtajemniczonymi posłami wymusić na carze powrót do swobód politycznych i przestrzegania konstytucji Królestwa Polskiego (hy, hy, naiwniacy), a w razie odmowy postanowiono rozpocząć walkę. Niestety, jak to zwykle bywa w naszej historii, posłowie wyłamali się i trzeba było odpuścić sobie negocjacje z carem, jakby w ogóle jakiekolwiek były możliwe. Kilka lat później, w 1834 r., w Paryżu Juliusz Słowacki wyda anonimowo dramat „Kordian: Część pierwsza trylogii. Spisek koronacyjny” o owym anonimowym spisku na życie Mikołaja I przed jego koronacją. Jedyny plus powstania, które nie wyszło – można o nim pisać bestsellery.
Członków Sprzysiężenia nakręcały nie tylko – delikatnie rzecz ujmując – nastroje społeczne, ale i zwycięskie ruchy rewolucyjne, które w tym czasie przetaczały się przez Europę: rewolucja lipcowa we Francji w 1830 r. oraz rewolucja sierpniowa w Belgii w tym samym roku. Ironia losu polegała na tym, że Mikołaj I planował wysłać wojsko polskie do tłumienia obu rewolucji, co spotkało się z gigantycznym – i zrozumiałym – oporem oficerów. Jakim cudem mieliby walczyć przeciwko grupom, które zainspirowały ich do walki o niepodległość? Nie ma takiej opcji.

Powstanie listopadowe: inspiracja rewolucjami w Europie
Dla Polaków fakt, że rewolucja francuska doprowadziła do obalenia żądnego przywrócenia absoltyzmu króla Karola X i umieszczenia na tronie Ludwika Filipa I, zwanego „królem obywatelskim”, był dowodem na to, że można walczyć i wygrać z absolutystycznym władcą, a w konsekwencji doprowadzić do odzyskania niepodległości. W dodatku nowy francuski rząd Ludwika Filipa I radośnie poparł ruchy narodowowyzwoleńcze, m.in. Belgów. W Polsce zaczęto więc liczyć na to, że Francja wesprze również powstanie listopadowe. I oczywiście, jak przyszłość naszego kraju nie raz jeszcze pokaże, Polacy liczyli, liczyli i się przeliczyli. Ludwik Filip I nie wysłał obiecanej pomocy militarnej, bo sam nie chciał ryzykować wojny z Rosją. Z obiecanego Polsce wsparcia międzynarodowego wyszło tyle, co zawsze – wielkie, okrągłe NIC.
Podobnie było z Belgią: Belgia, będąca od 1815 r. częścią Królestwa Niderlandów (kolejny złoty pomysł kongresu wiedeńskiego), od dawna dążyła do niepodległości. Katoliccy Belgowie mieli dość dominacji protestanckiej Holandii, a francuskojęzyczna ludność Walonii czuła się dyskryminowana przez rządzących Holendrów. W sierpniu 1830 r. w Brukseli wybuchło powstanie, które ogarnęło cały kraj i ostatecznie w październiku Belgowie ogłosili niepodległość. To było jedno z najważniejszych – o ile nie najważniejsze – wydarzenie, które dało Polakom nadzieję na niepodległość, tym bardziej, że skoro Belgia dostała wsparcie od mocarstw zachodnich, głównie od Francji i Wielkiej Brytanii, to liczono, że może tym razem owe mocarstwa wesprą nasze dążenia do niepodległości. I co? I jajco. Jak zwykle Polacy liczyli, liczyli i się przeliczyli. Dostaliśmy drugie z rzędu wielkie, okrągłe NIC.
Niestety Polacy nie wzięli pod uwagę trzech rzeczy. Pierwsza rzecz: Belgia leżała w Europie, to łatwiej ją było wspierać, natomiast Polska leżała w centrum Rosji, a Europa nie chciała angażować się w konflikt polsko-rosyjski i tym samym bezpośrednio zadzierać z Imperium Rosyjskim. Druga rzecz: Holandia była zdecydowanie słabszym przeciwnikiem niż Rosja, więc łatwiej było o sukces militarny. Trzecia rzecz: malutkie Królestwo Polskie miałoby dokonać tego, czego nie dokonała w 1812 r. Wielka Armia Napoleona, serio? Mimo to oczywiście Polacy nie byliby Polakami, gdyby nie rzucili się z motyką na Rosjan, znaczy słońce, w myśl zasady: ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo i patrz.

Wybuch powstania listopadowego
W dwóch słowach: powstanie listopadowe wybuchło wieczorem ok. godz. 18, 29 listopada 1830 r., gdy Piotr Wysocki wszedł do Szkoły Podchorążych Piechoty w Łazienkach, przerwał zajęcia z taktyki i strzelił przemowę: „Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć lub zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów”, wyprowadzając spiskowców na miejsce zbiórki, czyli pod pomnik króla Jana III Sobieskiego. Zawsze mnie ciekawiło, czy Wysocki improwizował, czy przemowę o „piersiach-Termopilach” przygotował sobie już wcześniej. O ile w jego pamiętnikach pojawia się treść przemowy, to niestety nie wiadomo, kiedy powstała. Same tajemnice w tych Łazienkach.
Oficerowie zaatakowali Belweder, siedzibę znienawidzonego przez Polaków namiestnika carskiego Wielkiego Księcia Konstantego, który prywatnie był bratem jeszcze bardziej znienawidzonego przez Polaków cara Mikołaja I, nepotyzmu nie wymyślono w XXI w. Niestety Konstanty zdołał ukryć się przed powstańcami, ale powstańcy – z pomocą cywili – zdobyli wówczas Arsenał, główną zbrojownię w Warszawie i dzięki przejętej broni mieli czym walczyć z zaborcą.
W scenie I „Nocy listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego, Piotr Wysocki zapowiada zdobycie Arsenału przez Józefa Zaliwskiego („Dzieci, hej bracia, laury do podziału! Do Arsenału! Do Arsenału!!”), a w scenie VII do ataku na zbrojownię zagrzewa podchorążych Pallas-Atena: „ten poszedł do Arsenału. Co tchu tam lećcie, a tłumom rozdajcie bronie! Rwać bramy!”. Scenę tę ukazuje również spektakl Teatru Telewizji z 1978 r. w reżyserii Andrzeja Wajdy, który to spektakl można podziwiać na wystawie w Łazienkach Królewskich. W scenie VII do szturmu wzywa również Wysocki: „dzieci, hej, bracia, laury do podziału! Do Arsenału! Do Arsenału!!”. Gdy na drodze powstańcom staje Stanisław Potocki i nakazuje odwrót, zaczyna się strzelanina pomiędzy podchorążymi Józefa Zaliwskiego a patrolem Rosjan i w wyniku strzelaniny ginie Stanisław Florian Potocki, który chciał żeby dać robie spokój z powstaniem i namawiał podchorążych do powrotu do koszar. Podobno miał powiedzieć: „Dzieci, uspokójcie się”. Nie wiem, czy to był najmądzejrzy tekst, który można było wygłosić do oficerów, którzy mieli dość upodlenia, gnębienia ich oraz ojczyzny. Chyba nie.
Następnego dnia powstańcy, z uzbrojoną ludnością cywilną, opanowali stolicę. To zmieniło rangę wydarzenia, bo poprzez wciągnięcie cywili do imprezy spisek wojskowy zmienił się w powstanie całego miasta. Wielki Książe Konstanty z częścią generałów i wojsk zwiał z Warszawy do karczmy na Wierzbnie (konno, wtedy nie istniała jeszcze stacja metro Wierzbno) i nie podjął żadnych działań przeciwko powstańcom. Chociaż można powiedzieć, że Rosjanie wylecieli z Warszawy, ale nie było z czego się cieszyć, bo dopiero teraz Imperium Rosyjskie wkroczyło na prawdziwą ścieżkę wojenną. Do tej pory było zajęte walką w innych rewirach Europy mogły tolerować podskoki „Polaczków”, ale są pewne granice, a jedną z nich jest atak na wodza naczelnego Wojska Polskiego i faktycznego zarządzającego Królestwem Polskim. To jest ten moment, kiedy Rosja mówi bardzo zdecydowane: „niet”,

„Nie dziękuję i tak poproszę”, czyli polska strategia polityczna
To, co wówczas działo się w polskiej polityce, woła – jak zazwyczaj – o pomstę do nieba: oczywiście nikt z nikim nie mógł dojść do ładu. Rada Administracyjna (czyli cywilna władza Królestwa Polskiego) chciała rozbroić powstańców, co wywołało przeciwny efekt: powstanie wybuchło z pełną mocą. Tymczasem powołane 1 grudnia 1830 r. Towarzystwo Patriotyczne z prezesem Joachimem domagało się czegoś wprost przeciwnego: natychmiastowej akcji zbrojnej przeciwko stacjonującym w Królestwie Polskim wojskom rosyjskim. Rada Administracyjna przycwaniakowała i żeby zdobyć większość, podebrała Towarzystwu kilku członków, a z jaką reakcją tak subtelny zabieg polityczny się spotkał, możemy sobie wyobrazić. Foki aprobaty to tam nie było.
Żeby ostudzić emocje, 3 grudnia 1830 r. rozwiązano Radę Administracyjną i wyłoniony został Rząd Tymczasowy z księciem Adamem Jerzym Czartoryskim jako prezesem, który to Rząd już 21 grudnia 1830 r. został zastąpiony Radą Najwyższą Narodową. Mam wrażenie, że wszyscy zapomnieli o walce z wrogiem, a zajęli się politykowaniem i obsadzaniem stołków, no piaskownica, jeszcze niech sobie domki z piasku nawzajem rozwalają i biją się łopatkami po głowach, krzycząc: mój rząd, a nie, bo mój, moja rada jest najwyższa, a nie, bo moja jest wyższa. Polska polityka w pigułce, znaczy w piaskownicy.
W międzyczasie, 5 grudnia 1830 r., dopiero co mianowany na wodza naczelnego Józef Chłopicki, ogłosił się dyktatorem powstania, jednocześnie kombinując, że może da się dogadać z carem Mikołajem I. Powodzenia. Żeby było śmieszniej, w nocy z 29 na 30 listopada, Chłopicki przebywał w teatrze. Poproszony o przyłączenie się do spisku, kategorycznie odmówił objęcia dowództwa nad polską armią, ale kilka dni poźniej chętnie przygarnął stanowisko wodza naczelnego. Ja to nie wiem, na co liczono, rzucając się na takiego molocha jak Imperium Rosyjskie, mając generałów emocjonalnie i światopoglądowo stabilnych jak pogoda nad Bałtykiem.
13 grudnia 1830 r. Mikołaj I wprowadził stan wojenny i zapędził Iwana Dybicza do stłumiania powstańców, a cztery dni później zażądał od Polaków przywrócenie Rady Administracyjne, co nie jest zaskakująca, w końcu to była grupa zgodna z myślą cara – żądała rozbrojenia powstańców, a nie kontynuowania powstania.

Tyle wygrać, tak dużo przegrać
Jakby było mało, powstańcy nie mieli szczęścia do dowództwa, nawet Mikołaj I z Dybiczem im niepotrzebni, jeszcze pół roku, a sami całkiem by się położyli. Chłopicki, po nieudanych negocjacjach z carem (szok i niedowierzanie), w połowie stycznia poddał się do dymisji, nie każdy nadaje się na dyktatora. Ale co tam, bawimy się dalej bez wodza.25 stycznia 1831 r. Sejm niby ogłosił detronizację Mikołaja I, były próby stworzenia rządu narodowego, ale wyszło, jak wyszło. Efekt był taki, że 5 lutego do Królestwa Polskiego wjechała licząca prawie 120 tysięcy żołnierzy armia rosyjska, wiecie, tego zdetronizowanego Mikołaja I.
Rozrzut światapoglądowy wśród elit politycznych i brak strategii to naprawdę nie najlepszy oręż w walce z takim molochem jak Imperium Rosyjskie. Chociaż wojska polskie, odniosło kilka sukcesów, np. w lutowych bitwach (zwycięskiej pod Stoczkiem i nierozstrzygniętej pod Olszynką Grochowską, jednak to dzięki niej straty po stronie Rosjan doprowadziły do odłożenia przez nich planowanego szturmu na Warszawę), zmiana dowództwa doprowadziła do osłabienia powstańców. Mnie to osłabia sama myśl o tym, kto i jak nimi dowodził.

Kolejni dowódcy, w tym Jan Skrzynecki, byli niezdecydowani, w ogóle nie ogarniali sytuacji i nie potrafili wykorzystać przewagi militarnej. Kiedy np. wojska Mikołaja I nadwątliła wybuchła w kwietniu 1831 r. epidemia tyfusu i cholery, na którą uprzejmy był w czerwcu zejść sam Wielki Książę Konstanty, Skrzynecki zamiast przybombić w osłabionego wroga, to czaił się i krygował jak panna na wydaniu. Odwołano go dopiero 11 sierpnia, ale już było po ptakach.
W końcowym okresie walki dowództwo przejął Jan Krukowiecki, który był przeciwny kontynuowaniu powstania, zaprawdę świetna osoba do zarządzania wojskiem polskim. Z przybyłym we wrześniu feldmarszałkiem Iwanem Paskiewiczem (gdyż Iwan Dybicz również uprzejmy był w czerwcu zejść na cholerę), jedną z najbliższych osób Mikołaja I, a zarazem jednym z najokrutniejszych dowódców rosyjskich w historii, Krukowiecki w najlepsze negocjował warunki kapitulacji. Potem obwiniano go za niedostateczne przygotowanie stolicy do obrony i oskarżano o potajemne kontakty z przeciwnikiem (no coś takiego, co za niespodzianka).
„Dla nas bunt Polski to sprawa domowa, prastara, dziedziczna rozterka”
Rosjanie zaczynali się już niecierpliwić, ileż można pieścić się z powstańcami. W 1831 r. rosyjski poeta Aleksander Puszkin żądał jak najszybszego stłumienia polskiego buntu, grzmiąc: „należy ich zdusić, powolność nasza jest męcząca. Dla nas bunt Polski to sprawa domowa, prastara, dziedziczna rozterka”.
W końcu Rosja się obudziła, postanowiła zrobić porządek i skierowała zdecydowanie większe siły przeciwko powstańcom, tym samym Polacy kluczowe bitwy (np. 26 maja pod Ostrołęką) niestety przerżnęli, co załamało naszych żołnierzy. Po utracie warszawskiej Woli, gdzie podczas szturmu pod dowództwem Paskiewicza 6 września zginął m.in. dowodzący Redutą nr 56 generał Józef Longin Sowiński (bo dowodzący Redutą nr 54, Julian Konstanty Ordon, wbrew dramatycznemu wierszowi Adama Mickiewicza, przeżył), dowództwo powstania, nie widząc opcji dalszej obrony Warszawy, 8 września 1831 r. poddało ją Rosjanom. 9 października skapitulowała twierdza Modlin, a 21 października twierdza Zamość i właśnie tę datę uznaje się za koniec powstania listopadowego. Królestwo Polskie wróciło do Rosjan, a Paskiewicz został księciem warszawskim. Taki był efekt niecałego roku walki o niepodległość.
Natomiast konsekwencje upadku powstania listopadowego były straszliwe. Mikołaj I oznajmił: „nie wiem, czy będzie jeszcze kiedy jaka Polska, ale tego jestem pewien, że nie będzie już Polaków” i się zaczęło. Zesłał na Syberię tysiące osób, a ok. 11 tysięcy osób udało się na emigrację (tzw. Wielką Emigrację), zlikwidowała i tak śmiechową autonomię Królestwa Polskiego (zniesiono konstytucję, zlikwidowano armię polską, Królewstwo Polskie – mimo nazwy tracącej niezależnością – stało się częścią Imperium Rosyjskiego), zlikwidowano szkolnictwo wyższe (zamknięto Uniwersytet Warszawski) obniżono poziom kształcenia w szkołach średnich i podstawowych, a kontrola społeczeństwa stała się ekstremalnie surowa. No to byłoby na tyle.
Powstanie listopadowe i „Noc listopadowa”
Tak wyglądało powstanie listopadowe opisywane przeze mnie na podstawie materiałów dostępnych w 3. dekadzie XXI w., natomiast na początku XIX w. Stanisław Wyspiański nie miał konta wykładowcy akademickiego i nie mógł wygodnie buszować sobie w archiwach cyfrowych. Musiał więc nieboraczek bazować na dwóch publikacjach uczestników powstania: „Powstaniu narodu polskiego w r. 1830 / 1831” Maurycego Mochnackiego z 1834 r. i „Historyi powstania listopadowego” Stanisława Barzykowskiego z 1883 r. Obie książkach są do zobaczenia na wystawie w Łazienkach Królewskich.
Powiedzieć, że Wyspiański swobodnie traktował materiał historyczny, to jakby nic nie powiedzieć. Umówmy się: Wyspiańskiemu materiał historyczny nie przeszkadzał w pisaniu. W ulicy żołnierze mający maszerować do Arsenału albo do Belwederu idą w przeciwnych kierunkach, niż powinni. Ale to nie ma znaczenia, bo pisarzowi wszystko wolno, a dramatopisarzowi i malarzowi wolno dwa razy więcej.
„Noc listopadowa” ma kompozycję – tak jak bohaterów – dość nietypową jak na tamte czasy: jest to 10 luźnych scen bez podziału na akty, akcja toczy się, z wyjątkiem przeniesionych do Śródmieścia scen V, VI i VII, w Łazienkach albo w ich sąsiedztwie. Jednak ponieważ dramatopisarzowi i malarzowi wolno dwa razy więcej, to u Wyspiańskiego pojawiają się – oprócz prawdziwych postaci i miejsc (takich jak Pałac na Wyspie, Amfiteatr, Szkoła Podchorążych, Belweder oraz pomnik Jana III Sobieskiego) – ożywione posągi z Łazienek, czyli bóstwa olimpijskie i istoty z ich otoczenia, np. satyry. Wyspiański poleciał po całości, kto bogatemu zabroni żyć skromnie.

O co chodzi w „Nocy listopadowej”?
Podstawowym założeniem dramatu Stanisława Wyspiańskiego jest przenikanie się dwóch światów – rzeczywistego, ziemskiego, z oficerami, oraz metafizycznego, ze starożytnymi bogami, a samo powstanie listopadowe jest wynikiem ich intryg. Nie może więc zabraknąć Zeusa, władcy podziemi Plutona (u Wyspiańskiego występuje jako Plutus, dobrze, że nie Platfus), Aresa i Pallas-Ateny, bogini urodzaju Demeter oraz jej córki Kory, Hermesa, Charona z łodzią, sześciu Nik, bogiń zarówno zwycięstwa, jak i klęski (Nike Napoleonidów, Nike spod Termopil, Nike spod Salaminy, Nike spod Maratonu, Nike spod Cheronei, Nike spod Troi), bogiń zemsty Ker, Eumenid uosabiających żądze zemsty, bogini zemsty i pokuty Hekate, boga małżeństwa Hymena, boga miłości Erosa, dzieci Eola (wiatrów) i Satyrów. W sumie ja bym jeszcze Posejdona dorzuciła, przy fantazji Wyspiańskiego spokojnie mógłby pływać łódką z Charonem i jako bóg morza zalewać Moskali czy coś.
A było to tak: bóg wojny, Ares, wywołuje powstanie, bo nie chce, żeby Kora rozstała się z matka Demeter i na jesień oraz zimę zeszła do Hadesu, krainy swojego małżonka. Za każdym razem, gdy to robi, jej matka umiera z żalu, a że jest boginią urodzaju, to wraz z nią obumiera przyroda. Natomiast gdy Kora wraca na wiosnę i lato, Demeter się cieszy i rozkwita, więc i cała przyroda rozkwita. Proste.
To jednak nie koniec połączenia: historia Polski + rozrywki bogów. Bogini mądrości i sprawiedliwej wojny, Pallas-Atena, jest po stronie powstańców listopadowych (kibicuje wojnie „Polski z Carem”), a Ares wręcz przeciwnie. Jak bardzo jego podejście wnerwia Atenę, świadczy fakt, gdy rzuca Aresowi prosto w twarz: „rozłączasz się z rozumem” (wyśmienity tekst do wykorzystania podczas kłótni dowolnego rodzaju). Następnie Ares mniej zajmuje się walką, a bardziej próbą zaciągnięcia do łóżka Joanny Grudzińskiej, żony Wielkiego Księcia Konstantego. Próbuje wyrwać ją na teksty w stylu: „czy masz GPS? Bo zgubiłem się w błękicie twoich oczu”, autentyk, który usłyszałam ponad 20 lat temu na Mazurach. Ares czaruje Aśkę:
Powaliłem rycerzy zastępy,
z pęt wyzwoliłem ducha;
rozkoszy śmierci zaznali,
ty zaznasz rozkoszy ciała.
Oto Ares – bóg wojny i mistrz podrywu.
W każdym razie i tak nie ma znaczenia, co oficerowie, boginie i bogowie razem wzięci wyrabiają, bo o upadku powstania listopadowego, tak jak o każdej rzeczy, decyduje szef wszystkich bogów – Zeus, nie po to Prometeusz stworzył ludzi, żeby bogowie i boginie nie mieli czym się bawić. Mimo że Polacy przegrali, bo Kora musiała opuścić matkę i zejść do podziemi, Pallas-Atena obiecuje powstańcom, że Polska w przyszłości odzyska niepodległość, odrodzi się, tak jak co roku odradza się przyroda. Jest nadzieja.
Starożytne inspiracje Stanisława Wyspiańskiego. Stare, ale jare
Dla mnie jednym z najciekawszych wątków na wystawie są inspiracje estetyczne i literackie „Nocy listopadowej”. Stanisław Wyspiański oczywiście inspirował się tym, co zobaczył w Łazienkach Królewskich, czyli rzeźbami Aresa oraz Pallas-Ateny z Pałacu na Wyspie oraz zdobiącymi latarnie maskami i głowami Satyrów, ale w rankingu jego źródeł natchnienia w ogóle starożytność plasowała się wysoko, z „Iliadą” Homera i „Metamorfozami” Owidiusza na szczycie.
Na wystawie, w kącie – jak ja go nazywam – antycznym, znajdują się różne ceramiki i wizerunki Satyra czy Nike na wazach czy płaskorzeźbach. Można zobaczyć „Nike rozwiązującej sandał”, kopię rzeźby z V w. p.n.e. przypisywanej Kallimachosowi albo Fidiaszowi, zależy, które źródło wypluje Wam czat GPT, bo przecież już nie katalog Biblioteki Narodowej. Wyspiański ewidentnie był #teamfidiasz, bo w „Nocy listopadowej” pisze: „Znacie tę Nike Fidyaszową, jak sandał wiąże szybka”. Nie sneakersy, a sandały i nie Kallimachosową, a Fidiaszową. Chociaż Nike Kallimachosową wiążąca szybko sneakersy też brzmi nieźle.


Również w tej sali są kostiumy projektu Krystyny Zachwatowicz-Wajdy: Nike spod Salaminy jest w bieli, jako że pod Salaminą Grecy spuścili bęcki Persom, a Nike spod Cheronei jest w czerni, kolorze żałoby, ponieważ pod Cheroneą Grecy przegrali z Filipem II Macedońskim i tak oto zaczął się upadek Hellady. Raz człowiek położy jakąś bitwę, a tu od razu koniec starożytnego świata, koniec świata.

Wszystko złoto, co się świeci i umarli głos mają
Kolejnym źródłem inspiracji Stanisława Wyspiańskiego była Atena z plakatu Gustava Klimta pierwszej wystawy Secesji Wiedeńskiej w 1898 r. Wyspiański nawiązał do wizerunku bogini, a właściwie do jej złotych akcesoriów, i jego Pallas-Atena ma klimtową tarczę, włócznię oraz hełm. Zwróćcie uwagę na twarz na tarczy bogini i oświećcie mnie, jakim cudem odwiedzający wystawę w Wiedniu byli w stanie zachować powagę, widząc te gały i zębiszcza, zamykali oczy czy co?

Jednak chyba najmocniej wpłynął na autora „Nocy listopadowej” obraz „Wyspa umarłych” Arnolda Böcklina z 1880 r., która to wyspa Wyspiańskiemu skojarzyła się z Amfiteatrem w Łazienkach z antycznymi ruinami na tle pozbawionych liści zimowych drzew. Musiałam nieźle nagimnastykować się, żeby dostrzec to podobieństwo, ale w końcu nie jestem Wyspiańskim. W sumie tylko Wyspiański był Wyspiańskim.

Na wystawie są dwie „Wyspy umarłych”: Maxa Klingera (według Arnolda Böcklina) oraz Jacka Malczewskiego (rzecz jasna również według Böcklina). Zobaczenie obrazu Malczewskiego bez twarzy Malczewskiego? Bezcenne. Chociażby z tego powodu nie można pominąć wystawy w Łazienkach.

Stanisław Wyspiański i pierwsze dramaty
Jednak zanim Stanisław Wyspiański napisał „Noc listopadową”, trochę czasu od jego wizyty w Warszawie upłynęło, a dokładnie sześć lat. Ale może to i dobrze, bo nabrał doświadczenia jako dramatopisarz, a nawet zdążył wydać dwa inne utwory o powstaniu listopadowym. Chłopak nie próżnował.
Mam wrażenie, że rok „warszawski”, 1898, był dla Wyspiańskiego znaczący. Już nie chodzi tylko o wizytę w Warszawie, ale to właśnie wtedy zadebiutował „dramatycznie”; „Legendą” (dawny tytuł: „Wanda”) oraz „Warszawianką”, którą opublikowano w „Życiu” 16 listopada 1898 r. Również w tym samym roku jako malarz i dekorator Wyspiański nawiązał współpracę z Teatrem Miejskim w Krakowie pod dyrekcją Tadeusza Pawlikowskiego. Najpierw sprawdził się w roli scenografa i inscenizatora tzw. „hołdu kwiatów” na zakończenie widowiska o Mickiewiczu (co przeszło do historii teatru pod nazwą „Apoteozy ku czci Adama Mickiewicza”), a potem Pawlikowski wystawił w Teatrze Miejskim „Warszawiankę” w reżyserii Ludwika Solskiego. Chwilę później ukazały się kolejne dramaty Wyspiańskiego: „Meleager”, „Protesilas i Laodamia” oraz „Klątwa”, ale nie trafiły na scenę.
Zabawne, że przed „Nocą listopadową” ukazała się „Warszawianka”, opisująca bitwę pod Olszynką Grochowską mającą miejsce znacznie później niż wybuch powstania listopadowego. Tytuł dramatu nawiązuje do francuskiej pieśni Kazimierza Delavigne’a, ale Wyspiański poleciał anachronizmem, bo „Warszawianka” nie była znana w czasie bitwy pod Olszynką Grochowską 25 lutego 1831 r., ponieważ jej polska prapremiera w Teatrze Narodowym w Warszawie była parę tygodni po bitwie grochowskiej – 5 kwietnia 1831 r. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. typowano ją na Hymn Polski, ale wygrał „Mazurek Dąbrowskiego” z 1797 r. I niech mi ktoś powie, że świat dyskryminuje starszych.

Wyspiański dramatycznie się rozwija
Kolejny po „Warszawiance” utwór o tematyce powstania listopadowego to „Lelewel”, dotyczy wypadków sierpniowych w Warszawie w 1831 r. i jest krytyką zarówno kręgów politycznych, jak i dowódców armii. Mimo wydania dwóch utworów o tym powstaniu, dramat „Noc listopadowa” musiał jeszcze poczekać, tym bardziej, że po powrocie z Warszawy, w 1900 r., Wyspiański zajął się publikowaniem „Kazimierza Wielkiego” i „Bolesława Śmiałego”, skończył wstępną wersję „Sędziów”, a także wydał swój pierwszy wielki dramat: „Legion”.
1900 rok jeszcze z innych powodu był przełomowy dla artysty: 20 listopada był na weselu swojego przyjaciela Lucjana Rydla w Bronowicach Małych, które zainspirowało Wyspiańskiego do wydania w 1901 r. „Wesela”. Jako dramat wzbudziło taką furorę, że od tego momentu zaczął się dla jego autora okres prawdziwego splendoru i fejmu, a samo „Wesele” od początku planowano wystawić w Teatrze Miejskim w Krakowie. Początkowo Józef Kotarbiński, który po Tadeuszu Pawlikowskim, został dyrektorem `Teatru, nie za bardzo wierzył w „Wesele” i podczas próby powiedział: „taka sobie sztuka kostiumowo-ludowa, przyjęcie, coś tego – z wódką, samowar… może pójść parę razy”. A ponieważ „coś tego” odniosło sukces, to nagle Pawlikowski zaczął puszyć się jak paw i trąbić: „zdarzył się wypadek w dziejach polskiego teatru wyjątkowy”, bo „scena pokazała narodowi jakąś głębię jego duszy zbiorowej”, i to w dodatku w JEGO Teatrze. Nagle uwierzył w Wyspiańskiego i jego umiejętności i idąc za ciosem, w 1903 r. wystawił „Wyzwolenie”.
Tak czy inaczej w kolejnym roku, 1904, ukazały się nowe opracowanie „Legendy” (tzw. „Legenda II”), „Akropolis” i „Noc listopadowa”. No w końcu.

Pierwsze wydanie „Nocy listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego
Męczył ten dramat Wyspiański i męczył, pisał go od jesieni 1901 r. do 31 maja 1904 r., ale tekst uzupełniał jeszcze na etapie korekty pierwszego wydania. Niektóre sceny „Nocy listopadowej”, pożegnanie Demeter z Korą, opublikował w 1902 r. w konserwatywnym dzienniku „Czas” oraz socjaldemokratycznym miesięczniku „Krytyka”, jednak całość, zresztą nakładem autora, ukazała się dopiero w 1904 r.
Na okładce pierwszego wydania znajduje się cynkotyp, czyli przedruk przepięknej akwareli Stanisława Wyspiańskiego przedstawiającej Pałac na Wyspie widziany od strony Amfiteatru. Jednak artysta nie byłby sobą, gdyby trochę nie popłynął – i to nie w kierunku Pałacu!! – i zamiast charakterystycznego belwederku pałac ma dach płaski niczym grobowiec. Pamiętajcie, dramatopisarzowi i malarzowi wolno dwa razy więcej.
Oczywiście w Łazienkach Królewskich znajduje się owo pierwsze wydanie „Nocy listopadowej”, można podziwiać je wraz z rysunkami Pałacu na Wyspie, a także szkicami Joanny Grudzińskiej, Księżny Łowickiej na podstawie portretu Józefa Sonntaga oraz Wielkiego Księcia Konstantego na podstawie portretu Józefa Ignacego Łukasiewicza.

„Noc listopadowa” jako niezrealizowana opera
Najlepsze jest to, że mało kto zdaje sobie sprawę, że „Noc listopadowa” jest nie tylko dramatem, ale i librettem dramatu muzycznego w stylu Richarda Wagnera, wielkiego idola Wyspiańskiego, którego „Boginki” i „Lohengrina” widział w Monachium, a „Latającego Holendra” i „Zmierzch bogów” w Dreźnie. Na wystawie można poznać historię „Nocy listopadowej” jako niezrealizowanej opery w stylu „Cwał Walkirii”, a także usłyszeć fragmenty ścieżek muzycznych z wybranych inscenizacji.
Ponieważ Wyspiański też chciał stworzyć dzieło totalne, łączące obraz, ruch i muzykę, po napisaniu dramatu dorzucił do niego uzupełnienie w formie „programu muzyki antraktowej”, które znamy z rękopisu. W pierwszej części, Uwerturze, opisuje wypadki, jakie rozegrały sie na Olimpie i doprowadziły do wybuchu powstania listopadowego.
Stanisław Wyspiański namiętnie próbował znaleźć kompozytora, który stworzy muzykę do jego libretta, ale mu to nie wychodziło. W 1904 r. zwrócił się z propozycją do Felicjana Szopskiego, ale zrobił to w taki sposób, że nie wiadomo, kto kogo prosi, ale wiadomo, kto komu wyświadcza łaskę. Otóż Wyspiański ogłosił Szopskiemu, że wszystko ma być tak jak on chce („chce ją [operę – K.T.] prowadzić w obmyślanej przeze mnie całości muzycznej i w szczegółach”), ale jednocześnie to kompozytor ma stanąć na rzęsach i wymyślić jakieś nowoczesne rozwiązania, bo „wszystkiego tego, czym rozporządza dzisiaj opera przeciętna, tak w instrumentach, jak i w śpiewach, nie chce i nie życzę sobie stanowczo”. Nie dziwię się, że Szopski nie był zainteresowany tworzeniem dla kogoś, kto mu mówi, jak i co ma skomponować, jednocześnie samemu nie będąc muzykiem. Nie każdy marzy o pracy z tyranem.
Wyspiański rozmawiał też z Bolesławem Raczyńskim, który ostatecznie, opierając się na jego notatkach, skomponował muzykę do „Nocy listopadowej”, ale już po śmierci artysty. Wydaje mi się, że to była jedyna metoda, inaczej Stanisław-Nie-Znam-Ale-Się-Wypowiem-Wyspiański nie dałby mu w spokoju działać. Nie ucz matki dzieci robić czy jakoś tak.

Premiera „Nocy listopadowej” w Krakowie
Stanisław Wyspiański w 1904 r. w końcu wydał „Noc listopadową” i chciał, żeby jeszcze w tym samym roku miała swoją premierę w Teatrze Miejskim w Krakowie. Jednak czasem chcieć, to nie móc, bo ze względu na konflikt z Pawlikowskim o premierze nie mogło być mowy. Za to była o niej mowa z Ludwikiem Solskim, który zdecydował się wyreżyserować dramat i zaczęły się mowy-rozmowy z teatrem w Lwowie. Jednak nic z tego nie wyszło, bo – jak to zwykle bywa – siadła organizacja i finanse.
Gdy w 1906 r. Solski został dyrektorem Teatru Miejskiego, z kopyta ruszyła przygotowania do premiery. Wyspiański był już wówczas w fatalnej kondycji zdrowotnej, bo powaliła go choroba XIX-wiecznych artystów (nie alkoholizm, ta druga – syfilis), mimo to aktywnie włączył się w projekt i uzgadniał z reżyserem inscenizację oraz scenografię. Na wystawie są do podziwiania Wyspiańskiego szkice i makiety dekoracji do „Nocy listopadowej”, np. do sceny VIII W Pałacu Łazienkowskim.

Niestety Wyspiański nie doczekał premiery – miała ona miejsce równo rok po jego śmierci, 28 listopada 1908 r. Na wystawie w Łazienkach Królewskich są plakaty z dwóch krakowskich przestawień, a także egzemplarz inspicjencko-suflerski z prapremiery „Nocy listopadowej” w Teatrze Miejskim w Krakowie w 1908 r. z naniesionymi tajemniczymi symbolami oznaczającymi np. tekst wypowiadany przez aktora w ruchu albo wejście grupy aktorów z prawej / lewej kulisy. Dla mnie te znaczki wyglądają raczej jak różne rodzaje makaronu, więc może i dobrze, że nie pracuję w teatrze. Chciałabym zobaczyć miny aktorów po tekstach w stylu: tagliatelle w ruchu albo wejście grupy penne z lewej kulisy, naprawdę bym chciała.

Bronisław Gembarzewski. Historyczne kostiumy historyka wojny
Spektakl wyreżyserował Solski we współpracy Adamem Grzymałą-Siedleckim, za muzykę odpowiadał Bolesław Raczyński, za dekoracje – Jan Spitziar, a za kostiumy Bronisław Gembarzewski. Lepszej osoby nie mogli wybrać. Gembarzewski był malarzem-batalistą (studiował m.in. u Wojciecha Gersona), pułkownikiem Wojska Polskiego, historykiem wojskowości, muzeologiem, potem jednym z twórców otwartego w 1920 r. Muzeum Wojska Polska, wieloletnim dyrektorem Muzeum Narodowego w Warszawie, autorem katalogu wystawy Napoleońskiej oraz katalogu wystawy zorganizowanej w stulecie powstania listopadowego.
Gembarzewski opracował kilkadziesiąt tysięcy dokładnych rysunków umundurowania z epoki Księstwa Warszawskiego oraz opisał stanowiska pułków polskich w czasie powstania listopadowego, więc nic dziwnego, że jego kostiumy były wzorem dla późniejszych ekranizacji utworu Wyspiańskiego. Na wystawie w Łazienkach Królewskich znajduje się m.in. frak mundurowy zaprojektowany przez Gembarzewskiego.

Premiera „Nocy listopadowej” w Warszawie i pierwsza awangarda
Siedem lat później, 2 grudnia 1915 r., miała miejsce premiera w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Stolicę oczyściły z Rosjan wojska pruskie, można więc w końcu nadrobić kulturę, nie przejmując się cenzurą. Reżyserem był Kazimierz Junusza-Stępowski, który również zagrał Wielkiego Księcia Konstantego, dekorację zaprojektował Stanisław Jasieński, kostiumy – Karol Frycz, ale mundury nadal były autorstwa Gembarzewskiego. Spektakl zrobił taką furorę, że w sezonie1915/1916 zagrano go 37 razy, a w 1917 r. na widowni zasiadł sam Józef Piłsudzki i członkowie Komendy Legionów Polskich. Na wystawie są pocztówki z aktorami w kostiumach, więc sami możecie poczuć się trochę jak piłsudczyk.

O ile spektakl premierowy był dość zachowawczy, to już w 1938 r., w Teatrze Polskim w Warszawie postawiono na awangardę, wiadomo, jak awangarda, to w Warszawie, bo przecież nie w Krakowie. To było pierwsze tak odleciałe przedstawienie w historii granego od 20 lat dramatu. Reżyserem był Aleksander Węgierko, scenografem Stanisław Śliwiński, a kostiumolożką (zaprawdę nie jęczcie nad feminatywami, używano ich już na początku XIX w., to w XXI w. się uwsteczniliśmy) Zofia Węgierkowa, która zaszalała, odpływając od realiów Królestwa Polskiego. I dobrze, bo mogła, ponieważ w latach 30. XX w. kończyła się trwająca od lat 90. XIX. Wielka Reforma Teatralna żądająca odejścia od realizmu („tradycyjnego” teatru), a nawołująca do przejścia w stronę symbolizmu, ekspresjonizmu czy surrealizmu, czyli wymuszenia kreatywności na osobach odpowiadających za spektakl.
Jednym z pionierów Wielkiej Reformy Teatru w Europie jest Richard Wagner, a w Polsce – Wyspiański, tak samo jak jego niemiecki kolega widzący teatr jako syntezę sztuk (jedność muzyki, obrazu i poezji). Zarzucenie realizmu w spektaklu z 1938 r. chyba najlepiej widać w kostiumach Węgierkowej, która – ze względu na swoje pochodzenie – wplotła w stroje elementy kultury i obrzędowości żydowskiej, stąd np. kształt menory w kreacji Kory. Oszałamiające i nowatorskie projekty Węgierkowej możecie obejrzeć na wystawie, chociaż ja żałuję, że nikt nie pomyślał, że np. patron wystawy chciałby przymierzyć jeden z kostiumów i w nich paradować na wernisażu. Zupełnie nikt.


Inscenizację w II. połowie XX w. Kazimierz Dejmek
Kolejną ważną inscenizacją w dziejach „Nocy listopadowej” był spektakl wyreżyserowany przez Kazimierza Dejmka, późniejszego dyrektora Teatru Narodowego w Warszawie. Swoją premierę miał 9 kwietnia 1960 r. w Teatrze Polskim w Warszawie, znaczy premierę miał spektakl Dejmka, nie sam Dejmek, ten to miał premierę jako reżyser 9 lat wcześniej w Teatrze Nowym w Łodzi. I właśnie w tym teatrze Dejmek wystawił fragmenty „Nocy listopadowej”.

Już wtedy zdecydowano się na odejście od scenografii realistycznie ukazującej Łazienki Królewskie: całe przedstawienie zagrano na zbudowanych na scenie schodach, chwyt powtórzono w Warszawie. Było to nawiązanie do słynnej (ale fikcyjnej) sceny w filmie „Pancernik Potiomkin” Siergieja Eisensteina z 1925 r., w której na schodach Odessy rytmicznie maszerujące wojsko cesarskie dokonuje masakry ludności. Tak jak ujęcie z wózkiem dziecięcym staczającym się po schodach przeszło do historii kina, tak inscenizacja Dejmka do historii teatru. Nawiązanie do Schodów Potiomkinowskich (zwanych tak od 1955 r.) sprawia, że dramat o polskim powstaniu przeciwko Imperium Rosyjskiemu staje się symbolem każdej walki o wolność.
Inscenizacja Dejmka przeszła do historii teatru nie tylko ze względu na „schodowość”, ale i ze względu na kostiumy. Za nie – tak jak i za scenografię – odpowiadał Andrzej Stopka, który postawił na prostotę i ascetyczność (mocne kontrasty, zgeometryzowane formy i ograniczone kolory), dzięki czemu greckie bóstwa w końcu wyglądały jak greckie posągi greckich bóstw.

„Noc listopadowa” Andrzeja Wajdy w Starym Teatrze w Krakowie i w Teatrze Telewizji
Oczywiście na wystawie nie mogło zabraknąć pektaklu „Nocy listopadowej” w reżyserii Andrzeja Wajdy mającego premierę 13 stycznia 1974 r. w Starym Teatrze w Krakowie. W Łazienkach Królewskich można zobaczyć mnóstwo szkiców kostiumów Krystyny Zachwatowicz-Wajdy, jej i Wajdy notatek, zapisków i zdjęć oraz egzemplarz dramatu, który posłużył reżyserowi do opracowania tekstu przedstawienia, stąd te wszystkie wykreślenia, podkreślenia i szkice. Szalenie ciekawy jest nawiązujący do okładkowej akwareli Wyspiańskiego plakat ze zrobionym przez Wajdę zdjęciem Pałacu na Wyspie widzianym od strony Amfiteatru.

Adam Wajda już wcześniej, bo w latach 60. XX w. był żądny „Nocy listopadowej” granej na żywo w Łazienkach Królewskich, ostatecznie jednak zdecydował się na adaptację krakowskiego spektaklu w rezydencji królewskiej na potrzeby Teatru Telewizji, w którym miała premierę 3 kwietnia 1978 r. Sceny kręcone były w ogrodach Łazienkowskich oraz w Teatrze Starym w Krakowie i moim zdaniem jest to realizacja najbliższa intencji Stanisława Wyspiańskiego.

Możliwości technologiczne, jakie daje telewizja, plastyczne przenikanie się kadrów, nakładanie ujęć, delikatne, malarskie przejścia, najlepiej oddają przeplatanie się świata realnego i mitologicznego, a przecież to jest istotą „Nocy listopadowej”, naturalnie oprócz powstania listopadowego samego w sobie. W dodatku wypowiedzi postaci, które są w głównej mierze recytowane lub melorecytowane, muzyka Zygmunta Koniecznego w połączeniu z ekspresyjną gestykulacją bohaterów sprawiają, że całość bardziej niż dramat przypomina operę. Poezja, teatr, malarstwo, muzyka – Wyspiański byłby zachwycony.

Inscenizacje warszawskie w XXI w.
Na wystawie w Łazienkach Królewskich pojawiają się jeszcze dwie inscenizację. 17 listopada 1997 r. Jerzy Grzegorzewski przedstawił wyreżyserowaną przez siebie „Noc listopadową” na inauguracji swojej dyrekcji w Teatrze Narodowym w Warszawie. Muzykę stworzył Stanisław Radwan, posiłkując się zapiskami Wyspiańskiego, a scenografię i kostiumy Andrzej Kreütz-Majewski. Jeśli chodzi o wystawę, to są to moje ulubione kreacje: na bogato. Demeter i Kora mają wianki z kwiatów i kłosów, suknie są przytykane złotą nitką, a Pallas-Atena ma złoty a skromny hełm. Od razu widać, że to bogini, prawdziwe boginie lubią złoto.


Spektakl Grzegorzewskiego trwał prawie 4 godziny, skrócił tekst Wyspiańskiego tak jak ja skracam własne teksty: nie bardzo, jednak chyba zorientował się, że trochę przesadził i 11 listopada 2000 r. była premiera skróconej wersji sztuki. W Łazienkach Królewskich są zdjęcia z prób i projekty ulotek reklamujących sztukę, ale nie bójcie się, oglądanie ich nie zajmie Wam czterech godzin, nie musicie rezygnować z obiadu. Ani z kolacji. Ani z obiadu i kolacji.

W końcu „Noc listopadowa” doczekała się pierwszego wystawienia w miejscu, w którym i wybuchło powstanie listopadowe, i w głowie Wyspiańskiego wybuchła myśl o napisaniu dramatu o nocy listopadowej. 11 listopada 2022 r. w Łazienkach Królewskich można było zobaczyć plenerowe widowisko teatralne w reżyserii Leszka Zdunia wyprodukowane przez Łazienki Królewskie z Teatrem Klasyki Polskiej. Bardzo żałuję, nie było mnie na tym widowisku, Święto Niepodległości co roku świętuję na Krakowskim Przedmieściu, więc ominęła mnie szalenie nowoczesna inscenizacja z prowadzącym widzów przez pogrążone w mroku Łazienki Eolem, bogiem wiatru –w tej roli zasuwająca na segwayu strażniczka na co dzień pracująca w Łazienkach – z Korą w białej kreacji na łodzi odpływającej w zaświaty, czyli w kierunku amfiteatru, przedsionka krainy umarłych, z „Etiudą rewolucyjną” Chopina w tle i tak dalej.


Kostiumy zaprojektowane przez Aleksandrę Redę i Agatę Stanulę są tak wspaniałe, że aż miałam ochotę przymierzyć peruki Nike i Satyra oraz hełm Aresa z czarnymi kogucimi piórami. Bo z Aresa był właśnie taki kogucik, najpierw stoczył piórka, podpuszczał i nakręcał do walki, a potem był zdziwiony, że nie każda wojna kończy się wygraną, co za niespodzianka.




***
Wystawa jest w dwóch lokalizacjach: w Podchorążówce i Pałacu na Wyspie, i na zdjęciu widzicie mnie właśnie w tym drugim budynku na tle plakatu premiery „Nocy listopadowej” w Teatrze Miejskim w Wilnie w 1930 r. A ja kolorem swojej kreacji nawiązuje do tego, co w dramacie Nike Napoleonidów powiedziała do Józefa Chłopickiego, zapędzając go do kart: „Gdy wybierzesz jako krew czerwone karowe albo kiery, zwycięstwo masz zapewnione”. Oczywiście wybrałam kiery. Nie pytajcie, dlaczego zdjęcie jest takie nieostre, nie wiem, może Nike spod Salaminy tak chciała.

Koniecznie śledźcie na stronie Łazienek Królewskich wydarzenia towarzyszące wystawie, bo jak zawsze jest ich milion: oprowadzania po ekspozycji, wykłady, warsztaty, spacery, spotkania teatralne, animacje oraz lekcje muzealne dla szkół podstawowych, ponadpodstawowych i dorosłych, a także przestrzeń twórcza „Co tu grają? Teatralny świat Stanisława Wyspiańskiego” w Starej Kordegardzie. Program wydarzeń jest dostępny tu.
Jeśli jeszcze na nie byliście na wystawie „Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich”, to obowiązkowo nadróbcie, macie czas do 2 marca!!
Wydarzenia towarzyszące wystawie „Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich”:
Tym bardziej, że na zakończenie wystawy czeka na Was dużo atrakcji, powiada Wam patron medialny.
28 lutego:
Godz. 19:00 Wesele – Widma – Powidoki. Czytanie performatywne fragmentów „Wesela” Stanisława Wyspińskiego.
Aktorzy związani z Teatrem Malabar Hotel wykonają czytanie performatywne fragmentów „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego przy muzyce na żywo. Będzie to powidok spektaklu, który Malabar stworzył we współpracy z Akademią Teatralną – Filią w Białymstoku.
1 marca:
Godz. 15:00 Czy „Noc listopadowa” jest tragedią? Seminarium dla dorosłych i młodzieży (14+)
Seminarium, podczas którego zastanowimy się, czy Noc Listipadowa można nazwać tragedią, a powstanie listopadowe wydarzeniem tragicznym. Spotkanie poprowadzi prof. Robert Piłat.
Godz. 20.00 w Podchorążówce odbędzie się czytanie performatywne scenariusza wybitnego spektaklu „La Boheme”, zrealizowanego przez Jerzego Grzegorzewskiego z Teatru Studio.
Wydarzenie pozwoli zanurzyć się w sztukę i dekadencję idei Stanisława Wyspiańskiego.
2 marca:
Godz. 15.00 i 17.00 w Pałacu na Wyspie Maria Ka i Chór w Ruchu zaprezentują „Noc listopadową” Stanisława Wyspiańskiego we współczesnej aranżacji, z autorskim librettem.
Artyści zabiorą publiczność w przestrzenie dźwiękowe z pogranicza alternatywy, elektroniki, zimnej fali i wielogłosowych polifonii.
Bilety na wszystkie wydarzenia oraz więcej informacji dostępne na stronie Łazienek Królewskich, proszę klikać o tu.


DUMA‼️OBJĘŁAM PATRONAT nad fantastyczną i zrobioną z rozmachem wystawą „Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich”. „Ikonosfera” to nie miejsce, w którym przebywają ikony, a już na pewno nie ikony mody, tylko suma wszystkich obrazów otaczających dane miejsce, okres czy człowieka, w tym wypadku padło Wyspiańskiego. Może i dobrze, że w Arabii Saudyjskiej właśnie stawiają Mukaab, największy budynek na świecie, sześcian o wymiarach 400 metrów szerokości, wysokości i głębokości. Gdyby ktoś kiedyś wpadł na zrobienie mojej ikonosfery, to będzie jak znalazł, powinno w Mukaabie zmieścić się prawie 100 tysięcy zdjęć, które mam telefonie.
Co znajdziecie w recenzji?
Jak można domyślić się z tytułu – „Ikonosfera Wyspiańskiego. ‘Noc listopadowa’ w Łazienkach Królewskich” – wystawa dotyczy Wyspiańskiego, „Nocy listopadowej” oraz Łazienek Królewskich, litera „w”, chociaż obecna w tytule, nie jest bohaterką ekspozycji. Ale poza „w” na wystawie jest wszystko – sztuki wizualne, literatura, teatr, a nawet opera; od antyku przez secesję po XXI w. Sami więc widzicie, że na serio jest wszystko. Prawie jak u mnie w garderobie.

Wystawa „Ikonosfera Wyspiańskiego. 'Noc listopadowa’ w Łazienkach Królewskich”
Wystawa składa się z kilku części: Wyspiański w Warszawie, Wyspiański w Łazienkach, Powstanie Listopadowe, Ikonosfera, Powstanie dramatu, O dramacie, Do „Nocy Listopadowej” część muzyczna, Inspiracje estetyczne i literackie, Prapremiera i inscenizacje krakowskie, Inscenizacje warszawskie – 1. poł. XX wieku, a na końcu są inscenizacje z 2. poł. XX wieku, a nawet z lat 20. XXI wieku. O ile pierwsze części dotyczą okoliczności powstania dramatu i samego dramatu, to druga część pokazuje, jak dramat Stanisława Wyspiańskiego wyobrażali sobie reżyserzy, scenografowie i twórcy kostiumów oraz co z tego wyobrażania wyszło. A przez 120 lat całkiem sporo wyszło.


„Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich” to bardzo rozbudowana i przekrojowa wystawa na temat historii, literatury, sztuki, teatru i opery, stąd na miejscu są m.in. XIX-wieczne pocztówki z Łazienkami, różne prace związane z powstaniem listopadowym, egzemplarze książek, z których Stanisław Wyspiański czerpał wiedzę o tym zrywie, jego różne szkice i notatki, fotografie, plakaty i afisze teatralne, kostiumy (np. Nike zaprojektowany przez Krystynę Zachwatowicz dla aktorki Ewy Ciepieli do spektaklu Andrzeja Wajdy w 1974 r.), zdjęcia aktorów w tych kostiumach, zdjęcia z prób, rekwizyty (np. sztuczny śnieg albo sztuczne szkło), fragmenty dekoracji, szkice reżyserów oraz projekty scenografów. I teraz się trzymajcie: większość z nich na co dzień jest niedostępna, bo tkwi w kazamatach teatralnych magazynów, więc tym bardziej warto rzucić się do Łazienek.

Sam koncept wystawy (kuratorzy: Jagoda Hernik Spalińska, Joanna Szumańska; Rafał Węgrzyniak, zmarły w lutym 2024 r.) może zaskakiwać, bo Stanisław Wyspiański to raczej nie jest ktoś z TOP 3 osób, które przychodzą do głowy, gdy myśli się o Łazienkach Królewskich. Tymczasem jego związek z Letnią Rezydencją Króla Stanisława Augusta był krótki, acz owocny. Otóż Wyspiański na przełomie stycznia i lutego 1898 r. odwiedził Warszawę po raz pierwszy i ostatni w życiu. Prawdziwy Krakus nie będzie siedział w stolicy dłużej niż trzeba, a kultura w Warszawie kończy się, gdy odjeżdża ostatni pociąg do Krakowa, wiadomo.

O Stanisławie Wyspiańskim. Człowiek-zjawisko przychodzi na świat
A tak na serio, to 29-letni Stanisław Wyspiański wylądował w Warszawie, żeby na wystawie konkursowej Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych zaprezentować swoje projekty witraży do kościoła franciszkanów w Krakowie. Chociaż przeszedł do historii sztuki nie tylko jako uznany artysta-witrażysta, ale i genialny malarz, rysownik, architekt, projektant mebli, poeta i dramatopisarz, jako osoba, o której Józef Mehoffer mówił „człowiek-zjawisko”.
Nie mam pojęcia, czy na żywo Wyspiański był „człowiekiem-zjawiskiem”, ale bez wątpienia poczucie humoru to miał zjawiskowe. Kiedy mieszkał z rodziną przy ul. Krowoderskiej 79, na drzwiach zainstalował kartkę z tekstem: „tu mieszka Stanisław Wyspiański i prosi, aby go nie odwiedzać”. Introwertycy zrozumieją.

„Człowiek-zjawisko” o zjawiskowym poczuciu humoru urodził się 15 stycznia 1869 r. w Krakowie, w rodzinie o pierwiastku artystycznym – jego ojciec Franciszek był rzeźbiarzem i fotografem. Gdy babka Stanisława, a matka jego matki Marii z domu Rogowskiej, po śmierci męża sprzedała kamienicę przy u. Krupniczej 14, w której do tej pory mieszkali Wyspiańscy, zaczęły się problemy.
Przeprowadzili się do kamienicy przy ul. Kanoniczej 25, ale życiowo i finansowo nie było już tak kolorowo, że tak z emocji zarymuję. Gdy Stanisław miał 6 lat, jego młodszy brat Tadeusz zmarł na zapalenie opon mózgowych, ojciec wpadł w alkoholizm, a dwa lata jego matka zmarła na gruźlicę. Przed śmiercią zdążyła poprosić swoją siostrę Joannę, żeby zaopiekowała się jej synem. W 1880 r. Joanna wyszła za mąż za Kazimierza Stankiewicza, ale w żaden sposób nie pogorszyło to sytuacji 11-letnie Stasia, bo oboje bardzo o niego dbali, a Kazimierz zaszczepił w nim miłość do książek.

Stanisław Wyspiański. Totalny artysta totalny
Stanisław Wyspiański chodził do słynnego gimnazjum św. Anny w Krakowie, gdzie zajęcia były w języku polskim (rzecz bardzo egzotyczna w porównaniu do zaboru rosyjskiego) i wiele godzin poświęcano na naukę historii Polski oraz historii literatury polskiej (rzecz jeszcze bardziej egzotyczna w porównaniu do zaboru rosyjskiego). W gimnazjum, w którym Wyspiański zaprzyjaźnił się m.in. z Józefem Mehofferem i Lucjanem Rydlem, był szalenie wysoki poziom nauczania. Kładziono nacisk na humanistyczne i klasyczne wykształcenie, tak więc przyszły artysta totalny opanował łacinę i grekę, dzięki czemu bez problemu mógł czytać w oryginale „Iliadę” Homera, która w przyszłości zainspiruje go do napisania „Nocy listopadowej”. Być może gdybym ja na studiach czytała „Iliadę” w oryginale, a nie jakieś kretyńskie teksty o starożytnych pasterzach, to też bym napisała jeden z najważniejszych polskich dramatów, a tak wyszło, jak wyszło i zostałam Wernisażerią. Bywa.

Po maturze, w 1887 r., Stanisław Wyspiański zapisał się na wydział filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie chodził na wykłady z historii, historii sztuki i literatury, a oprócz tego rozpoczął studia malarskie w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie, której dyrektorem był Jan Matejko. Matejko zorientował się, że Wyspiański to nie jest pierwszy lepszy student, tylko złoto, dlatego zaproponował mu współudział w wykonaniu zaprojektowanej przez siebie polichromii w odnawianym kościele Mariackim. Dla studenta to było naprawdę wielkie wyróżnienie, coś jak dziś stypendium rektora, ministra kultury i darmowy Netflix w jednym.
Ponieważ Wyspiański na studiach nie tracił czasu na oglądanie Netlixa, może dlatego, że jeszcze nie było Netflixa, to miał czas nie tylko na malowanie, ale i na pisanie wierszy oraz scenek dramatycznych, zresztą często dotyczących jego własnych prac plastycznych. Takie wzajemne przenikanie się malarstwa lub rysunku z poezją, dramatem czy operą, czyli występowanie różnych odnóg sztuki w jednym dziele, w owych czasach nie było czymś szczególnie zaskakującym. W modernizmie furorę robiła mająca swoje korzenie – jak prawie wszystko – w antyku koncepcja syntezy sztuk [Gesamtkunstwer] Richarda Wagnera, który stwierdził: „artysta odczuwa pełne zadowolenie dopiero wówczas, gdy wszystkie sztuki łączy razem, ponieważ istotnym celem sztuki jest dążenie do obejmowania wszystkiego”. Innymi słowy artysta jest artystą dopiero wówczas, gdy zmiesza różne dziedziny sztuki, co też u Wyspiańskiego w pełni – nomen-omen – wybrzmiało w „Weselu”, „Akropolis” i właśnie w „Nocy listopadowej”. Totalnie Wyspiański był artystą totalnym.

Wyspiański w Paryżu. Artysta głodny to artysta płodny
W 1890 r., jak każdy szanujący się arystokrata albo intelektualista, Stanisław Wyspiański udał się w Grand Tour, w podróż edukacyjną, która miała służyć zorientowaniu się, co obecnie dzieje się w kulturze i sztuce w Europie, a przede wszystkim temu, co dziś nazywamy networkingiem. Artysta zwiedził Włochy, Francję, Szwajcarię i Niemcy, rzuciło go także do Pragi. W drodze powrotnej w niemieckich miastach naoglądał się spektakli Goethego, Webera, Wagnera i Shakespeare’a, co było dla niego wielkim przeżyciem, bo od lat uwielbiał teatr. Miał to szczęście, że mieszkając w Krakowie, mógł podziwiać najwybitniejszych polskich aktorów i aktorki, m. in. Helenę Modrzejewską, To ten jedyny moment w historii Polski, kiedy Krakusi naprawdę mogli mówić, że kultura w Warszawie kończy się, gdy odjeżdża ostatni pociąg do Krakowa, szczególnie gdy jedzie nim Modrzejewska.

W maju 1891 r. Wyspiański z Mehofferem wylądował w Paryżu, w którym przebywał – z przerwami – do 1894 r. Za pierwszym podejście nie udało im się dostać do École des Beaux Arts, zaczepili się więc w założonej przez Filippa Colarossiego Académie – o zaskakującej nazwie – Colarossi. Tak samo jak Académie Julian, Académie Colarossi, w porównaniu do konserwatywnej i zacofanej École des Beaux Arts, stawiała na nowoczesność, która przejawiała się w tym, że nie dość, że kobiety mogły w niej studiować, to jeszcze mogły malować i rysować nagiego modela i nikt nie zakładał, że ze wstydu omdleją i wylądują z nosem w terpentynie.
W Paryżu Wyspiański chadzał nie tylko do muzeów, gdzie zapoznawał się z najnowszymi prądami w sztuce, m.in. z neoimpresjonizmem, ale i do teatrów. Nie mam pojęcia, jak często bywał w Comédie Française, skoro – zgodnie z jego wyliczeniami – miesięcznie na bilety wydawał niewiele mniej niż na mieszkanie i ponad pięć razy więcej niż na jedzenie. Podobno artysta głodny to artysta płodny, może dlatego w 1892 r. w końcu udało mu się dostać do École des Beaux Arts. Jednak to była historia z cyklu: „teraz to nie chcę”, ponieważ Wyspiański doszedł do wniosku, że niczego sensownego tu się nie nauczy, w dodatku jego projekty witraży do lwowskiej katedry spotkały się z krytyką. Mówiłam, że École des Beaux Arts była zacofana.

Powrót do Krakowa
Stanisław Wyspiański już na tym etapie uprawiał syntezę sztuk, bo projektując witraż „Śluby Jana Kazimierza” dla katedry lwowskiej, równoległe pisał dramat „Królowa Polskiej Korony”. Zaczął od sceny będącej literackim odpowiednikiem witrażu, czyli ślubowania Jana Kazimierza w katedrze we Lwowie w 1656 r. Mimo rozczarowania École des Beaux Arts, która nie poznała się na witrażu Wyspiańskiego (wolę nie myśleć, co Sorbona pomyślałaby o zalążku dramatu, zjadłaby, wymemłała i resztki wypluła do Sekwany), to nie był powód, dla którego artysta musiał wrócić do Polski, przyczyna była prozaiczna: jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wyspiański ledwo wiązał koniec z końcem, był biedny jak mysz kościelna, mysz, a nie szczur, w całym Paryżu jest mnóstwo szczurów, ale tym spod Katedry Notre-Dame najlepiej się powodzi.
Była to decyzja życia, ponieważ w 1895 r. Wyspiański otrzymał zlecenie na wykonanie polichromii do kościoła franciszkanów w Krakowie. Gdyby nie to, że Matejko nie żył od dwóch lat, na pewno byłby zachwycony osiągnięciem swojego polichromiowego pupilka. Wyspiańskiemu tak dobrze poszło, że w 1897 r. dostał kolejne kapitalne zlecenie: tym razem na wykonanie ośmiu witraży, stworzy m.in. przepiękny „Stań się (Bóg Ojciec)”, „Stygmatyzację św. Franciszka”, „Cztery żywioły”, i „Błogosławioną Salomeę”.

Powrót do matecznika okazał się strzałem w dziesiątkę nie tylko pod względem witraży. W 1896 r. Lucjan Rydel poprosił Wyspiańskiego o zilustrowanie pierwszej księgi „Iliady”, której fragmenty tłumaczył – Rydel, nie Wyspiański – dla warszawskiego „Tygodnika Ilustrowanego”. Po pewnych przepychankach z redakcją, która domagała się zmian w rysunkach, ostatecznie w październiku 1896 r. w trzech numerach czasopisma ukazały się po kolei cztery ilustracje: najpierw „Apollo Łucznik”, potem „Achilles i Pallada”, a na końcu „Atrydzi (Agamemnon)” oraz „Zeus i Tetyda”.
Kolejnym zajęciem, które ominęłoby Wyspiańskiego, gdyby dalej siedział „na mysz” w Paryżu, było objęcie w 1898 r. stanowisko kierownika artystycznego – dziś byśmy powiedzieli: art directora – założonego rok wcześniej tygodnika literacko-artystycznego „Życie”, którego redaktorem naczelnym był wówczas Stanisław Przybyszewski. „Życie”, oprócz warszawskiej „Chimery”, było najważniejszym pismem w Młodej Polsce. To właśnie tu publikowała większość poetów i krytyków, m.in. Lucjan Rydel, Maria Komornicka, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Tadeusz Miciński czy Bolesław Leśmian. Jeśli ktoś nie publikował w „Chimerze” albo w „Życiu”, to się nie liczył. Życie.

Stanisław Wyspiański w Warszawie. Sprawy zawodowe i potoczne
W tym samym roku, w którym Wyspiański został kierownikiem artystycznym „Życia”, wybrał się do Warszawy. Wystawę konkursową, na którą w 1898 r. przybył z projektami witraży, zorganizowało Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych w Resursie Obywatelskiej. Resursa to istniejący do dziś przepiękny budynek nieopodal Placu Zamkowego, który od 1860 r. należał do Towarzystwa Nowej Resursy, jednego z dwóch odłamów założonej w 1820 r. lat wcześniej Warszawskiej Ressursy (pisanej zgodnie z francuskim pierwowzorem jeszcze przez dwa „s”) Kupieckiej, a właściwie Stowarzyszenia Warszawskich Kupców zrzeszającego – jak można się domyślić – kupców i małych przedsiębiorców „w celach wspólnej, godziwej rozrywki i towarzyskich zebrań, na tle muzykalnych produkcyj oraz rozmów o sprawach zawodowych i potocznych”.
W Towarzystwie tym, jak w prawie każdym towarzystwie, w pewnym momencie zaczęły pojawiać się różne wizje przyszłości, a szczególnie przyszłości dotyczącej finansów, tak więc 12 lat później nastąpił jego rozłam na Warszawską Resursę Kupiecką i Nową Resursę Kupiecką, później przemianowaną po prostu na Resursę Obywatelską. Jak oni się w tym Resursach nie pogubili i nie zapomnieli, kto do której należy, to ja nie wiem, tak czy inaczej istotne jest, że właśnie do tej drugiej Resursy należał gmach, w którym na parterze były różne sklepy, a pozostała część budynku była przeznaczona na cele reprezentacyjne.
Nie tylko Towarzystwo Resursy Kupieckiej organizowało tu rożne rozrywki („zabawy, gry umiarkowane, czytanie gazet i książek, bale, koncerty, obiady towarzyskie”), ale i wynajmowało pomieszczenia różnym instytucjom i osobom prywatnym, stąd nieustannie odbywały się zjazdy, imprezy, garden party, loterie, „teatry żywej fotografii”, „bale na korzyść ubogim” (dziś byśmy powiedzieli: bale charytatywne) „wieczory tańcujące połączone ze sztukami mechanicznymi” i rzecz jasna – wystawy.

Hotel Saski. Przedwojenna baza noclegowa w Warszawie
Jeśli chodzi o nocleg, Stanisław Wyspiańskie miał taką sama filozofię jak ja, czyli zatrzymywać się jak najbliżej miejsca, w którym jest wystawa; człowiek wystarczająco nachodzi się po muzeach, żeby musiał jeszcze ciągać nogi po chodnikach, trzeba się oszczędzać. Artysta postawił więc na mieszczący się całe 300 metrów od Resursy Hotel Saski, a właściwie Hotel de Saxe, mieszczący się przy ul. Koziej jeden z pierwszych hoteli w ówczesnej Warszawie. Działający od 1847 r. Saski do chwili otwarcia dziesięć lat później luksusowego Hotelu Europejskiego był największym hotelem w ówczesnej Warszawie. Przy tej samej ulicy, co Hotel Saski, od 1869 r. funkcjonował Hotel Kowieński (po 1920 r. Hotel Włoski), ale to nie ta liga. Swoją drogą zawsze ciekawi mnie, kto wpadł na taką akurat nazwę, gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Kowno, a gdzie Włochy.

Chociaż po wybudowaniu Europejskiego standard Saskiego przestał robić takie wrażenie (a kucharz tak doskonałe dania), jednak hotel nadal miał doskonałą lokalizację i zamożną klientelę, więc nic dziwnego, że zatrzymał się tu i Stanisław Wyspiański. Prawdopodobnie to właśnie wylot ul. Koziej na Krakowskie Przedmieście jest tym miejscem, w którym rozgrywa się scena VII W Ulicy w „Nocy listopadowej”.

Mieszkając przy Krakowskim Przedmieściu, Stanisław Wyspiański do Łazienek Królewskich daleko nie miał i pewnego zimowego dnia wraz z Antonim Szybalskim wybrali się tam na saniach; jak ja bym chciała chociaż raz przemieścić się Alejami Ujazdowskimi na płozach, nie uberem, ewentualnie w opcji: Uber Sanie, jest Uber Komfort, jest Uber Lotnisko, to mógłby być i Uber Sanie. Szybalski, z którym Wyspiański udał się do Łazienek, urodził się w 1867 r. w Płocku, w latach 1888-1893 studiował w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie i przyjaźnił się ze Stanisławem, który namówił go, żeby kontynuował edukację w Paryżu w Académie Julian. Szybalski tak samo jak Wyspiański nie został we Francji i wrócił do Polski, ale najpierw zamieszkał w Warszawie, a później w Siedlcach. Większej kariery jako malarz nie zrobił i utrzymywał się z lekcji rysunku.

Toteż gdy w Warszawie Szybalski spotkał się z Wyspiańskim, mógł być jego przewodnikiem po Łazienkach Królewskich, „pałacu i parku cesarskim” (czyli carskim!!), bo tak za czasów malarzy w „Encyklopedii powszechnej” Samuela Orgelbranda, wydanej w 28 tomach jednej z pierwszych nowoczesnych polskich encyklopedii, opisywano dawną rezydencję królów polskich, które obecnie była własnością cara-cesarza Aleksandra I.

Stanisław Wyspiański w Łazienkach Królewskich
Tak więc Wyspiański zwiedził z przyjacielem pokryte śniegiem, nastrojowe Łazienki Królewskie, które zainspirowaly go do napisania dramatu „Noc listopadowa” opowiadającego o wybuchu w Warszawie w nocy z 29 na 30 listopada 1830 r. powstania przeciwko zaborcy rosyjskiemu.
A co go tak szczególnie natchnęło, oprócz tego, że Łazienki Królewskie same w sobie są „natychające”? Przez długi czas zastanawiano się, czy Stanisław Wyspiański widział wnętrze Pałacu na Wyspie. Rozpoczęła się i skończyła I Wojna Światowa, zwaną Wielką Wojną (ludzie wówczas nie spodziewali się, że za dwie dekady czeka ich jeszcze większa wojna), Polska odzyskała niepodległość, ale co tam, gorącym tematem od trzech dekad był Wyspiański i to, czy wszedł do Pałacu, czy nie.
Wacław Borowy, wybitny polski historyk sztuki, w studium z 1918 r. „Łazienki a Noc Listopadowa Wyspiańskiego. Uwagi historyczno-literackie” doszedł do wniosku, że artysta zwiedził Pałac na Wyspie, Szkołę Podchorążych widział tylko z zewnątrz, natomiast Belweder ewentualnie z daleka, skoro założył, że można z niego zobaczyć pomnik Jana III Sobieskiego. Spoiler: można. Na bank nie widział ogrodowych rzeźb, które ze względu na mróz znajdowały się w wielkich pudłach, kojarzących się Wyspiańskiemu z trumnami, jednak nie trzeba być Wyspiańskim, żeby domyślić się, że w środku są klasyczne posągi.

Stanisław Wyspiański i Pałac na Wyspie
Dopiero w 30. rocznicę jego śmierci, w 1937 r., tajemnica się wyjaśniła. W 329. numerze „Kurjera Warszawskiego” ukazał się artykuł Antoniego Szybalskiego, w którym potwierdził, że razem z Wyspiańskim zwiedzili Pałac na Wyspie, a Wyspiański do tego stopnia zachwycił się Rotundą, pokojami i salą balową, wręcz uznał ją za najbardziej powalającą z dotąd widzianych przez niego tego typu pomieszczeń „cesarskich i królewskich w Europie środkowej i zachodniej”. To chyba pierwszy i ostatni raz w historii, kiedy Krakus uważa, że Warszawa jest w czymś lepsza od Krakowa.
Szybalski dodał, że Wyspiański usiadł na widowni Amfiteatru (całe szczęście, że cztery litery mu nie przymarzły) i podziwiał Pałac na Wyspie, a konkretnie znajdujące się na południowej fasadzie posągi uosabiające cztery pory roku, a także jego wnętrze, w tym Przedsionek wraz z posągami Marsa requiescens, czyli odpoczywającego (ja zimą), oraz Polonii reflorescens, czyli rozkwitającej (ja latem) i prawdopodobnie północną fasadę pałacu z posągami Minerwy (Ateny) i Marsa (Aresa), co ma sens, skoro owe bóstwa zostają przywołane w dramacie.

Zawsze się śmieję, że gdyby Stanisław Wyspiański trafił w Łazienkach na taką pogodę jaką mieliśmy w tym styczniu, mżawka, wilgoć i kilka stopni na plusie, to by pół dramatu nie napisał, bo zamiast kręcąc się po zabytkowym parku i moknąć jak kura na deszczu, zapewne zwiałby do ciepłego wnętrza i tyle by było z tekstu. Może nie powstałby kolejny dramat narodowy, ale taka pogoda to już dramat sam w sobie.
W każdym razie pogoda w styczniu 127 lat temu dopisała, Wyspiańskiego Łazienki Królewskie natchnęły, 6 lat później powstał dramat, a kolejne 120 lat później w Łazienkach Królewskich możemy podziwiać wystawę na jego temat oraz „Nocy Listopadowej”.
Teraz uwaga: jeśli kogoś nudzi historia albo wydaje mu się, że go nudzi historia, bo nigdy nie miał do czynienia z historią, a jedynie z nudnym opowiadaniem o historii, niech przeskoczy X akapitów niżej. A jeśli ktoś kocha historię albo chce przekonać się, czy ją kocha, to poniżej historia powstania listopadowego.
Powstanie listopadowe. Geneza
A jak to było nie z „Nocą listopadową” Wyspiańskiego, ale z prawdziwym powstaniem listopadowym? W dwóch słowach: początki powstania listopadowego, zwanego też wojną polsko-rosyjską, sięgają 15 grudnia 1828 r. i Sprzysiężenia w Szkole Podchorążych Piechoty w Łazienkach Królewskich (dziś jest to Podchorążówka), kierowanego przez podporucznika Piotra Wysockiego.
Napięcie między Polakami a rosyjskim zaborcą było koszmarne, bo niby traktat wiedeński z 1815 r. zagwarantował Królestwu Polskiemu autonomię i własną konstytucję (autonomia z zaborcą nad głową, fajny żart), ale car Aleksander I, a potem Mikołaj I szybko machnęli ręką na ustalenia i zaczęło się łamanie konstytucji – Królestwo Polskie miało własną armię, sejm i sądownictwo, ale to była fikcja, bo Romanowie w najlepsze ograniczali wolność słowa oraz tłumili opozycję, aresztując, kogo tylko się da, w czym również pomagała wszechobecna cenzura. Autonomia stawała się autonomią wyłącznie z nazwy, bo Mikołaj I dążył do rusyfikacji i absolutystycznych rządów. Wiecie, jaka jest definicja absolutyzmu? Że absolutnie z nikim się nie liczysz, ustrój doskonały.
Wiosną 1829 r., podczas pobytu w Warszawie Mikołaja I, który miał koronować się na króla Polski, członkowie Sprzysiężenia planowali wspólnie z wtajemniczonymi posłami wymusić na carze powrót do swobód politycznych i przestrzegania konstytucji Królestwa Polskiego (hy, hy, naiwniacy), a w razie odmowy postanowiono rozpocząć walkę. Niestety, jak to zwykle bywa w naszej historii, posłowie wyłamali się i trzeba było odpuścić sobie negocjacje z carem, jakby w ogóle jakiekolwiek były możliwe. Kilka lat później, w 1834 r., w Paryżu Juliusz Słowacki wyda anonimowo dramat „Kordian: Część pierwsza trylogii. Spisek koronacyjny” o owym anonimowym spisku na życie Mikołaja I przed jego koronacją. Jedyny plus powstania, które nie wyszło – można o nim pisać bestsellery.
Członków Sprzysiężenia nakręcały nie tylko – delikatnie rzecz ujmując – nastroje społeczne, ale i zwycięskie ruchy rewolucyjne, które w tym czasie przetaczały się przez Europę: rewolucja lipcowa we Francji w 1830 r. oraz rewolucja sierpniowa w Belgii w tym samym roku. Ironia losu polegała na tym, że Mikołaj I planował wysłać wojsko polskie do tłumienia obu rewolucji, co spotkało się z gigantycznym – i zrozumiałym – oporem oficerów. Jakim cudem mieliby walczyć przeciwko grupom, które zainspirowały ich do walki o niepodległość? Nie ma takiej opcji.

Powstanie listopadowe: inspiracja rewolucjami w Europie
Dla Polaków fakt, że rewolucja francuska doprowadziła do obalenia żądnego przywrócenia absoltyzmu króla Karola X i umieszczenia na tronie Ludwika Filipa I, zwanego „królem obywatelskim”, był dowodem na to, że można walczyć i wygrać z absolutystycznym władcą, a w konsekwencji doprowadzić do odzyskania niepodległości. W dodatku nowy francuski rząd Ludwika Filipa I radośnie poparł ruchy narodowowyzwoleńcze, m.in. Belgów. W Polsce zaczęto więc liczyć na to, że Francja wesprze również powstanie listopadowe. I oczywiście, jak przyszłość naszego kraju nie raz jeszcze pokaże, Polacy liczyli, liczyli i się przeliczyli. Ludwik Filip I nie wysłał obiecanej pomocy militarnej, bo sam nie chciał ryzykować wojny z Rosją. Z obiecanego Polsce wsparcia międzynarodowego wyszło tyle, co zawsze – wielkie, okrągłe NIC.
Podobnie było z Belgią: Belgia, będąca od 1815 r. częścią Królestwa Niderlandów (kolejny złoty pomysł kongresu wiedeńskiego), od dawna dążyła do niepodległości. Katoliccy Belgowie mieli dość dominacji protestanckiej Holandii, a francuskojęzyczna ludność Walonii czuła się dyskryminowana przez rządzących Holendrów. W sierpniu 1830 r. w Brukseli wybuchło powstanie, które ogarnęło cały kraj i ostatecznie w październiku Belgowie ogłosili niepodległość. To było jedno z najważniejszych – o ile nie najważniejsze – wydarzenie, które dało Polakom nadzieję na niepodległość, tym bardziej, że skoro Belgia dostała wsparcie od mocarstw zachodnich, głównie od Francji i Wielkiej Brytanii, to liczono, że może tym razem owe mocarstwa wesprą nasze dążenia do niepodległości. I co? I jajco. Jak zwykle Polacy liczyli, liczyli i się przeliczyli. Dostaliśmy drugie z rzędu wielkie, okrągłe NIC.
Niestety Polacy nie wzięli pod uwagę trzech rzeczy. Pierwsza rzecz: Belgia leżała w Europie, to łatwiej ją było wspierać, natomiast Polska leżała w centrum Rosji, a Europa nie chciała angażować się w konflikt polsko-rosyjski i tym samym bezpośrednio zadzierać z Imperium Rosyjskim. Druga rzecz: Holandia była zdecydowanie słabszym przeciwnikiem niż Rosja, więc łatwiej było o sukces militarny. Trzecia rzecz: malutkie Królestwo Polskie miałoby dokonać tego, czego nie dokonała w 1812 r. Wielka Armia Napoleona, serio? Mimo to oczywiście Polacy nie byliby Polakami, gdyby nie rzucili się z motyką na Rosjan, znaczy słońce, w myśl zasady: ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo i patrz.

Wybuch powstania listopadowego
W dwóch słowach: powstanie listopadowe wybuchło wieczorem ok. godz. 18, 29 listopada 1830 r., gdy Piotr Wysocki wszedł do Szkoły Podchorążych Piechoty w Łazienkach, przerwał zajęcia z taktyki i strzelił przemowę: „Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć lub zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów”, wyprowadzając spiskowców na miejsce zbiórki, czyli pod pomnik króla Jana III Sobieskiego. Zawsze mnie ciekawiło, czy Wysocki improwizował, czy przemowę o „piersiach-Termopilach” przygotował sobie już wcześniej. O ile w jego pamiętnikach pojawia się treść przemowy, to niestety nie wiadomo, kiedy powstała. Same tajemnice w tych Łazienkach.
Oficerowie zaatakowali Belweder, siedzibę znienawidzonego przez Polaków namiestnika carskiego Wielkiego Księcia Konstantego, który prywatnie był bratem jeszcze bardziej znienawidzonego przez Polaków cara Mikołaja I, nepotyzmu nie wymyślono w XXI w. Niestety Konstanty zdołał ukryć się przed powstańcami, ale powstańcy – z pomocą cywili – zdobyli wówczas Arsenał, główną zbrojownię w Warszawie i dzięki przejętej broni mieli czym walczyć z zaborcą.
W scenie I „Nocy listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego, Piotr Wysocki zapowiada zdobycie Arsenału przez Józefa Zaliwskiego („Dzieci, hej bracia, laury do podziału! Do Arsenału! Do Arsenału!!”), a w scenie VII do ataku na zbrojownię zagrzewa podchorążych Pallas-Atena: „ten poszedł do Arsenału. Co tchu tam lećcie, a tłumom rozdajcie bronie! Rwać bramy!”. Scenę tę ukazuje również spektakl Teatru Telewizji z 1978 r. w reżyserii Andrzeja Wajdy, który to spektakl można podziwiać na wystawie w Łazienkach Królewskich. W scenie VII do szturmu wzywa również Wysocki: „dzieci, hej, bracia, laury do podziału! Do Arsenału! Do Arsenału!!”. Gdy na drodze powstańcom staje Stanisław Potocki i nakazuje odwrót, zaczyna się strzelanina pomiędzy podchorążymi Józefa Zaliwskiego a patrolem Rosjan i w wyniku strzelaniny ginie Stanisław Florian Potocki, który chciał żeby dać robie spokój z powstaniem i namawiał podchorążych do powrotu do koszar. Podobno miał powiedzieć: „Dzieci, uspokójcie się”. Nie wiem, czy to był najmądzejrzy tekst, który można było wygłosić do oficerów, którzy mieli dość upodlenia, gnębienia ich oraz ojczyzny. Chyba nie.
Następnego dnia powstańcy, z uzbrojoną ludnością cywilną, opanowali stolicę. To zmieniło rangę wydarzenia, bo poprzez wciągnięcie cywili do imprezy spisek wojskowy zmienił się w powstanie całego miasta. Wielki Książe Konstanty z częścią generałów i wojsk zwiał z Warszawy do karczmy na Wierzbnie (konno, wtedy nie istniała jeszcze stacja metro Wierzbno) i nie podjął żadnych działań przeciwko powstańcom. Chociaż można powiedzieć, że Rosjanie wylecieli z Warszawy, ale nie było z czego się cieszyć, bo dopiero teraz Imperium Rosyjskie wkroczyło na prawdziwą ścieżkę wojenną. Do tej pory było zajęte walką w innych rewirach Europy mogły tolerować podskoki „Polaczków”, ale są pewne granice, a jedną z nich jest atak na wodza naczelnego Wojska Polskiego i faktycznego zarządzającego Królestwem Polskim. To jest ten moment, kiedy Rosja mówi bardzo zdecydowane: „niet”,

„Nie dziękuję i tak poproszę”, czyli polska strategia polityczna
To, co wówczas działo się w polskiej polityce, woła – jak zazwyczaj – o pomstę do nieba: oczywiście nikt z nikim nie mógł dojść do ładu. Rada Administracyjna (czyli cywilna władza Królestwa Polskiego) chciała rozbroić powstańców, co wywołało przeciwny efekt: powstanie wybuchło z pełną mocą. Tymczasem powołane 1 grudnia 1830 r. Towarzystwo Patriotyczne z prezesem Joachimem domagało się czegoś wprost przeciwnego: natychmiastowej akcji zbrojnej przeciwko stacjonującym w Królestwie Polskim wojskom rosyjskim. Rada Administracyjna przycwaniakowała i żeby zdobyć większość, podebrała Towarzystwu kilku członków, a z jaką reakcją tak subtelny zabieg polityczny się spotkał, możemy sobie wyobrazić. Foki aprobaty to tam nie było.
Żeby ostudzić emocje, 3 grudnia 1830 r. rozwiązano Radę Administracyjną i wyłoniony został Rząd Tymczasowy z księciem Adamem Jerzym Czartoryskim jako prezesem, który to Rząd już 21 grudnia 1830 r. został zastąpiony Radą Najwyższą Narodową. Mam wrażenie, że wszyscy zapomnieli o walce z wrogiem, a zajęli się politykowaniem i obsadzaniem stołków, no piaskownica, jeszcze niech sobie domki z piasku nawzajem rozwalają i biją się łopatkami po głowach, krzycząc: mój rząd, a nie, bo mój, moja rada jest najwyższa, a nie, bo moja jest wyższa. Polska polityka w pigułce, znaczy w piaskownicy.
W międzyczasie, 5 grudnia 1830 r., dopiero co mianowany na wodza naczelnego Józef Chłopicki, ogłosił się dyktatorem powstania, jednocześnie kombinując, że może da się dogadać z carem Mikołajem I. Powodzenia. Żeby było śmieszniej, w nocy z 29 na 30 listopada, Chłopicki przebywał w teatrze. Poproszony o przyłączenie się do spisku, kategorycznie odmówił objęcia dowództwa nad polską armią, ale kilka dni poźniej chętnie przygarnął stanowisko wodza naczelnego. Ja to nie wiem, na co liczono, rzucając się na takiego molocha jak Imperium Rosyjskie, mając generałów emocjonalnie i światopoglądowo stabilnych jak pogoda nad Bałtykiem.
13 grudnia 1830 r. Mikołaj I wprowadził stan wojenny i zapędził Iwana Dybicza do stłumiania powstańców, a cztery dni później zażądał od Polaków przywrócenie Rady Administracyjne, co nie jest zaskakująca, w końcu to była grupa zgodna z myślą cara – żądała rozbrojenia powstańców, a nie kontynuowania powstania.

Tyle wygrać, tak dużo przegrać
Jakby było mało, powstańcy nie mieli szczęścia do dowództwa, nawet Mikołaj I z Dybiczem im niepotrzebni, jeszcze pół roku, a sami całkiem by się położyli. Chłopicki, po nieudanych negocjacjach z carem (szok i niedowierzanie), w połowie stycznia poddał się do dymisji, nie każdy nadaje się na dyktatora. Ale co tam, bawimy się dalej bez wodza.25 stycznia 1831 r. Sejm niby ogłosił detronizację Mikołaja I, były próby stworzenia rządu narodowego, ale wyszło, jak wyszło. Efekt był taki, że 5 lutego do Królestwa Polskiego wjechała licząca prawie 120 tysięcy żołnierzy armia rosyjska, wiecie, tego zdetronizowanego Mikołaja I.
Rozrzut światapoglądowy wśród elit politycznych i brak strategii to naprawdę nie najlepszy oręż w walce z takim molochem jak Imperium Rosyjskie. Chociaż wojska polskie, odniosło kilka sukcesów, np. w lutowych bitwach (zwycięskiej pod Stoczkiem i nierozstrzygniętej pod Olszynką Grochowską, jednak to dzięki niej straty po stronie Rosjan doprowadziły do odłożenia przez nich planowanego szturmu na Warszawę), zmiana dowództwa doprowadziła do osłabienia powstańców. Mnie to osłabia sama myśl o tym, kto i jak nimi dowodził.

Kolejni dowódcy, w tym Jan Skrzynecki, byli niezdecydowani, w ogóle nie ogarniali sytuacji i nie potrafili wykorzystać przewagi militarnej. Kiedy np. wojska Mikołaja I nadwątliła wybuchła w kwietniu 1831 r. epidemia tyfusu i cholery, na którą uprzejmy był w czerwcu zejść sam Wielki Książę Konstanty, Skrzynecki zamiast przybombić w osłabionego wroga, to czaił się i krygował jak panna na wydaniu. Odwołano go dopiero 11 sierpnia, ale już było po ptakach.
W końcowym okresie walki dowództwo przejął Jan Krukowiecki, który był przeciwny kontynuowaniu powstania, zaprawdę świetna osoba do zarządzania wojskiem polskim. Z przybyłym we wrześniu feldmarszałkiem Iwanem Paskiewiczem (gdyż Iwan Dybicz również uprzejmy był w czerwcu zejść na cholerę), jedną z najbliższych osób Mikołaja I, a zarazem jednym z najokrutniejszych dowódców rosyjskich w historii, Krukowiecki w najlepsze negocjował warunki kapitulacji. Potem obwiniano go za niedostateczne przygotowanie stolicy do obrony i oskarżano o potajemne kontakty z przeciwnikiem (no coś takiego, co za niespodzianka).
„Dla nas bunt Polski to sprawa domowa, prastara, dziedziczna rozterka”
Rosjanie zaczynali się już niecierpliwić, ileż można pieścić się z powstańcami. W 1831 r. rosyjski poeta Aleksander Puszkin żądał jak najszybszego stłumienia polskiego buntu, grzmiąc: „należy ich zdusić, powolność nasza jest męcząca. Dla nas bunt Polski to sprawa domowa, prastara, dziedziczna rozterka”.
W końcu Rosja się obudziła, postanowiła zrobić porządek i skierowała zdecydowanie większe siły przeciwko powstańcom, tym samym Polacy kluczowe bitwy (np. 26 maja pod Ostrołęką) niestety przerżnęli, co załamało naszych żołnierzy. Po utracie warszawskiej Woli, gdzie podczas szturmu pod dowództwem Paskiewicza 6 września zginął m.in. dowodzący Redutą nr 56 generał Józef Longin Sowiński (bo dowodzący Redutą nr 54, Julian Konstanty Ordon, wbrew dramatycznemu wierszowi Adama Mickiewicza, przeżył), dowództwo powstania, nie widząc opcji dalszej obrony Warszawy, 8 września 1831 r. poddało ją Rosjanom. 9 października skapitulowała twierdza Modlin, a 21 października twierdza Zamość i właśnie tę datę uznaje się za koniec powstania listopadowego. Królestwo Polskie wróciło do Rosjan, a Paskiewicz został księciem warszawskim. Taki był efekt niecałego roku walki o niepodległość.
Natomiast konsekwencje upadku powstania listopadowego były straszliwe. Mikołaj I oznajmił: „nie wiem, czy będzie jeszcze kiedy jaka Polska, ale tego jestem pewien, że nie będzie już Polaków” i się zaczęło. Zesłał na Syberię tysiące osób, a ok. 11 tysięcy osób udało się na emigrację (tzw. Wielką Emigrację), zlikwidowała i tak śmiechową autonomię Królestwa Polskiego (zniesiono konstytucję, zlikwidowano armię polską, Królewstwo Polskie – mimo nazwy tracącej niezależnością – stało się częścią Imperium Rosyjskiego), zlikwidowano szkolnictwo wyższe (zamknięto Uniwersytet Warszawski) obniżono poziom kształcenia w szkołach średnich i podstawowych, a kontrola społeczeństwa stała się ekstremalnie surowa. No to byłoby na tyle.
Powstanie listopadowe i „Noc listopadowa”
Tak wyglądało powstanie listopadowe opisywane przeze mnie na podstawie materiałów dostępnych w 3. dekadzie XXI w., natomiast na początku XIX w. Stanisław Wyspiański nie miał konta wykładowcy akademickiego i nie mógł wygodnie buszować sobie w archiwach cyfrowych. Musiał więc nieboraczek bazować na dwóch publikacjach uczestników powstania: „Powstaniu narodu polskiego w r. 1830 / 1831” Maurycego Mochnackiego z 1834 r. i „Historyi powstania listopadowego” Stanisława Barzykowskiego z 1883 r. Obie książkach są do zobaczenia na wystawie w Łazienkach Królewskich.
Powiedzieć, że Wyspiański swobodnie traktował materiał historyczny, to jakby nic nie powiedzieć. Umówmy się: Wyspiańskiemu materiał historyczny nie przeszkadzał w pisaniu. W ulicy żołnierze mający maszerować do Arsenału albo do Belwederu idą w przeciwnych kierunkach, niż powinni. Ale to nie ma znaczenia, bo pisarzowi wszystko wolno, a dramatopisarzowi i malarzowi wolno dwa razy więcej.
„Noc listopadowa” ma kompozycję – tak jak bohaterów – dość nietypową jak na tamte czasy: jest to 10 luźnych scen bez podziału na akty, akcja toczy się, z wyjątkiem przeniesionych do Śródmieścia scen V, VI i VII, w Łazienkach albo w ich sąsiedztwie. Jednak ponieważ dramatopisarzowi i malarzowi wolno dwa razy więcej, to u Wyspiańskiego pojawiają się – oprócz prawdziwych postaci i miejsc (takich jak Pałac na Wyspie, Amfiteatr, Szkoła Podchorążych, Belweder oraz pomnik Jana III Sobieskiego) – ożywione posągi z Łazienek, czyli bóstwa olimpijskie i istoty z ich otoczenia, np. satyry. Wyspiański poleciał po całości, kto bogatemu zabroni żyć skromnie.

O co chodzi w „Nocy listopadowej”?
Podstawowym założeniem dramatu Stanisława Wyspiańskiego jest przenikanie się dwóch światów – rzeczywistego, ziemskiego, z oficerami, oraz metafizycznego, ze starożytnymi bogami, a samo powstanie listopadowe jest wynikiem ich intryg. Nie może więc zabraknąć Zeusa, władcy podziemi Plutona (u Wyspiańskiego występuje jako Plutus, dobrze, że nie Platfus), Aresa i Pallas-Ateny, bogini urodzaju Demeter oraz jej córki Kory, Hermesa, Charona z łodzią, sześciu Nik, bogiń zarówno zwycięstwa, jak i klęski (Nike Napoleonidów, Nike spod Termopil, Nike spod Salaminy, Nike spod Maratonu, Nike spod Cheronei, Nike spod Troi), bogiń zemsty Ker, Eumenid uosabiających żądze zemsty, bogini zemsty i pokuty Hekate, boga małżeństwa Hymena, boga miłości Erosa, dzieci Eola (wiatrów) i Satyrów. W sumie ja bym jeszcze Posejdona dorzuciła, przy fantazji Wyspiańskiego spokojnie mógłby pływać łódką z Charonem i jako bóg morza zalewać Moskali czy coś.
A było to tak: bóg wojny, Ares, wywołuje powstanie, bo nie chce, żeby Kora rozstała się z matka Demeter i na jesień oraz zimę zeszła do Hadesu, krainy swojego małżonka. Za każdym razem, gdy to robi, jej matka umiera z żalu, a że jest boginią urodzaju, to wraz z nią obumiera przyroda. Natomiast gdy Kora wraca na wiosnę i lato, Demeter się cieszy i rozkwita, więc i cała przyroda rozkwita. Proste.
To jednak nie koniec połączenia: historia Polski + rozrywki bogów. Bogini mądrości i sprawiedliwej wojny, Pallas-Atena, jest po stronie powstańców listopadowych (kibicuje wojnie „Polski z Carem”), a Ares wręcz przeciwnie. Jak bardzo jego podejście wnerwia Atenę, świadczy fakt, gdy rzuca Aresowi prosto w twarz: „rozłączasz się z rozumem” (wyśmienity tekst do wykorzystania podczas kłótni dowolnego rodzaju). Następnie Ares mniej zajmuje się walką, a bardziej próbą zaciągnięcia do łóżka Joanny Grudzińskiej, żony Wielkiego Księcia Konstantego. Próbuje wyrwać ją na teksty w stylu: „czy masz GPS? Bo zgubiłem się w błękicie twoich oczu”, autentyk, który usłyszałam ponad 20 lat temu na Mazurach. Ares czaruje Aśkę:
Powaliłem rycerzy zastępy,
z pęt wyzwoliłem ducha;
rozkoszy śmierci zaznali,
ty zaznasz rozkoszy ciała.
Oto Ares – bóg wojny i mistrz podrywu.
W każdym razie i tak nie ma znaczenia, co oficerowie, boginie i bogowie razem wzięci wyrabiają, bo o upadku powstania listopadowego, tak jak o każdej rzeczy, decyduje szef wszystkich bogów – Zeus, nie po to Prometeusz stworzył ludzi, żeby bogowie i boginie nie mieli czym się bawić. Mimo że Polacy przegrali, bo Kora musiała opuścić matkę i zejść do podziemi, Pallas-Atena obiecuje powstańcom, że Polska w przyszłości odzyska niepodległość, odrodzi się, tak jak co roku odradza się przyroda. Jest nadzieja.
Starożytne inspiracje Stanisława Wyspiańskiego. Stare, ale jare
Dla mnie jednym z najciekawszych wątków na wystawie są inspiracje estetyczne i literackie „Nocy listopadowej”. Stanisław Wyspiański oczywiście inspirował się tym, co zobaczył w Łazienkach Królewskich, czyli rzeźbami Aresa oraz Pallas-Ateny z Pałacu na Wyspie oraz zdobiącymi latarnie maskami i głowami Satyrów, ale w rankingu jego źródeł natchnienia w ogóle starożytność plasowała się wysoko, z „Iliadą” Homera i „Metamorfozami” Owidiusza na szczycie.
Na wystawie, w kącie – jak ja go nazywam – antycznym, znajdują się różne ceramiki i wizerunki Satyra czy Nike na wazach czy płaskorzeźbach. Można zobaczyć „Nike rozwiązującej sandał”, kopię rzeźby z V w. p.n.e. przypisywanej Kallimachosowi albo Fidiaszowi, zależy, które źródło wypluje Wam czat GPT, bo przecież już nie katalog Biblioteki Narodowej. Wyspiański ewidentnie był #teamfidiasz, bo w „Nocy listopadowej” pisze: „Znacie tę Nike Fidyaszową, jak sandał wiąże szybka”. Nie sneakersy, a sandały i nie Kallimachosową, a Fidiaszową. Chociaż Nike Kallimachosową wiążąca szybko sneakersy też brzmi nieźle.


Również w tej sali są kostiumy projektu Krystyny Zachwatowicz-Wajdy: Nike spod Salaminy jest w bieli, jako że pod Salaminą Grecy spuścili bęcki Persom, a Nike spod Cheronei jest w czerni, kolorze żałoby, ponieważ pod Cheroneą Grecy przegrali z Filipem II Macedońskim i tak oto zaczął się upadek Hellady. Raz człowiek położy jakąś bitwę, a tu od razu koniec starożytnego świata, koniec świata.

Wszystko złoto, co się świeci i umarli głos mają
Kolejnym źródłem inspiracji Stanisława Wyspiańskiego była Atena z plakatu Gustava Klimta pierwszej wystawy Secesji Wiedeńskiej w 1898 r. Wyspiański nawiązał do wizerunku bogini, a właściwie do jej złotych akcesoriów, i jego Pallas-Atena ma klimtową tarczę, włócznię oraz hełm. Zwróćcie uwagę na twarz na tarczy bogini i oświećcie mnie, jakim cudem odwiedzający wystawę w Wiedniu byli w stanie zachować powagę, widząc te gały i zębiszcza, zamykali oczy czy co?

Jednak chyba najmocniej wpłynął na autora „Nocy listopadowej” obraz „Wyspa umarłych” Arnolda Böcklina z 1880 r., która to wyspa Wyspiańskiemu skojarzyła się z Amfiteatrem w Łazienkach z antycznymi ruinami na tle pozbawionych liści zimowych drzew. Musiałam nieźle nagimnastykować się, żeby dostrzec to podobieństwo, ale w końcu nie jestem Wyspiańskim. W sumie tylko Wyspiański był Wyspiańskim.

Na wystawie są dwie „Wyspy umarłych”: Maxa Klingera (według Arnolda Böcklina) oraz Jacka Malczewskiego (rzecz jasna również według Böcklina). Zobaczenie obrazu Malczewskiego bez twarzy Malczewskiego? Bezcenne. Chociażby z tego powodu nie można pominąć wystawy w Łazienkach.

Stanisław Wyspiański i pierwsze dramaty
Jednak zanim Stanisław Wyspiański napisał „Noc listopadową”, trochę czasu od jego wizyty w Warszawie upłynęło, a dokładnie sześć lat. Ale może to i dobrze, bo nabrał doświadczenia jako dramatopisarz, a nawet zdążył wydać dwa inne utwory o powstaniu listopadowym. Chłopak nie próżnował.
Mam wrażenie, że rok „warszawski”, 1898, był dla Wyspiańskiego znaczący. Już nie chodzi tylko o wizytę w Warszawie, ale to właśnie wtedy zadebiutował „dramatycznie”; „Legendą” (dawny tytuł: „Wanda”) oraz „Warszawianką”, którą opublikowano w „Życiu” 16 listopada 1898 r. Również w tym samym roku jako malarz i dekorator Wyspiański nawiązał współpracę z Teatrem Miejskim w Krakowie pod dyrekcją Tadeusza Pawlikowskiego. Najpierw sprawdził się w roli scenografa i inscenizatora tzw. „hołdu kwiatów” na zakończenie widowiska o Mickiewiczu (co przeszło do historii teatru pod nazwą „Apoteozy ku czci Adama Mickiewicza”), a potem Pawlikowski wystawił w Teatrze Miejskim „Warszawiankę” w reżyserii Ludwika Solskiego. Chwilę później ukazały się kolejne dramaty Wyspiańskiego: „Meleager”, „Protesilas i Laodamia” oraz „Klątwa”, ale nie trafiły na scenę.
Zabawne, że przed „Nocą listopadową” ukazała się „Warszawianka”, opisująca bitwę pod Olszynką Grochowską mającą miejsce znacznie później niż wybuch powstania listopadowego. Tytuł dramatu nawiązuje do francuskiej pieśni Kazimierza Delavigne’a, ale Wyspiański poleciał anachronizmem, bo „Warszawianka” nie była znana w czasie bitwy pod Olszynką Grochowską 25 lutego 1831 r., ponieważ jej polska prapremiera w Teatrze Narodowym w Warszawie była parę tygodni po bitwie grochowskiej – 5 kwietnia 1831 r. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. typowano ją na Hymn Polski, ale wygrał „Mazurek Dąbrowskiego” z 1797 r. I niech mi ktoś powie, że świat dyskryminuje starszych.

Wyspiański dramatycznie się rozwija
Kolejny po „Warszawiance” utwór o tematyce powstania listopadowego to „Lelewel”, dotyczy wypadków sierpniowych w Warszawie w 1831 r. i jest krytyką zarówno kręgów politycznych, jak i dowódców armii. Mimo wydania dwóch utworów o tym powstaniu, dramat „Noc listopadowa” musiał jeszcze poczekać, tym bardziej, że po powrocie z Warszawy, w 1900 r., Wyspiański zajął się publikowaniem „Kazimierza Wielkiego” i „Bolesława Śmiałego”, skończył wstępną wersję „Sędziów”, a także wydał swój pierwszy wielki dramat: „Legion”.
1900 rok jeszcze z innych powodu był przełomowy dla artysty: 20 listopada był na weselu swojego przyjaciela Lucjana Rydla w Bronowicach Małych, które zainspirowało Wyspiańskiego do wydania w 1901 r. „Wesela”. Jako dramat wzbudziło taką furorę, że od tego momentu zaczął się dla jego autora okres prawdziwego splendoru i fejmu, a samo „Wesele” od początku planowano wystawić w Teatrze Miejskim w Krakowie. Początkowo Józef Kotarbiński, który po Tadeuszu Pawlikowskim, został dyrektorem `Teatru, nie za bardzo wierzył w „Wesele” i podczas próby powiedział: „taka sobie sztuka kostiumowo-ludowa, przyjęcie, coś tego – z wódką, samowar… może pójść parę razy”. A ponieważ „coś tego” odniosło sukces, to nagle Pawlikowski zaczął puszyć się jak paw i trąbić: „zdarzył się wypadek w dziejach polskiego teatru wyjątkowy”, bo „scena pokazała narodowi jakąś głębię jego duszy zbiorowej”, i to w dodatku w JEGO Teatrze. Nagle uwierzył w Wyspiańskiego i jego umiejętności i idąc za ciosem, w 1903 r. wystawił „Wyzwolenie”.
Tak czy inaczej w kolejnym roku, 1904, ukazały się nowe opracowanie „Legendy” (tzw. „Legenda II”), „Akropolis” i „Noc listopadowa”. No w końcu.

Pierwsze wydanie „Nocy listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego
Męczył ten dramat Wyspiański i męczył, pisał go od jesieni 1901 r. do 31 maja 1904 r., ale tekst uzupełniał jeszcze na etapie korekty pierwszego wydania. Niektóre sceny „Nocy listopadowej”, pożegnanie Demeter z Korą, opublikował w 1902 r. w konserwatywnym dzienniku „Czas” oraz socjaldemokratycznym miesięczniku „Krytyka”, jednak całość, zresztą nakładem autora, ukazała się dopiero w 1904 r.
Na okładce pierwszego wydania znajduje się cynkotyp, czyli przedruk przepięknej akwareli Stanisława Wyspiańskiego przedstawiającej Pałac na Wyspie widziany od strony Amfiteatru. Jednak artysta nie byłby sobą, gdyby trochę nie popłynął – i to nie w kierunku Pałacu!! – i zamiast charakterystycznego belwederku pałac ma dach płaski niczym grobowiec. Pamiętajcie, dramatopisarzowi i malarzowi wolno dwa razy więcej.
Oczywiście w Łazienkach Królewskich znajduje się owo pierwsze wydanie „Nocy listopadowej”, można podziwiać je wraz z rysunkami Pałacu na Wyspie, a także szkicami Joanny Grudzińskiej, Księżny Łowickiej na podstawie portretu Józefa Sonntaga oraz Wielkiego Księcia Konstantego na podstawie portretu Józefa Ignacego Łukasiewicza.

„Noc listopadowa” jako niezrealizowana opera
Najlepsze jest to, że mało kto zdaje sobie sprawę, że „Noc listopadowa” jest nie tylko dramatem, ale i librettem dramatu muzycznego w stylu Richarda Wagnera, wielkiego idola Wyspiańskiego, którego „Boginki” i „Lohengrina” widział w Monachium, a „Latającego Holendra” i „Zmierzch bogów” w Dreźnie. Na wystawie można poznać historię „Nocy listopadowej” jako niezrealizowanej opery w stylu „Cwał Walkirii”, a także usłyszeć fragmenty ścieżek muzycznych z wybranych inscenizacji.
Ponieważ Wyspiański też chciał stworzyć dzieło totalne, łączące obraz, ruch i muzykę, po napisaniu dramatu dorzucił do niego uzupełnienie w formie „programu muzyki antraktowej”, które znamy z rękopisu. W pierwszej części, Uwerturze, opisuje wypadki, jakie rozegrały sie na Olimpie i doprowadziły do wybuchu powstania listopadowego.
Stanisław Wyspiański namiętnie próbował znaleźć kompozytora, który stworzy muzykę do jego libretta, ale mu to nie wychodziło. W 1904 r. zwrócił się z propozycją do Felicjana Szopskiego, ale zrobił to w taki sposób, że nie wiadomo, kto kogo prosi, ale wiadomo, kto komu wyświadcza łaskę. Otóż Wyspiański ogłosił Szopskiemu, że wszystko ma być tak jak on chce („chce ją [operę – K.T.] prowadzić w obmyślanej przeze mnie całości muzycznej i w szczegółach”), ale jednocześnie to kompozytor ma stanąć na rzęsach i wymyślić jakieś nowoczesne rozwiązania, bo „wszystkiego tego, czym rozporządza dzisiaj opera przeciętna, tak w instrumentach, jak i w śpiewach, nie chce i nie życzę sobie stanowczo”. Nie dziwię się, że Szopski nie był zainteresowany tworzeniem dla kogoś, kto mu mówi, jak i co ma skomponować, jednocześnie samemu nie będąc muzykiem. Nie każdy marzy o pracy z tyranem.
Wyspiański rozmawiał też z Bolesławem Raczyńskim, który ostatecznie, opierając się na jego notatkach, skomponował muzykę do „Nocy listopadowej”, ale już po śmierci artysty. Wydaje mi się, że to była jedyna metoda, inaczej Stanisław-Nie-Znam-Ale-Się-Wypowiem-Wyspiański nie dałby mu w spokoju działać. Nie ucz matki dzieci robić czy jakoś tak.

Premiera „Nocy listopadowej” w Krakowie
Stanisław Wyspiański w 1904 r. w końcu wydał „Noc listopadową” i chciał, żeby jeszcze w tym samym roku miała swoją premierę w Teatrze Miejskim w Krakowie. Jednak czasem chcieć, to nie móc, bo ze względu na konflikt z Pawlikowskim o premierze nie mogło być mowy. Za to była o niej mowa z Ludwikiem Solskim, który zdecydował się wyreżyserować dramat i zaczęły się mowy-rozmowy z teatrem w Lwowie. Jednak nic z tego nie wyszło, bo – jak to zwykle bywa – siadła organizacja i finanse.
Gdy w 1906 r. Solski został dyrektorem Teatru Miejskiego, z kopyta ruszyła przygotowania do premiery. Wyspiański był już wówczas w fatalnej kondycji zdrowotnej, bo powaliła go choroba XIX-wiecznych artystów (nie alkoholizm, ta druga – syfilis), mimo to aktywnie włączył się w projekt i uzgadniał z reżyserem inscenizację oraz scenografię. Na wystawie są do podziwiania Wyspiańskiego szkice i makiety dekoracji do „Nocy listopadowej”, np. do sceny VIII W Pałacu Łazienkowskim.

Niestety Wyspiański nie doczekał premiery – miała ona miejsce równo rok po jego śmierci, 28 listopada 1908 r. Na wystawie w Łazienkach Królewskich są plakaty z dwóch krakowskich przestawień, a także egzemplarz inspicjencko-suflerski z prapremiery „Nocy listopadowej” w Teatrze Miejskim w Krakowie w 1908 r. z naniesionymi tajemniczymi symbolami oznaczającymi np. tekst wypowiadany przez aktora w ruchu albo wejście grupy aktorów z prawej / lewej kulisy. Dla mnie te znaczki wyglądają raczej jak różne rodzaje makaronu, więc może i dobrze, że nie pracuję w teatrze. Chciałabym zobaczyć miny aktorów po tekstach w stylu: tagliatelle w ruchu albo wejście grupy penne z lewej kulisy, naprawdę bym chciała.

Bronisław Gembarzewski. Historyczne kostiumy historyka wojny
Spektakl wyreżyserował Solski we współpracy Adamem Grzymałą-Siedleckim, za muzykę odpowiadał Bolesław Raczyński, za dekoracje – Jan Spitziar, a za kostiumy Bronisław Gembarzewski. Lepszej osoby nie mogli wybrać. Gembarzewski był malarzem-batalistą (studiował m.in. u Wojciecha Gersona), pułkownikiem Wojska Polskiego, historykiem wojskowości, muzeologiem, potem jednym z twórców otwartego w 1920 r. Muzeum Wojska Polska, wieloletnim dyrektorem Muzeum Narodowego w Warszawie, autorem katalogu wystawy Napoleońskiej oraz katalogu wystawy zorganizowanej w stulecie powstania listopadowego.
Gembarzewski opracował kilkadziesiąt tysięcy dokładnych rysunków umundurowania z epoki Księstwa Warszawskiego oraz opisał stanowiska pułków polskich w czasie powstania listopadowego, więc nic dziwnego, że jego kostiumy były wzorem dla późniejszych ekranizacji utworu Wyspiańskiego. Na wystawie w Łazienkach Królewskich znajduje się m.in. frak mundurowy zaprojektowany przez Gembarzewskiego.

Premiera „Nocy listopadowej” w Warszawie i pierwsza awangarda
Siedem lat później, 2 grudnia 1915 r., miała miejsce premiera w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Stolicę oczyściły z Rosjan wojska pruskie, można więc w końcu nadrobić kulturę, nie przejmując się cenzurą. Reżyserem był Kazimierz Junusza-Stępowski, który również zagrał Wielkiego Księcia Konstantego, dekorację zaprojektował Stanisław Jasieński, kostiumy – Karol Frycz, ale mundury nadal były autorstwa Gembarzewskiego. Spektakl zrobił taką furorę, że w sezonie1915/1916 zagrano go 37 razy, a w 1917 r. na widowni zasiadł sam Józef Piłsudzki i członkowie Komendy Legionów Polskich. Na wystawie są pocztówki z aktorami w kostiumach, więc sami możecie poczuć się trochę jak piłsudczyk.

O ile spektakl premierowy był dość zachowawczy, to już w 1938 r., w Teatrze Polskim w Warszawie postawiono na awangardę, wiadomo, jak awangarda, to w Warszawie, bo przecież nie w Krakowie. To było pierwsze tak odleciałe przedstawienie w historii granego od 20 lat dramatu. Reżyserem był Aleksander Węgierko, scenografem Stanisław Śliwiński, a kostiumolożką (zaprawdę nie jęczcie nad feminatywami, używano ich już na początku XIX w., to w XXI w. się uwsteczniliśmy) Zofia Węgierkowa, która zaszalała, odpływając od realiów Królestwa Polskiego. I dobrze, bo mogła, ponieważ w latach 30. XX w. kończyła się trwająca od lat 90. XIX. Wielka Reforma Teatralna żądająca odejścia od realizmu („tradycyjnego” teatru), a nawołująca do przejścia w stronę symbolizmu, ekspresjonizmu czy surrealizmu, czyli wymuszenia kreatywności na osobach odpowiadających za spektakl.
Jednym z pionierów Wielkiej Reformy Teatru w Europie jest Richard Wagner, a w Polsce – Wyspiański, tak samo jak jego niemiecki kolega widzący teatr jako syntezę sztuk (jedność muzyki, obrazu i poezji). Zarzucenie realizmu w spektaklu z 1938 r. chyba najlepiej widać w kostiumach Węgierkowej, która – ze względu na swoje pochodzenie – wplotła w stroje elementy kultury i obrzędowości żydowskiej, stąd np. kształt menory w kreacji Kory. Oszałamiające i nowatorskie projekty Węgierkowej możecie obejrzeć na wystawie, chociaż ja żałuję, że nikt nie pomyślał, że np. patron wystawy chciałby przymierzyć jeden z kostiumów i w nich paradować na wernisażu. Zupełnie nikt.


Inscenizację w II. połowie XX w. Kazimierz Dejmek
Kolejną ważną inscenizacją w dziejach „Nocy listopadowej” był spektakl wyreżyserowany przez Kazimierza Dejmka, późniejszego dyrektora Teatru Narodowego w Warszawie. Swoją premierę miał 9 kwietnia 1960 r. w Teatrze Polskim w Warszawie, znaczy premierę miał spektakl Dejmka, nie sam Dejmek, ten to miał premierę jako reżyser 9 lat wcześniej w Teatrze Nowym w Łodzi. I właśnie w tym teatrze Dejmek wystawił fragmenty „Nocy listopadowej”.

Już wtedy zdecydowano się na odejście od scenografii realistycznie ukazującej Łazienki Królewskie: całe przedstawienie zagrano na zbudowanych na scenie schodach, chwyt powtórzono w Warszawie. Było to nawiązanie do słynnej (ale fikcyjnej) sceny w filmie „Pancernik Potiomkin” Siergieja Eisensteina z 1925 r., w której na schodach Odessy rytmicznie maszerujące wojsko cesarskie dokonuje masakry ludności. Tak jak ujęcie z wózkiem dziecięcym staczającym się po schodach przeszło do historii kina, tak inscenizacja Dejmka do historii teatru. Nawiązanie do Schodów Potiomkinowskich (zwanych tak od 1955 r.) sprawia, że dramat o polskim powstaniu przeciwko Imperium Rosyjskiemu staje się symbolem każdej walki o wolność.
Inscenizacja Dejmka przeszła do historii teatru nie tylko ze względu na „schodowość”, ale i ze względu na kostiumy. Za nie – tak jak i za scenografię – odpowiadał Andrzej Stopka, który postawił na prostotę i ascetyczność (mocne kontrasty, zgeometryzowane formy i ograniczone kolory), dzięki czemu greckie bóstwa w końcu wyglądały jak greckie posągi greckich bóstw.

„Noc listopadowa” Andrzeja Wajdy w Starym Teatrze w Krakowie i w Teatrze Telewizji
Oczywiście na wystawie nie mogło zabraknąć pektaklu „Nocy listopadowej” w reżyserii Andrzeja Wajdy mającego premierę 13 stycznia 1974 r. w Starym Teatrze w Krakowie. W Łazienkach Królewskich można zobaczyć mnóstwo szkiców kostiumów Krystyny Zachwatowicz-Wajdy, jej i Wajdy notatek, zapisków i zdjęć oraz egzemplarz dramatu, który posłużył reżyserowi do opracowania tekstu przedstawienia, stąd te wszystkie wykreślenia, podkreślenia i szkice. Szalenie ciekawy jest nawiązujący do okładkowej akwareli Wyspiańskiego plakat ze zrobionym przez Wajdę zdjęciem Pałacu na Wyspie widzianym od strony Amfiteatru.

Adam Wajda już wcześniej, bo w latach 60. XX w. był żądny „Nocy listopadowej” granej na żywo w Łazienkach Królewskich, ostatecznie jednak zdecydował się na adaptację krakowskiego spektaklu w rezydencji królewskiej na potrzeby Teatru Telewizji, w którym miała premierę 3 kwietnia 1978 r. Sceny kręcone były w ogrodach Łazienkowskich oraz w Teatrze Starym w Krakowie i moim zdaniem jest to realizacja najbliższa intencji Stanisława Wyspiańskiego.

Możliwości technologiczne, jakie daje telewizja, plastyczne przenikanie się kadrów, nakładanie ujęć, delikatne, malarskie przejścia, najlepiej oddają przeplatanie się świata realnego i mitologicznego, a przecież to jest istotą „Nocy listopadowej”, naturalnie oprócz powstania listopadowego samego w sobie. W dodatku wypowiedzi postaci, które są w głównej mierze recytowane lub melorecytowane, muzyka Zygmunta Koniecznego w połączeniu z ekspresyjną gestykulacją bohaterów sprawiają, że całość bardziej niż dramat przypomina operę. Poezja, teatr, malarstwo, muzyka – Wyspiański byłby zachwycony.

Inscenizacje warszawskie w XXI w.
Na wystawie w Łazienkach Królewskich pojawiają się jeszcze dwie inscenizację. 17 listopada 1997 r. Jerzy Grzegorzewski przedstawił wyreżyserowaną przez siebie „Noc listopadową” na inauguracji swojej dyrekcji w Teatrze Narodowym w Warszawie. Muzykę stworzył Stanisław Radwan, posiłkując się zapiskami Wyspiańskiego, a scenografię i kostiumy Andrzej Kreütz-Majewski. Jeśli chodzi o wystawę, to są to moje ulubione kreacje: na bogato. Demeter i Kora mają wianki z kwiatów i kłosów, suknie są przytykane złotą nitką, a Pallas-Atena ma złoty a skromny hełm. Od razu widać, że to bogini, prawdziwe boginie lubią złoto.


Spektakl Grzegorzewskiego trwał prawie 4 godziny, skrócił tekst Wyspiańskiego tak jak ja skracam własne teksty: nie bardzo, jednak chyba zorientował się, że trochę przesadził i 11 listopada 2000 r. była premiera skróconej wersji sztuki. W Łazienkach Królewskich są zdjęcia z prób i projekty ulotek reklamujących sztukę, ale nie bójcie się, oglądanie ich nie zajmie Wam czterech godzin, nie musicie rezygnować z obiadu. Ani z kolacji. Ani z obiadu i kolacji.

W końcu „Noc listopadowa” doczekała się pierwszego wystawienia w miejscu, w którym i wybuchło powstanie listopadowe, i w głowie Wyspiańskiego wybuchła myśl o napisaniu dramatu o nocy listopadowej. 11 listopada 2022 r. w Łazienkach Królewskich można było zobaczyć plenerowe widowisko teatralne w reżyserii Leszka Zdunia wyprodukowane przez Łazienki Królewskie z Teatrem Klasyki Polskiej. Bardzo żałuję, nie było mnie na tym widowisku, Święto Niepodległości co roku świętuję na Krakowskim Przedmieściu, więc ominęła mnie szalenie nowoczesna inscenizacja z prowadzącym widzów przez pogrążone w mroku Łazienki Eolem, bogiem wiatru –w tej roli zasuwająca na segwayu strażniczka na co dzień pracująca w Łazienkach – z Korą w białej kreacji na łodzi odpływającej w zaświaty, czyli w kierunku amfiteatru, przedsionka krainy umarłych, z „Etiudą rewolucyjną” Chopina w tle i tak dalej.


Kostiumy zaprojektowane przez Aleksandrę Redę i Agatę Stanulę są tak wspaniałe, że aż miałam ochotę przymierzyć peruki Nike i Satyra oraz hełm Aresa z czarnymi kogucimi piórami. Bo z Aresa był właśnie taki kogucik, najpierw stoczył piórka, podpuszczał i nakręcał do walki, a potem był zdziwiony, że nie każda wojna kończy się wygraną, co za niespodzianka.




***
Wystawa jest w dwóch lokalizacjach: w Podchorążówce i Pałacu na Wyspie, i na zdjęciu widzicie mnie właśnie w tym drugim budynku na tle plakatu premiery „Nocy listopadowej” w Teatrze Miejskim w Wilnie w 1930 r. A ja kolorem swojej kreacji nawiązuje do tego, co w dramacie Nike Napoleonidów powiedziała do Józefa Chłopickiego, zapędzając go do kart: „Gdy wybierzesz jako krew czerwone karowe albo kiery, zwycięstwo masz zapewnione”. Oczywiście wybrałam kiery. Nie pytajcie, dlaczego zdjęcie jest takie nieostre, nie wiem, może Nike spod Salaminy tak chciała.

Koniecznie śledźcie na stronie Łazienek Królewskich wydarzenia towarzyszące wystawie, bo jak zawsze jest ich milion: oprowadzania po ekspozycji, wykłady, warsztaty, spacery, spotkania teatralne, animacje oraz lekcje muzealne dla szkół podstawowych, ponadpodstawowych i dorosłych, a także przestrzeń twórcza „Co tu grają? Teatralny świat Stanisława Wyspiańskiego” w Starej Kordegardzie. Program wydarzeń jest dostępny tu.
Jeśli jeszcze na nie byliście na wystawie „Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich”, to obowiązkowo nadróbcie, macie czas do 2 marca!!
Wydarzenia towarzyszące wystawie „Ikonosfera Wyspiańskiego. Noc listopadowa w Łazienkach Królewskich”:
Tym bardziej, że na zakończenie wystawy czeka na Was dużo atrakcji, powiada Wam patron medialny.
28 lutego:
Godz. 19:00 Wesele – Widma – Powidoki. Czytanie performatywne fragmentów „Wesela” Stanisława Wyspińskiego.
Aktorzy związani z Teatrem Malabar Hotel wykonają czytanie performatywne fragmentów „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego przy muzyce na żywo. Będzie to powidok spektaklu, który Malabar stworzył we współpracy z Akademią Teatralną – Filią w Białymstoku.
1 marca:
Godz. 15:00 Czy „Noc listopadowa” jest tragedią? Seminarium dla dorosłych i młodzieży (14+)
Seminarium, podczas którego zastanowimy się, czy Noc Listipadowa można nazwać tragedią, a powstanie listopadowe wydarzeniem tragicznym. Spotkanie poprowadzi prof. Robert Piłat.
Godz. 20.00 w Podchorążówce odbędzie się czytanie performatywne scenariusza wybitnego spektaklu „La Boheme”, zrealizowanego przez Jerzego Grzegorzewskiego z Teatru Studio.
Wydarzenie pozwoli zanurzyć się w sztukę i dekadencję idei Stanisława Wyspiańskiego.
2 marca:
Godz. 15.00 i 17.00 w Pałacu na Wyspie Maria Ka i Chór w Ruchu zaprezentują „Noc listopadową” Stanisława Wyspiańskiego we współczesnej aranżacji, z autorskim librettem.
Artyści zabiorą publiczność w przestrzenie dźwiękowe z pogranicza alternatywy, elektroniki, zimnej fali i wielogłosowych polifonii.
Bilety na wszystkie wydarzenia oraz więcej informacji dostępne na stronie Łazienek Królewskich, proszę klikać o tu.

