„Artystka. Anna Bilińska 1854-1893”, Muzeum Narodowe w Warszawie.
Królowa jest tylko jedna. Nazywa się Bilińska, Anna Bilińska. Pierwsza polska artystka, która zrobiła międzynarodową karierę (i to w Paryżu!!) oraz pierwsza, która zdobyła akademickie wykształcenie. Gdyby nie zmarła przedwcześnie, zawojowałaby cały świat. A tak jest Frida, Frida, Frida.
Co znajdziecie w recenzji?
Kapitalna wystawa „Artystka. Anna Bilińska 1854-1893” w Muzeum Narodowe w Warszawie [kuratorki Agnieszka Bagińska i Renata Higersberger] składa się z sal Warszawa, Paryż, Académie Julian, Portret, Salon oraz Pejzaże.
Pokazuje nie tylko drogę Bilińskiej od nauki rysunku u Wojciecha Gersona w Warszawie przez wystawy w Zachęcie (a w późniejszych latach i w Berlinie, Londynie, Monachium, Lwowie itd.), studia na Académie Julian w Paryżu, po sukcesy na Salonie, a także propozycje prowadzenia własnej pracowni, ale i drogę Bilińskiej jako artystki-kobiety. Jej walkę z ograniczeniami płciowymi / rolami społecznymi, uprzedzenie mężczyzn-malarzy w rodzaju Matejki, jej emocje, plany, nieszczęścia i tak dalej.
Anna Bilińska – królowa w Paryżu
Chciałabym opowiedzieć Wam o fascynujących losach malarki żyjącej w czasach, kiedy kobiety musiały wybierać czy być artystką, czy żoną, a największym komplementem było, że malują jak mężczyzna. Niestety dziś musi być wstrzemięźliwy wpis, bo pamiętajcie, że od tygodnia cierpię na ciężkie zapalenie spojówek i nie mogę męczyć oczy pisaniem, nawet nie powinnam zbliżać się do czegoś, co ma ekran, a nie jest mikrofalówką.
A z drugiej strony w przypadku przewspaniałych obrazów Bilińskiej słowa są potrzebne jak świni siodło, czyli niekoniecznie. Jej biogram – Bilińskiej, nie wieprzowinki – jest dostępny wszędzie, chyba żadna XIX-wieczna malarka nie ma tak dobrze opracowanego życiorysu, więc mogę nie martwić się, że z powodu moich niedziałającym oczu ominie Was życie artystki.
Bilińska – kobieta z pędzlem i charakterem
Bilińska to nie tylko fenomenalna artystka, ale – wnosząc po jej dziennikach – kobieta o świetnym poczuciu humoru, momentami trochę zgryźliwym, mocnym charakterze, skupiona na celu, jakim jest podbicie Paryża, po drodze cierpiąca na depresję, mającą na koncie problemy finansowe i nieszczęśliwą miłość (swoją druga nie wiem, co ona widziała w tym mydłku Wojciechu Grabowskim, który nawet jako rysownik zatrzymał się na etapie malowideł w Lascaux).
Nie była cyborgiem z rozwianym włosem i pędzlem uprawiającym malu-jogę w swojej tyciuchnej pracowni, w której, żeby móc malować, musiała nieźle się nagimnastykować. Najpierw złożyć łóżko, na piecyku ułożyć pędzle i farby, a „martwą naturę” na worku z opałem. Czym wobec tego jest Słoneczny Kompas, jedna z najtrudniejszych asan w jodze, w której nie wiadomo, kiedy i gdzie się zgubiło biodro. Powiem Wam: niczym.
Godzinami mogę patrzeć na realistyczne i klimatyczne portrety i autoportrety Bilińskiej, ale na wystawie w Muzeum Narodowym znajdują się też jej mniej znane obrazy mitologiczne i religijne, z którymi malarka raczej się nie kojarzy, pejzaże i – jak to ja mówię – pocztówki z Bretonii oraz liczne akty i rysunki anatomiczne.
Malarka portretów
Jednak najważniejsze są hity takie jak: „Portret młodej kobiet z różą w ręku”, „Murzynka”, „Kobieta w kimonie i z japońska parasolka”, „Portret damy z lornetką”, oszałamiający pod wieloma względami „Portret rzeźbiarza George’a Greya Bernarda w pracowni” (zawsze mówiłam, ze rzeźbiarze są najprzystojniejsi!!), mocno impresjonistyczne „Bretonka na progu domu” (ta gra światła i cienie!!) czy obraz „Ulica Unter den Linden w Berlinie”, który nie dość, ze na pierwszy rzut wygląda jak zamglony bulwar w Paryżu, to w dodatku jak zamglony bulwar w Paryżu namalowany przez francuskiego impresjonistę, np. równie zamglonego Pissarra.
Oprócz tego na wystawie można obejrzeć mnóstwo dokumentów, pamiętników, dzienników i wycinków z gazet na temat Bilińskiej, które artystka sama gromadziła. To, co najbardziej mnie urzekło, to przeniesienie do Muzeum pracowni z Académie Julian.
Uwielbiam takie pomysły, dopiero co zachwycałam się Wam kącikiem do malowania XVII-wiecznych martwych natur w SKM w Kopenhadze, a jeszcze wcześniej minipracownią Francisa Bacona przy okazji jego wystawy w Centrum Pompidou w Paryżu. To ja rozumiem, tak to można zanurzać się w świat artysty, zapraszam.