Wystawa „Matejko. Malarz i historia” w Muzeum Narodowym w Krakowie.
Żył o kawie i papierosach, zasuwał po 6-8 godzin dziennie, chybocząc się na drabinie, jako że wzrostem grzeszył nikczemnym – miał zaledwie 1,60 m, uważał, że gorszą karą od pobicia jest pocałowanie osła w ucho, obrazy religijne dawał w prezencie, bo nie był „Judaszem, żeby Pana Jezusa sprzedawać”, jako jedyny polski artysta zyskał tak wielkie uznanie w Europie, chociaż nie znał żadnego języka obcego, wolał żyć z królami niż ze słońcem i powietrzem – oto Jan Matejko, największy polski malarz historyczny, jakiego nie znacie. A na wystawie „Matejko. Malarz i historia” w Muzeum Narodowym w Krakowie z kolei możecie zobaczyć prace, jakich na bank nie znacie.
Co znajdziecie w recenzji?
Matejko – 3 x TAK‼️ Tak mogę podsumować imponującą wystawę „Matejko. Malarz i historia” w Muzeum Narodowym w Krakowie. A trzy razy „tak”, bo wystawa jest zorganizowana z powodu trzech rocznic: 185. rocznicy urodzin Matejki, 130. rocznicy jego śmierci oraz 125. rocznicy powstania Muzeum Dom Jana Matejki, pierwszego biograficznego muzeum w Polsce. Chociaż nie wiem, dlaczego nie 127. rocznicy, skoro już w 1896 r., trzy lata po śmierci artysty, wpuszczono zwiedzających do jego salonu i sypialni jako pierwszej części tworzonego muzeum.
Jan Matejko – interpretator polskich dziejów. Wpadki i anachronizmy
Kurator wystawy Michał Haake wyszedł ze słusznego punktu widzenia, że Matejko jest malarzem, którego prace każdy Polak widział tyle razy, że tak naprawdę ich już nie „widzi”. Ja to nazywam znieczulicą wizualną – człowiek patrzy, ale nie widzi, na co patrzy. Nie rejestruje już tego, co widzi, bo każdemu wydaje się, że doskonale zna twórczość Matejki. Guzik prawda i zaraz zobaczycie dlaczego.
Jan Matejko miał poczucie misji i był wizjonerem, chciał malować obrazy o polskich dziejach, które będą „utworami artystycznymi”, a nie prostymi ilustracjami pojedynczych faktów. Chciał poprzez malarstwo opowiadać o historii, pokazywać na obrazach przyczyny i skutki wydarzeń tak, jak on je widział.
Nie są jakąś szaloną egzotyką u Matejki wpadki i anachronizmy w stylu namalowaniu kogoś, kogo w danej sytuacji nie było, albo budynku, który jeszcze wówczas nie istniał. Na przykład na obrazie „Kościuszko pod Racławicami” „dorzucił” Kołłątaja. Hugo Kołłątaj, mimo że był współorganizatorem powstania kościuszkowskiego, zwanego kiedyś rewolucją polską 1794 roku, fizycznie nie brał udziału w bitwie pod Racławicami. Mimo to u Matejki ubrany na czarno Kołłątaj w najlepsze śmiga na czarnym koniu, chociaż w rzeczywistości nie śmigał ani ubrany na czarno, ani na czarnym koniu, ani nawet na białym koniu. Kołłątaj wówczas w ogóle nie śmigał, ale grunt, że na obrazie „Kościuszko pod Racławicami” śmiga również Kościuszko. Nie ma co czepiać się drobiazgów.
Jan Matejko: wizjoner i historiozof
Tylko dla Matejki to nie były ani wpadki, ani drobiazgi – celowo na jednym obrazie umieszczał różne plany czasowe, bo liczyło się przedstawienie przyczyn i skutków danego wydarzenia, a nie wierność faktom historycznym. Matejko malował autorską historię o historii, nie ilustrował bezmyślnie zdarzeń, tylko o nich opowiadał; nie przedstawiał przeszłości, tylko ją interpretował. Ważne, że nie pisał historii na nowo.
Można podśmiewywać się z Matejki, ale i tak najważniejsze było to, że obraz propagował wiedzę o dawnej Rzeczpospolitej i podtrzymywał pamięć o państwie, które wówczas nie istniało. Matejko naprawdę kochał Polskę i był wielkim patriotą, nawet jego pierwsze dziecko otrzymało imię na cześć Tadeusza Rejtana, ponieważ artysta malował wówczas obraz „Rejtan – Upadek Polski”.
Na tym właśnie skupia się kurator wystawy – nie na pokazaniu Matejki jako „zwykłego” – choć genialnego – malarza historycznego, tylko na pokazaniu Matejki jako wizjonera i historiozofa zastanawiającego się, jakie znaczenie dla Europy miały poszczególne wydarzenia oraz przedstawiającego historię i wyjątkowość – jako cywilizacji – Rzeczpospolitej Obojga Narodów i jej fenomen kulturowy.
To prawda, my od zawsze jesteśmy fenomenem, to pod Kielcami zaczęło się życie – prawie 400 milionów lat temu z oceanu wyłonił się tetrapod i proszę, jaką Polska odegrała rolę w rozwoju ludzkości. Bez Kielc jak nic na Ziemi nie pojawiłby się człowiek.
Cel wystawy „Matejko. Malarz i historia”: przemyśleć Matejkę na nowo
Matejkę uważa się za interpretatora polskich dziejów, kształtującego do dziś naszą wyobraźnię (mówisz „Grunwald”, masz przed oczami obraz Matejki, a nie stację benzynową pod Ostródą), i wybitnego europejskiego malarza historycznego, jednak nieco – ze względu na tematykę – już przestrzalego. No bo jak to, zdaniem większości, to przecież dzisiaj Rejtan mógłby co najwyżej bronić zasięgów na Tik Toku.
I właśnie taki jest cel wystawy: pokazać Matejkę jako artystę, którego pytania o przeszłość pomagają ocenić rozwój wydarzeń w przyszłości i niestety nie tracą na aktualności w naszym współczesnym świecie pełnym konfliktów. Dlatego sami musimy przemyśleli sztukę Matejki na nowo.
Budowa wystawy „Matejko. Malarz i historia”
Wystawa „Matejko. Malarz i historia” jest spektakularnym grzmotem, największą wystawą monograficzną Matejki pod względem liczby zgromadzonych obiektów. Jest ich 300 (!!) – 300 obrazów, szkiców, rysunków, fotografii, dokumentów, medali oraz strojów. Jeśli spodziewacie się samych dobrze znanych obrazów wielkoformatowych, to źle się spodziewacie. Na wystawie są dwa klasyki w rozmiarze XXXL, czyli „Kazanie Skargi” oraz „Rejtan – upadek Polski”. Zastosowano bardzo ciekawy zabieg aranżacyjny: „Kazanie Skargi”, jako obraz, w którym po raz pierwszy Matejko w pełni pokazał, jak powinno jego zdaniem wyglądać malarstwo historyczne, zajmuje centralne miejsce ekspozycji.
Naprzeciwko niego znajduje się właśnie „Rejtan – upadek Polski”, oba obrazy tworzą oś, a łączy je to, że wstrząsnęły dawną publicznością i zmusiły ją w końcu do zadania sobie pytania, co się stało, do licha, że Polska zniknęła z mapy Europy? To zresztą był cel malarstwa historiozoficznego Matejki. Ambitny był chłopak.
Jednak na wystawie to nie obrazy XXXL są najważniejsze, tylko prace średnio- i małoformatowe. Tym bardziej, że pojawiają się takie smaczki jak np. „Jan Kazimierz na Bielanach”, dzieło przez laaata uznawane za zaginione, czy też kupiony niedawno od prywatnego kolekcjonera obraz „Władysław Łokietek zrywający układy z Krzyżakami w Brześciu Kujawskim”.
Matejko tkwi w szczegółach: detale, mimika i gesty
Jednak największymi smaczkami są detale na obrazach Matejki. Zaprawdę powiadam – nie zakładajcie, że wszystko już widzieliście, jeśli chodzi o tego artystę, bo dopiero na tej wystawie można przyjrzeć się poszczególnym pracom. Geniusz Matejki polega nie tylko na perfekcyjnym warsztacie (do tej pory nie wiem, jak to możliwe, skoro miał taki słaby wzrok), ale przede wszystkim na jego wyobraźni i umiejętności ożywiania postaci i zamierzchłych wydarzeń. Matejko „wielkim malarzem był”, bo stworzył kompletnie nowy rodzaj malarstwa historycznego.
Jego obrazy to nie – co wcześniej było normą – proste ilustracje wydarzeń historycznych, na których postacie miały mniej życia od ekspresu do kawy (ekspres chociaż wydaje jakieś odgłosy, sapie, bulgocze, „pipczy”), tylko artystyczne wizje wydarzeń historycznych, w których postacie są żywe. Na obrazach „mistrza Jana” bohaterowie gestykulują, dramatyzują, robią miny, są rozchichotani, zmartwieni, przerażeni, urażeni czy wręcz nabzdyczeni, czasem wyglądają, jakby przysypiali z nudów, a kiedy indziej, jakby byli w szoku po przeczytaniu artykułu na swój temat na „Pudelku”. Słowem – u Matejki ludzie są jak ludzie, nie kukły.
„Cóż po malarzu w czasie marnym?”
Wystawa „Matejko. Malarz i historia” składa się z siedmiu części (Cóż po malarzu w czasie marnym?, Młody Matejko, Narodziny artystycznego dziejopisa, Obrazowanie historii, W Europie Środkowo-Wschodniej, czyli gdzie?, Rzeczpospolita, ale czyja?, Cywilizacja, ale jaka?).
Tytuł pierwszej części wystawy nawiązuje do pytania „cóż po poecie w czasie marnym?” zadanego w elegii „Chleb i wino” (swoją drogą tytuł to doskonały zestaw na kolację) przez gwiazdę niemieckiej poezji romantycznej, Friedricha Hölderlina. Z samym tym cytatem jest o wiele więcej zawerencji niż z intepretowaniem obrazów Matejki, bo o ile tytuły takie jak „Bitwa pod Grunwaldem” czy „Hołd pruski” można przełożyć jeden do jednego na dowolny język, to przetłumaczenie Hölderlina jest wyzwaniem.
W polskich publikacjach ów „marny” cytat pojawił się w milionie mniej lub bardziej odleciałych wersji, m.in.: „I nie wiem, po co poeci są w tak jałowym czasie? (Mieczysław Jastrun stajl), „Nie wiem po co istnieją poeci w podłych czasach” (Bernard Antochewicz stajl) czy „I w ogóle na co komu w tym marnym czasie poeci?” (Antoni Libera stajl). Jednak najbardziej przyjęła się wersja „I cóż po poecie w czasie marnym?” (Krzysztof Wolicki stajl) pochodząca z poświęconego Hölderlinowi tekstu Martina Heideggera, niemieckiego filozofa, postrachu połowy studentów kierunków humanistycznych (nie zna życia ten, kto dwa dni przed sesją nie ugotował sobie mózgu fenomenologią).
I to właśnie do tej wersji odsyła pierwsza część wystawy Matejki. Znaczy wersji tłumaczenia, nie uczenia się przed sesją. Artysta Matejko faktycznie żył w czasie wyjątkowo marnym: już kilka dekad przed jego urodzinami, tj. w 1795 r., podczas III rozbioru Polski, Kraków, jako część Galicji Zachodniej, trafił w ręce Monarchii Habsburgów, która zgarnęła 51,000 km2 dawnych ziem polskich, i tak trzy razy mniej niż Imperium Rosyjskie. Tym to zawsze wszystkiego za mało.
Album dla Franciszka Józefa I
We wrześniu 1880 r. Franciszek Józef I, cesarz Austrii (a po drodze i król Węgier, Czech Chorwacji, Jerozolimy, a także Prezydent Związku Niemieckiego; Habsburgowie się nie rozdrabniali), przybył do Krakowa, żeby wkupić się w łaski tych Polaków, którzy nadal byli mu nieprzychylni. Cesarz – w przeciwieństwie do pozostałych kolegów-zaborców – dość liberalnie traktował podbity naród (m.in. przywrócił język polski w szkolnictwie wyższym i spolonizował administrację), dzięki czemu był lubiany. Toteż postanowiono przyjąć go – jak na Królewskie Miasto Kraków przystało – po królewsku (Kraków stajl).
Franciszka Józefa przywitało 101 salw armatnich i bicie dzwonów kościelnych, w tym dzwonu Zygmunt na Wawelu, a pod koniec pobytu wręczono mu specjalny album z dwudziestoma akwarelami przedstawiającymi najbardziej wiekopomne wydarzenia jego wizyty. Znaczy cesarza, nie albumu, album nigdzie nie podróżował, chyba że z cesarzem, ale to dopiero później.
Najwięcej prac z cyklu „Podróż inspekcyjna cesarza Franciszka Józefa I po Galicji we wrześniu 1880 r.”, bo aż sześć, było autorstwa Juliusza Kossaka, ale i Jan Matejko rzecz jasna pojawił się w albumie, tym bardziej, że Franciszek Józef odwiedził artystę w jego domu przy ulicy Floriańskiej. Na wystawie można podziwiać pochodzącą z owego albumu pracę Kossaka o mocno reportażowym tytule „Cesarz wizytuje Jana Matejkę w jego domu przy ulicy Floriańskiej w Krakowie”.
Wizyta Franciszka Józefa u Matejki nie było jakimś zaskoczeniem roku, bo monarcha (jak i pół Europy) szalenie cenił twórczość malarza i już lata świetlne temu nabył jego pokazywany na Wystawie Powszechnej w Paryżu w 1867 r. obraz „Reytan – Upadek Polski”. Tym razem nie musiał ruszać sakwą, bo to Matejko dał mu w prezencie „Zjazd wiedeński w 1515 roku” przypominający o układzie, na mocy którego Jagiellonowie stracą Węgry na rzecz Habsburgów.
Praca, która trafiła do „pamiątkowego” albumu, czyli eksponowany na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie „Cesarz przed sarkofagiem króla Jana IlI Sobieskiego w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawel” , również miała przypominać Franciszkowi Józefowi o faktach z historii Polski, które wpłynęły na losy jego rodu – tym razem był to udział polskiego króla w uratowaniu władzy Habsburgów. Jan Matejko to umiał w PR-y.
Nie ma cwaniaka na krakowiaka, czyli manipulant Jan Matejko
Matejko zawsze starał się wykorzystać talent artystyczny i manipulatorski, żeby podprogowo przeszmuglować w sztuce treści przypominające o zasługach Polski, „ciała politycznego”, którego – zgodnie z konwencją petersburską podpisaną w 1797 r. przez wszystkich trzech zaborców – „uskutecznione zostało unicestwienie”. Niskociśnieniowcom polecam pełną lekturę pierwszego tomu „Convention St. Petersburg 15 (26) Janvier 1797, Les partages de la Pologne et la lutte pour l’indépendance”, a zwłaszcza dokumentu o numerze 157, działa lepiej niż basen kawy.
Chyba jeszcze wyborniejszy przykładem tego, jak Matejko rozgrywał Austriaków, podsuwając im pod nos treści pokazujące dokonania Polski, był „Sobieski pod Wiedniem”. Artysta skończył go w 1883 r., po czym przez dwa miesiące obraz byt pokazywany w… Wiedniu, no bo gdzieżby indziej. Matejko był cwany, ponieważ celowo zrezygnował z opłaty za wstęp, wierząc, że wtedy obraz zobaczą dzikie tłumy. W sumie półtora wieku niewiele się zmieniło – nic tak nie zachęca ludzi do obcowania ze sztuką jak darmowe wejście albo wino na wernisażu.
Plan Matejki się powiódł, masy „Sobieskiego pod Wiedniem” ujrzały (czy przemyślały to już inna sprawa), po czym artysta podarował obraz papieżowi Leonowi XIII, licząc na to, że „tam z Watykanu, wymowniej niż skądinąd przypominać on będzie nieprzedawnione nigdy zasługi, prawa i boleści nasze”. Może i przypominał, ale sytuacji Polski-nie-Polski to nie zmieniło, za to papież uhonorował Matejkę Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Piusa IX. Na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie siłą rzeczy nie ma tej pracy, ale za to jest szkic „Jan III Sobieski wręcza kanonikowi Denhoffowi list do papieża z wiadomością o zwycięstwie nad Turkami pod Wiedniem w r. 1683” z 1880 r.
Matejko na wystawie Matejki
W tej części ekspozycji znajdują się również prace pokazujące, jakim szacunkiem był darzony Jan Matejko (Ksawerego Pillatiego „Wnętrze sali w Resursie Kupieckiej w Warszawie – obiad na część Jana Matejki”), a także jakim zainteresowaniem cieszyły się jego wystawy (m.in. Edwarda Nicza „Salon artystyczny Józefa Ungra w Warszawie. Wystawa obrazów Jana Matejki”, Pillatiego „Wystawa obrazu ‘Bitwa pod Grunwaldem’ Jana Matejki” czy również Pillatiego „Wystawa obrazów Jana Matejki w sali magistratu warszawskiego” z kapitalną postacią stojącego na środku chłopca, który wygląda, jakby widzowi patrzył prosto w oczy).
Chociaż obiekty znajdujące się w tej części pochodzą głównie z lat 80. XIX w., jest też fotografia Matejki autorstwa Walerego Rzewuskiego z lat 1862-1867. Trudno jest podać konkretny rok, ponieważ panowie spędzali ze sobą mnóstwo czasu, a Rzewuski w latach 1864-1874 miał wyłączność na robienie zdjęć dzieł artysty. Mieli spisana umowę, która gwarantowała Matejce udział w zyskach od każdej sprzedanej odbitki. Wbrew pozorom można było na tym nieźle się wzbogacić – dla wielu osób zakup zdjęć obrazów cenowo był nie do przeskoczenia, o czym boleśnie przekonał się sam malarz podczas stypendium w Monachium. Wówczas to jego nie było stać na zakup fotografii ulubionych dzieł. A że był nie tylko zdolnym malarzem, ale i rekinem finansjery, to zapamiętał i zrealizował go kilka lat później.
W każdym razie na zdjęciu Rzewuskiego Matejko wygląda, jakby liczył sobie więcej niż 35 zim, a w rzeczywistości ma najmniej 24 lata, a najwięcej 29. Tak więc był młody, jednak naprawdę młody to jest w drugiej części wystawy zatytułowanej „Młody Matejko”. Po prostu.
„Młody Matejko”. Dom rodzinny
Jednak zanim Jan Matejko stał się młody, wcześniej był mały, a jeszcze wcześniej musiał się narodzić. Przydarzyło się to w 1838 r. w Krakowie, co jest o tyle zabawne, że najsłynniejszy polski malarz tak bardzo związany z Krakowem miał nie do końca polskie korzenie. Jego ojciec Franciszek Ksawery Matejko, a właściwie František Xaver Matějka (Matieyka), był czeskim emigrantem przybyłym do Polski na początku XIX w. oraz katolikiem, natomiast matka, Joanna Karolina Rossberg, pochodziła ze spolonizowanej rodziny niemieckiej oraz była protestantką.
Mimo tych kołomyi geograficzno-religijnych w domu Matejków mówiło się po polsku, a patriotyzm oraz dążenie do odzyskania niepodległości przez Polskę buchały od rana do nocy. Bracia Jana brali udział w Powstaniu Styczniowym, Jan nie walczył, ponieważ nie potrafił posługiwać się bronią, był wątły fizycznie i miał fatalny wzrok, za to pomagał w inny sposób: woził broń oraz wspierał powstańcom materialnie.
Przyszły gwiazdor malarstwa historycznego był dziewiątym z jedenastu Matejków, ale kiedy miał pięć lat, zmarła Joanna i czeredą zaczęła opiekować się jej siostra Anna Katarzyna Zamojska. Ojciec był zimnym węgorzem, gardził czułościami i na tyle mało interesował się własnymi dziećmi, że nawet nie zauważył, że Jankowi krzywo zrósł się złamany nos. Ja nie wiem, czy on w ogóle zauważył, że coś się złamało, Matejko Senior raczej nie zarejestrowałby, gdyby nawet któremuś z potomków na czole wyrósł nos. Może przy dwóch coś by go tknęło.
Od śmierci mamy dzieciństwo Matejki Juniora nie było najszczęśliwsze – w domu zero opieki, zainteresowania i akceptacji artystycznych ciągot, w szkole, w Gimnazjum Św. Anny, problemy z przedmiotami innymi niż plastyczne i ze znęcającymi się nad nim uczniami. Tak wyglądało pierwsze trzynaście lat życia Matejki. I nagle wszystko się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiego pędzla.
Wczesna twórczość Jana Matejki. Pierwsze prace
Matejko od zarania własnych dziejów sumiennie podchodził do malowania dziejów, od początku miał też słabość do historii i „staroci”. Zastanawiam się, czy trochę nie uciekał do przeszłość z nieznośnej teraźniejszości, w której był wyśmiewany. Większość chłopców w tym wieku pasjonuje się wojnami, ale być może przedstawianie dawnych walk i triumfów w przypadku wrażliwego Matejki było swego rodzaju kompensacją. Tym bardziej, że w rzeczywistości, z racji swojego nikczemnego wzrostu i bicepsów jak żaby pięta, nie mógł przyfasolić swoim młodocianym oprawcom i dalej musiał znosić ich psychiczne i fizyczne tortury.
Zresztą jedna z najwcześniejszych prac pokazywana w Muzeum Narodowym w Krakowie – o ile nie najwcześniejsza – to „Szymon Konarski torturowany w celi więziennej” namalowana w 1850 r. przez Matejkę liczącego całe 12 lat. Konarski brat udział w powstaniu listopadowym, po czym w 1835 r. przyłączył się do Stowarzyszenia Ludu Polskiego i zaczął działać w konspiracji na terenie zaboru rosyjskiego. Złapano go w Wilnie i po brutalnym śledztwie rozstrzelano 27 lutego 1839 r.
Chociaż obraz torturowanego Konarskiego jest pełen okrucieństwa, dla mnie o wiele bardziej wstrząsające jest znacznie późniejsze, bo z lat 1858-1860, studium kostiumowe „Zwłoki dziecka ubrane w białą koszulkę”, również prezentowane w tej części wystawy.
W 1852 r. Jan Matejko zaczyna uczęszczać do Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie, z którą, chociaż jeszcze o tym nie wie, zwiąże się do końca życia. Chociaż koledzy, równie „życzliwi” jak w gimnzjum, przezywali go „ślepowronem” lub „męczybułą”, bo Matejko z powodu fatalnego wzroku w czasie malowania musiał przykładać do oka specjalne szkiełko, nie wpłynęło to na jego pracowitość i ambicję, a może wręcz je podkręciło.
„Skarbczyk”. Bezcenna ściąga z zabytków
To w tym okresie zaczyna tworzyć „Skarbczyk” (porzuci go dopiero w 1860 r.), szkicownik, w którym namiętnie rysował nie tylko zabytki, ale i różne pamiątki historyczne. Całość składała się z 2149 kartek, ale nie skończonych prac, tylko fragmentów obiektów, które z różnych względów najbardziej oczarowały Matejkę. „Skarbczyk” zawierał prawdziwe skarby – bezcenny zbiór danych potrzebnych do idealnego namalowania przeszłości. Mając taką poręczną ściągę, nie musiał już polegać wyłącznie na swojej pamięci, a Matejko chciał jak najwierniej oddawać realia historyczne.
Tym bardziej, że dyrektor Szkoły Sztuk Pięknych, Wojciech Stattler, która miał fioła na punkcie rysunku (zresztą to on wprowadził do programu naukę rysunku z żywego modela) zaszczepił w Matejce dwie zasady: rysunek musi być staranny i zdyscyplinowany, a opracowanie powierzchni malarskiej staranne i przemyślane, nie to, że leci się z pędzlem bez ładu i składu i jakoś to będzie, najwyżej w tym pustym rogu walnie się potem jakąś kotarę albo konia. Z kolei nauczyciele Józef Kremer i Władysław Łuszczkiewicz obudzili w Matejce jeszcze większą melodię do szkicowania zabytków, zbierania materiałów historycznych i studiowania detali, za co chwała im na wieki.
Efekt był taki, że Izydor Jabłoński, malarz, profesor Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie, oprócz tego przyjaciel i przede wszystkim biograf Matejki, znacznie później stwierdzi, że „nikt z takim pietyzmem nie stąpał po posadzce katedry jak Jan Matejko, któremu zdawało się, że po ciałach zasłużonych chodzi, a każdego kamienia mowę rozumiał i zapisywał w pamięci niezwykłej sity, w uczuciu pełnym miłości, którą ogarnął świetną przeszłość”.
W tej części wystawy w Muzeum Narodowym w Krakowie jest sporo powstałych w latach 60. i 70. XIX w. prac z zabytkami, m.in „Kropielnica w Starym Saczu” (1867 r.) czy „Katedra Ormiańska we Lwowie”, „Kościół Panny Maryi w Krakowie, Budowle rozebrane z Gmachu Biblioteki Jagiellońskiej” ( (1873 r.), można więc samemu przekonać się, jak doskonale artysta „kamienia mowę rozumiał”. Ja bym mu przyznała certyfikat językowy na poziomie zaawansowanym.
Młody się rozkręca. Pierwszy obraz historyczny Matejki
Na wystawie jest także „Hołd carów Szujskich” [inny tytuł: „Carowie Szujscy przed Zygmuntem III”] z 1853 r., pierwszy obraz historyczny w karierze Matejki, który w pełni pokazuje talent i warsztat zaledwie 15-letniego artysty.
Determinacja Jana Matejki została doceniona, bo w 1858 r., jako dwudziestolatek, otrzymał stypendium. Miał 20 lat, kiedy jego obraz „Zygmunt Stary nadający szlachectwo profesorom Uniwersytetu Jagiellońskiego” (1858 r.) wzbudził większe zainteresowanie niż jakakolwiek z wcześniejszych prac. Ludzie przeżywali kolory i faktury materiałów, bród, włosów, a także – w końcu!! – miny postaci. To wszystko kazało „myśleć, że w tym młodym malarzu są jakieś przymioty niezwykłe”, jak ulirycznił się w książce wydanej dwa lata po śmierci Matejki Stanisław Tarnowski.
Tarnowski był profesorem i kierownikiem Katedry Historii Literatury Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego (tym samym, którego, omijając procedury, wepchnięto na stanowisko, byle zablokować Józefa Ignacego Kraszewskiego, który również czaił się na to miejsce, ale jak na standardy Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie był za mało konserwatywny. Kraków to stan umysłu.
To właśnie „Zygmunt Stary nadający szlachectwo profesorom Uniwersytetu Jagiellońskiego”, a także (podobno) namalowany rok wcześniej „Starowolski i Karol Gustaw u grobu Łokietka” sprawiły, że Matejko dostał stypendium w wysokości „trzechset piętnastu” złotych austriackich. Tak więc w styczniu 1959 r. Matejko wybył z Krakowa kontynuować naukę na Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Jednak nie czuł się tam najlepiej, marudził, że wolałby posiedzieć w Paryżu, Londynie czy nawet Dreźnie, tęsknił za Krakowem, a w dodatku jego pobyt w Monachium się przedłużył – zachorował na tyfus i dwa miesiące był wyłączony z życia.
Jesienią wrócił do Polski, trafił do wojska, wyszedł z wojska, po czym w maju 1860 r. wylądował na Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu. Tu czuł się jeszcze gorzej niż w Monachium, ale to nie z powodu nieutulonej tęsknoty za Krakowem niebawem do niego wrócił. Po prostu pożarł się z tamtejszym profesorem Christianem Rubenem na temat własnego obrazu „Jana Kazimierza na Bielanach”, w którym zdaniem Rubena powinien poprawić układ. I całe szczęście, że się pożarł, bo zamiast tracić czas na dyskusje z tym mentalnym piernikiem, mógł na poważnie zająć się tym, w czym był doskonały – malarstwem historycznym.
„Abecadło historyczne” Wincentego Pola.
Lepszego tajmingu Matejko nie mógł sobie wybrać: ojczyzna była żądna takiego malarstwa. Już w 1839 r. Wincenty Pol, Niemiec z urodzenia, Polak z wyboru (języka polskiego nauczył się jako nastolatek), naczelny piewca polskiej kultury (oraz krajobrazu), w artykule „O malarstwie i żywiołach jego w kraju naszym” zaproponował koncept historyczno-artystyczny i etnograficzno-przyrodniczy w jednym.
Chociaż Pol zapierał się jak żaba błota (coś mam dziś ciągoty do żabich porównań) i pisał: „ja nie wykładam tutaj estetyki”, w owym teście chodziło o estetykę i malarstwo. Publicysta namawiał do stworzenia zbioru wizerunków „ruin zamków, chat, dworów i kościołów, rysunków medali starożytnej Polski, pieczęci koronnych (…), klejnotów ziem, miast i rodzin szlacheckich; potrzeba nam posiadać jak najzupełniejsze zbiory portretów historycznych, obrazów, rycin i cacek, rysunki strojów i rynsztunków, wizerunki grobów i mogił, nagrobków i widoków ziemi, starych charakterów i ozdób; wizerunki świętych i głośnych kraju obrazów i całego widoku drewnianej i murowanej Polski”. Słowem – namawiał artystów do stworzenia tego, co 13 lat później Matejko zainicjuje swoim „Skarbczykiem”!!
A zdaniem Pola tak skonstruowane zbiory stałyby się „abecadłem historycznego malarstwa; o nie dopiero mogłaby się oprzeć sztuka, one byłyby także stanowiskiem, z którego ogół wychodził i mógł sądzić o wartości dzieł malarskich”.
„Wystawa Starożytności Krajowych i Zabytków Sztuki” w Krakowie
14-letni Matejko ruszył ze swoimi „Skarbczykiem” w 1852 r., a dopiero 6 lat później, we wrześniu 1858 r., z inicjatywy Towarzystwa Naukowego Krakowskiego, dotychczas powiązanego z Uniwersytetem Jagiellońskim, a które dwa lata wcześniej rozpoczęło niezależną działalność, zorganizowano „Wystawę Starożytności Krajowych i Zabytków Sztuki” lekko wzorowaną na „Wystawie starożytności i przedmiotów sztuki” otworzonej w 1856 r. w Warszawie.
Na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie podane jest, że ową pierwszą tego typu imprezę w Galicji urządzono „w nowym gmachu Towarzystwa Naukowego Krakowskiego przy ulicy Stawkowskiej”, jednak w rzeczywistości miało ona miejsce w Pałacu Lubomirskich przy ul. św. Jana 15. Towarzystwo nie dysponowało jeszcze własnymi pomieszczeniami, dlatego książę Jerzy Lubomirski z matką Teresą z Czartoryskich Lubomirską udostępnili na wystawę sale w swoim pałacu, pod warunkiem, że to nie Lubomirscy będą odpowiadać za bezpieczeństwo obiektów.
Gigantyczna wystawa (1500 eksponatów!!) okazała się gigantycznym sukcesem, Matejko też spędził na niej troch czasu, kopiując portrety Jana Długosza i kardynała Hozjusza i dorzucając kolejne elementy do „Skarbczyka”. Wystawa była oblegana, ludzi chcieli zobaczyć smaczki takie jak np. kości mamuta z Hebdowa, guzik królowej Jadwigi, posąg słowiańskiego boga Światowida, miecz katowski, którym niewprawnie ścięto Samuela Zborowskiego czy imponujący diament kasztelana Jana Tęczyńskiego, który dostał, gdy złapał zwiewającego z Polski Henryka Walezjusza. Że też ja nigdy nie miałam okazji złapać żadnego króla Polski, życie jest niesprawiedliwe.
„Archeologia ojczysta”. „Ubiory w Polsce 1200-1790 (od Bolesława Wstydliwego do Stanisława Augusta)”
Polska oszalała na punkcie „abecadła historycznego” czy też „archeologii ojczystej”, jak to ujął Józef Majer, przyszły prezes Towarzystwa Naukowego Krakowskiego. Dzięki „Wystawie Starożytności Krajowych i Zabytków Sztuki”, zobaczeniu tylu pamiątek narodowych opowiadających o historii kraju, mieszkańcy Galicji z powrotem nabrali trochę nadziei na odzyskanie niepodległości. Ale żeby mogli utrzymać tę nadzieję, potrzebowali kogoś, kto ją będzie za nich podtrzymywał. I wtedy na salony wkracza Jan Matejko, malarz polskiej historii.
Matejko równolegle ze „Skarbczykiem” tworzył serię „Ubiory w Polsce 1200-1790 (od Bolesława Wstydliwego do Stanisława Augusta)”. „Ubiory w Polsce” to dziesięć plansz, każda dotyczyła innego stanu społecznego (są m.in. uczeni, rycerstwo czy magnaci) i przedstawiała dziewięć postaci w strojach, które od XIII do XVIII w. noszono w Polsce. Matejko jak to Matejko, mając na podorędziu „abecadło historyczne”, wzorował się na różnych źródłach historycznych: od herbów, monet i pieczęci (na wystawie można zobaczyć „Przerys z pieczęci księcia krakowskiego i sandomierskiego Bolesława), przez obrazy, kroniki, pomniki i nagrobki po wcześniejsze albumy”.
Kiedy Matejko w 1860 r. wydał „Ubiory” okazały się wielkim przebojem, stanowiły wspaniałe źródło inspiracji i gotową ściągę nie tylko dla innych malarzy, ale i twórców teatru. Wiecie, taki pozytywistyczny Pinterest, tablice inspiracji w wersji retro.
Na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie można zobaczyć nie tylko litografie pochodzące z 1875 r., drugiego wydania „Ubiorów w Polsce”, ale i multimedialną prezentacją tychże ubiorów. Sąsiadują z nią kreacje zaprojektowane przez Matejkę, który między byciem malarzem, „mistrzem”, historiozofem i nauczycielem akademickim był designerem. Na wystawie można podziwiać m.in. męski kubraczek z taką ilością złota, że nawet mnie by ukoiła, czy czerwony komplet – kaftan + spodnie – jak dla mnie idealny strój do śmigania po domu.
Karykatury Jana Matejki
Poza tym w tej części wystawy znajdują się liczne portrety oraz karykatury autorstwa Matejki powstałe w od lat 60. do 80. XIX w. Matejko chyba od zawsze miał melodię do mimiki i wyłapywania najbardziej jaskrawych cech czy gestów. Od wczesnych lat rysował karykatury zarówno na swój temat oraz własnej rodziny (np. „Podróż artysty z Pesztu do Pragi w 1872 r.; „Syn artysty Jerzy na osiołku obok wydłużona postać Matejki”, 1882 r.), jak i bieżących wydarzeń (np. „Powrót prezydenta Krakowa Józefa Dietla z Rzymu”, 1866-1874; „Popędzanie osła darowanego przez Matejkę ojcom kapucynom do klasztoru”, 1879 r.).
W karykaturach pojawia się nawet starożytność („Cztery stojące postacie mędrców greckich (Platon, Arystoteles, Arystokles), lata 70.”), miał chłopina rozrzut. Natomiast moim hitem, jeśli chodzi o karykatury, jest „Gra w Tatarka” z kotłującymi się dżentelmenami – wygląda jak typowy XIX-wieczny brytyjski prasowy obrazek satyryczny, w życiu bym nie pomyślała, że to Matejko.
Typowy Matejko: Bona naburmuszona, czyli postacie o żywej mimice
Oprócz tego jest kilka wczesnych studiów Matejki, kapitalnie się porównuje, jak coraz lepiej oddawał cechy fizyczne, emocje i wyraz twarzy postaci – ewoluował od dość płaskawych, przyzwoitych, ale nijakich, po typowo Matejkowskie, ekspresyjne, przerysowane, mocno komiksowe i rozpoznawalne z 20 metrów, o ile w tym gąszczu paszczy porastających jego obrazy da radę w ogóle dostrzec wyraźnie chociaż jedną twarz.
Są tu m.in. portrety Zygmunta Il Augusta i Barbary Radziwiłłówny z 1858 r., portret Zygmunta III Wazy z 1860 r. czy „Portret młodej kobiety, studium portretowe królowej Bony (wg współczesnego drzeworytu)” z 1861 r. Kobieta ma tak serdeczną minę jak Grumpy Cat, kotka o imieniu Tardar Sauce, która ze względu na specyficzny wyraz pyszczka wyglądała na wiecznie nadąsaną, stąd pseudonim – Naburmuszona Kotka. Grumpy Cat zrobiła furorę jako mem, osobowość internetowa i nie tylko – nawet tak dostojne magazyny jak „The Wall Street Journal” czy „New York Magazine” umieściły ją na okładce.
Kotka umarła na zakażenie układu moczowego w 2017 r., ale miauuuua nie tylko 7 lat sławy, bo na stałe trafiła do kultury popularnej. Gdyby Matejko nie był malarzem przeszłości, tylko przyszłości, a jego „Skarbczyk” obejmowałby nie „abecadło historyczne”, tylko „abecadło futurystyczne”, to na bank umieściłby Grumpy Cat na kolanach królowej Bony. Może i obie damy dzieli gatunek i pięć wieków, ale naburmuszenie jest identyczne.
Studia, portrety i autoportrety Matejki
Również w tej części – tyle że na przeciwległej ścianie – są jeszcze inne studia i portrety. Najstarszy z nich – „Głowę dziada spod bramy Floriańskiej” – namalował Matejko w1853 r., mając 15 lat, a najnowszy – „Portret starego mężczyzny” w 1884 r., mając 46 lat. Pozostałe obrazy to „Żydówka”, 1856 r.; „Młody mężczyzna, studium akademickie”, 1859 r.; „Portret Ludwiki Gropplerowej”, 1872 r.; „Studium portretowe kobiety”, 1881 r.
W tym miejscu znajduje się jeden z moich najulubieńszych obrazów – chociaż mało Matejkowy – „Złocista materia, studium do ubioru męskiego” (ta faktura!!) prawdopodobnie z 1864 r. oraz koń, nieco zaskakujący u tego artysty bez otoczenia homo sapiens („Studium konia gniadego”, 1882 r.).
Tu też wisi autoportret 35-letniego Matejki. W tym roku, czyli 1873, otrzymał propozycję objęcia stanowiska dyrektora Akademii Sztuk Pięknych w Pradze. Matejko, nie chcąc rozstawać się z Krakowem za propozycję podziękował, ale sam fakt uzmysłowił włodarzom jego matecznika, że może by tak zaproponować Mistrzowi analogiczne stanowisko, bo zaraz jakaś inna uczelnia sprzątnie im go sprzed nosa. Toteż zaproponowali, Matejko się zgodził i pełnił funkcję dyrektora krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych od 1873 r. do końca życia, czyli przez 20 lat.
Pierwsze sukcesy Jana Matejki. „Jan Kazimierz na Bielanach”
Ale na razie jesteśmy w 1860 r. Po powrocie z Wiednia Matejko rozmalował się na całego. Na zdrowie mu wyszła kłótnia z Rubenem, jak zresztą każda kłótnia, w której broni się własnego zdania, bo tylko upewnił się, że właśnie tak chce malować i cześć pieśni. Na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie prezentowany jest ów gorąco dyskutowany „Jan Kazimierz na Bielanach”.
Niemiecki profesor Ruben je zjechał, a słynny krakowski krytyk Lucjan Siemierski piał z zachwytu, że to dzieło „niesłychanego postępu”, przy którym „nie trudno będzie zyskać rozgłośne imię”. Żeby nie było tak różowo, przyczepił się do tego, że Matejko jego zdaniem słabo namalował pożar, ale to już pikuś w świetle takich pochwał. Jeszcze większy zachwyt wzbudził kolejny obraz – „Śmierć Wapowskiego” z 1861 r. – i o 22-letnim Matejce zaczyna być głośniej.
„Stańczyk” Jana Matejki. „Narodziny artystycznego dziejopisa”
W tym samym roku powstał szkic do „Stańczyka w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska” znajdujący się w trzeciej, centralnej części wystawy w Muzeum Narodowym w Krakowie zatytułowanej „Narodziny artystycznego dziejopisa”.
Szkic powstał w 1861 r., a finalną wersję jednego z najsłynniejszych polskich obrazów, dziejopis stworzy rok później. Jak to przeważnie u Matejki, szkic od dzieła skończonego różni kilka szczegółów: fotel (z barokowego słusznie stał się renesansowym), ułożenie postaci (ostatecznie Stańczyk ma bardziej pochyloną głowę, inaczej ułożone dłonie, a także wyciągnięte, nie skrzyżowane w kostkach, nogi) oraz kolorystyka.
Szkic miał bardziej przygaszone odcienie pomarańczowy i różu, natomiast finalna wersja emanuje szlachetnym i wyrazistym jak Rioja karminem. Że też ja do tej pory jeszcze nigdy o żadnym czerwonym winie nie powiedziałam, że ma barwę finalnej wersji Stańczyka Matejki, życie mnie ominęło.
Kaptur Stańczyka i inne rekwizyty Matejki
W Muzeum Narodowym w Krakowie znajduje się pusty kaptur Stańczyka, robi nieco upiorne wrażenie, ale może to moje skrzywienie po namiętnie czytanych i oglądanych horrorach. Z drugiej strony gdyby nie był pusty i tkwiłaby w nim głowa Stańczyka, dopiero bym się przestraszyła. Wspaniała jest świadomość, że ten oto upiornie nieupiorny kaptur służył Matejce do malowania obrazu „Stańczyk”, który to obraz można podziwiać na ścianie obok.
Na wystawie jest cała ściana innych rekwizytów, których artysta których używał i umieszczał na swoich płótnach. Moimi faworytami są fioletowa damska torebka i kapciuszki (ale ja mam coś z kapciuszkami, pamiętacie, jak na „Nowym Skarbcu Koronnym” na Wawelu przeżywałam wyglądające jak papcie sandały koronacyjne Zygmunta Augusta?).
Stańczyk czy stańczyki?
Stańczyk, zwany też w średniowieczu i renesansie m.in. histrionem, kuglarzem, błaznem, wesołkiem, bufonem oraz – to najlepsze – jokulatorem czy guzmanem (jedno i drugie brzmi jak pseudonim superbohatera), zawodowo zajmował się dostarczaniem rozrywki, był takim staropolskimi stand-uperem, tylko obdarzonymi inteligentnym i wyrafinowanym poczuciem humoru, bo ze współczesnymi komikami to jak z nazwą stańczyk – różnie bywa.
Na V tablicy „Ubiorów w Polsce” Matejko przedstawił błazna w żółtym kubraczku, ale nosili też białe albo – najbardziej kojarzące się ze Stańczykiem – czerwone, do tego obowiązkowo kaptur zwanym kuklą. Kaptur tudzież błazeńska czapka posiadała specjalny czub – róg, którym, broniąc prawdy, stańczyk metaforycznie godził w króla (tylko nadworny komik mógł sobie na coś takiego pozwolić, inny najpierw dostałby z marszu w kaptur, znaczy w beret, a potem miał zagwarantowany pobyt w lochach all included. Czapkę zdobiły uszy, sterczące lub dyndające jak u osła i zakończone pełniącymi funkcję ostrzegawczą dzwoneczkami. Gdy stańczyk nimi dzwonił, oznaczało to, że nadchodził ktoś, kto nie jest zwykłym dworzaninem.
Oprócz tego osprzętem stańczyka była laska zwana cepem, która służyła do wypunktowywania wad, słabości, błędów i przywar. Co prawda stańczyk nie mógł nią zdzielić wyśmiewanego delikwenta, ale za to wymownie kierował ją w jego stronę. Dość czytelny komentarz, jeśli ktoś powiedział albo zrobił jakąś głupotę, a tu nagle przed oczami ląduje mu laska zakończona twarzą głupca.
Stasiu Gąska, czyli kim był prawdziwy Stańczyk
Pierwsze wzmianki o stańczykach – a właściwie o histrionach, bo tak i wówczas nazywano – na dworach polskich władców pochodzą z XIV w.: Kazimierza Wielkiego zabawiali Jurzyk i Peszka, Władysława Jagiełłę rozśmieszał Wacław. Z kolei w XV w. księcia Witolda poprawiał humor Henne, Janowi Olbrachtowi rozrywkę musiało dostarczać aż czworo błaznów (Bieniasz, Hanusz Ritter, Pecz i Bernard), natomiast w XVI w. Zygmunta Starego bawili Hanusz oraz Doktor, a Zygmunta Augusta rozweselał Sebastian.
Jeśli chodzi o trzech ostatnich królów, a także jeszcze jednego władcę – urzędującego między Janem Olbrachtem a Zygmuntem Starym Aleksandra Jagiellończyka – to wszystkich czterech zabawiał jeden błazen: Stanisław zwany Stasiu Gąska. Urodził się ok. 1480 r., zmarł jakoś między 1556 a 1562 r., załapał się więc na kadencje czterech polskich królów i to on jest Stańczykiem sportretowanym przez Matejkę. Przyjmuje się, że wygląd prawdziwego Stańczyka uwieczniono na miniaturze „Nadanie tytułu szlacheckiemu przodkowi rodu Odrowążów przez cesarza” znajdującej się w „Liber geneseos illustris familiae Schidloviciae”[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[[Księg genealogiczna Szydłowieckich]autorstwa Stanisława Samostrzelnika z 1532 r.
Tym bardziej, że owym Samostrzelnickim „cesarzem” jest Zygmunt Stary, a Stasiu Gąska słynął z wyjątkowo ciętych aluzji politycznych kierowanych szczególnie w stronę tego króla. Renesansowy historyk, pisarz i tłumacz Marcin Bielski (a właściwie Marcin Wolski herbu Prawdzic) w wydanej w 1579 r. „Kronice polskiej” przytacza dwie anegdoty związane ze Stańczykiem, przy czym jedna winy Zygmunta Starego w utracie Smoleńska, szalenie ważnej twierdzy broniącej wschodniej granicy państwa polsko-litewskiego. Józef Ignacy Kraszewski w beletryzowanej biografii Stańczyka z 1839 r. tak opisuje to zdarzenie:
„Często widziano jak [Stańczyk – KT] chodził po ulicach Krakowa w dziwnym stroju szachowanym, z czapką uszatą i pałką w ręku. Chłopcy uliczni biegli za nim krzycząc, skubali go i wyśmiewali. Raz nawet całkiem go z opończy obdarli. Za powrotem do zamku, król śmiał się z niego, że się dał obedrzéć ulicznikom. – Ciebie, królu, – odpowiedział – gorzéj drą; wydarto ci Smoleńsk, a milczysz”. I weź tu coś odpowiedz.
Stańczyk i Matejko
Do tego wydarzenia odsyła Matejko w obrazie „Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska”. U niego błazen siedzi samotnie na krześle i nietypowo dla siebie milczy, bo nawet on nie wie, jak skomentować to, co się dzieje. Polska właśnie straciła kluczowy Smoleńsk, a w sali obok dwór w najlepsze imprezuje. Stańczyk nie dość, że zdaje sobie sprawę, co oznacza utrata tak ważnej twierdzy, to jeszcze za oknem widzi kometę – ani chybi znak nieszczęścia.
Stańczyk ma rysy Matejki, ponieważ 24-letni artysta silnie z nim się identyfikował. Tak jak on czuł się myślicielem martwiącym się o losy Polski i analizując historię, tak jak on zdawał sobie sprawę z przyczyn i skutków różnych politycznych decyzji. Ponownie malarz użyczy Stańczykowi swoją twarz na obrazie „Hotd pruski” z 1882 r., natomiast sama postać błazna powróci jeszcze w pracach takich jak „Zawieszenie dzwonu Zygmunta” z 1874 r., „Stańczyk i Gamrat” z 1878 r. oraz „Zloty wiek literatury w XVI w. Reformacja. Przewaga katolicyzmu” (1888 r.), jednym z przedstawień z malowanego w latach 1888-1889 cyklu „Dzieje cywilizacji w Polsce”. Artysta zaczął go realizować, chcąc przekonać nie w stu procentach przychylną mu publiczność, że słusznie doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego dostał za coś, a nie na piękne – choć niedowidzące – oczy.
Stańczyk vs. alchemik
W „Złotym wieku literatury” Matejko odniósł się do sporów religijnych w XVI w. i Stańczyk widnieje obok postaci Michała Sędziwoja, alchemika słynącego w Europie z tego, że posiada kamień filozoficzny, który dodany do stopionego ołowiu lub srebra podobno zamienia je w złoto. Sędziwój dumnie unosi rzekomo zamienioną w złoto srebrną monetę, żeby gawiedź naocznie mogła się przekonać, co czego jest zdolny, ale Stańczyk się odwraca, nie mogąc patrzeć na tego hochsztaplera.
Duet Stańczyk & Sędziwój „spotkał się” u Matejki już prawie 20 lat wcześniej – na szkicu „Alchemik Sedziwój i Zygmunt Ill” z 1867 r. W tej pracy chodzi praktycznie o to samo: Sędziwój wyciąga z ognia przemienioną w złoto srebrną monetę, król to łyka jak małpa kit, a przyczajony za krzesłem Stańczyk oniemiał ze zdumienia, jak można być tak łatwowiernym.
Z takich smaczków: z lewej strony obrazu z lupą w ręku marszałek wielki koronny Mikołaj Wolski, wspierający prywatnie badania Sędziwoja, za pomocą tak wyrafinowanej metody będzie „badał” autentyczność złota, a z prawej strony obrazu, w drzwiach komnaty stoi jedna z dam dworu, której wizerunku użyczyła Teodora de domo Giebułtowska, a od 3 lat żona malarza.
Cykl „Dzieje cywilizacji w Polsce”
Prace należące do „Dziejów cywilizacji w Polsce” pojawiają się głównie w piątej części wystawy („W Europie Środkowo-Wschodniej, czyli gdzie?”). „Dzieje cywilizacji w Polsce” (1888-1889) razem z wcześniejszymi „Dziejami cywilizacji ludzkości” (1883–1884) stanowią dwa bardzo ważne cykle w twórczości Matejki. „Dzieje cywilizacji w Polsce” są 12 malarskimi szkicami dotyczącymi najważniejszych wydarzeń oraz najznamienitszych postaci od czasów piastowskich przez złoty wiek XVI do końca I Rzeczypospolitej. Stąd w „Złotym wieku literatury” pojawia się m.in. Jan Kochanowski, w wieńcu laurowym na głowie, prowadzony przez swojego poprzednika Mikołaja Reja.
Kochanowski niejednokrotnie wystąpi u Matejki jako główny bohater, co widać w czwartej części wystawy: „Obrazowanie historii”. Tak dzieje się np. na obrazie „Jan Kochanowski nad zwłokami Urszulki” (1862 r.) czy też w pracy „Rzeczpospolita Babińska” (1881 r.), w której poeta siedzi na trawie, rżnąc w szachy z Marcinem Bielskim, tym od Stańczyka.
Jednak najciekawsza jest historia „Portretu Jana Kochanowskiego”. Otóż w 1884 r. Akademia Umiejętności w ramach 300-lecia śmierci poety zorganizowała w Sukiennicach wystawę zbiorów z jego epoki oraz zjazd naukowy. Matejko dostarczył portret Kochanowskiego, ale nie
nie dość, że nie przyznał się do swojego autorstwa, to jeszcze puścił plotę, że autorem był jakiś Włoch bawiący wówczas w Czarnolesie. Poza tym dołączył ułożony przez siebie wiersz:
Konterfekt Jana Pisarza zacnego
Księciem poetów w Polonii zwanego
Malarz Włoch w Czarnolesie farby udanymi
Imaginował – myślami wdzięcznymi
Krzepion, ze wżdy ludzie za lat trzysta
Poznają, jak wygląda Jan – Boski Lutnista
Ex actio Republicae Babiniensis
Cantor atgue pictor totius Republicae.
Oczywiście, sprawa się wydała, ale Matejko i tak spotkał się z wielkim uznaniem za wystąpienie w podwójnej roli: i malarza, i poety.
Cykl „Dzieje cywilizacji w ludzkości”
Natomiast drugi cykl, „Dzieje cywilizacji ludzkości” (kapitalny tytuł, jakby Polacy nie byli częścią ludzkości), to przygotowane dla Politechniki Lwowskiej 11 alegorycznych szkiców na temat rozwoju sztuki, nauki czy techniki (odnoszą się m.in. do kolei parowej, wynalezienia telegrafu lub budowy Kanału Sueskiego). Ostatecznie monumentalne malowidła we Lwowie po śmierci Matejki w 1893 r wykonają. jego uczniowie. W Muzeum Narodowym w Krakowie o „Dziejach cywilizacji ludzkości” jest mowa w siódmej części wystawy: „Cywilizacja, ale jaka?”.
Również tam pojawiają się „Dzieje cywilizacji w Polsce”, do których objaśnienia Matejki są jedynym zapisem jego poglądów dotyczących historii Polski, bo tak to je „tylko” malował. W Krakowie można zobaczyć również niestanowiący części cyklu, ale idealnie wpisujący się w jego problematykę, obraz „Piotr Włast Dunin sprowadza cystersów do Polski”. Co prawda nie do końca jest pewne, czy to akurat Włast, najważniejszy urzędnik państwowy za czasów księcia Bolesława III Krzywoustego, na serio sprowadził do Polski w 1140 r. cystersów, ale dla poglądów Matejki taki drobiazg nie ma znaczenia.
„Cywilizacja, ale jaka?”
A poglądy Matejki na przyczyny upadku Polski wiązały się tym, że kultura polska kształtowała się na styku Wschodu i Zachodu, między Rosją i Niemcami. Z jednej strony chciała wpływać na sąsiadów (obraz „Chrzest Litwy. R.P. 1387”), z drugiej – zachować suwerenność.
Zakorzeniona w chrześcijaństwie kultura polska (obraz „Zaprowadzenie chrzescijanstwa w Polsce i Koronacja pierwszego króla) osiągnęła apogeum w XVI w., a wprowadzenie w 1573 r. systemu elekcyjnego niemożebnie przyczyniło się do osłabienia Rzeczypospolitej i w konsekwencji do jej upadku (obraz „Potega Rzeczpospolitej u zenitu. Złota wolność. Elekcja R.P. 1573”).
Poglądy historiozoficzne Matejki sprowadzały się do tego, że dzieje Polski rozumiał on jako efekt konfliktu miedzy zbyt szybkim postępem a zasadami skutecznej polityki. Przy czym przez zbyt szybki postęp artysta rozumiał szerzenie idei przeciwnych do cywilizacji chrześcijańskiej, jako właściwej dla Polski, bo lokalnej i prymarnej (obraz „Wpływ Uniwersytetu na kraj. Nowe prądy. Husytyzm i humanizm”). A zdaniem Matejki w dziejach Polski religia nie tylko wiąże się z powstaniem i rozwojem państwa, ale przede wszystkim determinuje rodzaj cywilizacji, którą reprezentuje. O tym wszystkim traktuje ostatnia część wystawy.
O upadku Polski. „Rejtan”
Jednak Matejko nawet nie musiał spisywać swoich poglądów, bo wylewały się one z jego prac. W trzeciej, centralnej części wystawy („Narodziny artystycznego dziejopisa”) ze „Stańczykiem” sąsiadują dwa obrazy najważniejsze dla polskiego malarstwa historycznego: młodsze od „Stańczyka” o dwa lata „Kazanie Skargi” (1864 r.) oraz młodszy od „Stańczyka” o kolejne dwa lata „Rejtan – Upadek Polski” (1866). W obu dziełach Matejko analizuje przyczyny upadku Polski i oba dzieła przyczyniły się do jego sławy oraz splendoru w Europie, jednak w ojczyźnie za „Rejtana” to mu się oberwało.
Obraz pokazujący chwilę przed klepnięciem przez Sejm traktatu rozbiorowego w 1773 r. dziś jest jednoznacznie odczytywany jako protest w obronie ojczyzny, jednak w XIX w. wywołał skandal, bo zdaniem niektórych krytyków artysta niepotrzebnie gmera w bolesnej przeszłości, której skutki są przecież odczuwane na co dzień, i oskarża elity o zdradę ojczyzny.
Z najlepszym tekstem wyskoczył Józef Ignacy Kraszewski, który w artykule „Przeciw ‘Upadkowi Polski’ Jana Matejki” patetycznie orzekł, że Matejko obraził w nim uczucia narodowe, że namalowanie takiego obrazu jest jak „policzkowanie trupa matki”, a w dodatku, co najgorsze, że dostarcza zaborcom argumentu, jakoby Polacy sami byli winni upadku własnej ojczyzny.
„Wyrok na Matejkę”. Zwrot przez sztag
Malarz bardzo hejt przeżywał, bał się, że będzie skończony i jako człowiek i jako artysta, w końcu odpowiedział na te androny symbolicznym obrazem „Wyrok na Matejkę”. Na pierwszym planie urzędnik miejski odczytuje wyrok zapisany na trzymanym w rękach dokumencie, brzmi on: „Jan Matejko winien śmierci r.p. 1867”. W tle, na krakowskim rynku, widać tłum gapiów oraz pręgierz, pod którym kuli się drobny mężczyzna ubrany w „śmiertelną” koszulę, to Matejko, rzecz jasna, obok stoi kat.
„Wyrok na Matejkę” okazał się punktem zwrotnym w historiozoficznej twórczości artysty. Zmodyfikował sposób realizacji swojej patriotycznej misji i od tej pory zamiast skupiać się na przyczynach upadku Polski, postanowił pokazywać jej najbardziej chwalebne momenty, zwycięstwa i tak dalej, przypominać o dawnej wielkości kraju, słowem: malować nie ku zdeptaniu, ale ku „pokrzepieniu” serc.
Sukcesy w Europie. „Kazanie Piotra Skargi” i „Rejtan”
Pierwszym sukcesem europejskim było zdobycie za „Kazanie Skargi” złotego medalu na Salonie paryskim w 1865 r., obrazu, który wystawiony rok wcześniej w sali Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie został zakupiony przez Maurycego Potockiego. W 1867 r. na Wystawie Powszechnej w Paryżu Matejko zgarnął kolejny złoty medal – tym razem za ów hejtowany w Polsce obraz „Rejtan – Upadek Polski”, który to obraz kupi cesarz Austrii Franciszek Józefa, a na koniec odznaczy Matejkę Krzyżem Rycerskim Zakonu Franciszka Józefa.
Po tym wszystkim krytyka francuska ogłosiła Matejkę jednym z najwybitniejszych przedstawicieli malarstwa historycznego w Europie, w efekcie czego artysta jeszcze przed trzydziestką cieszył się międzynarodowym prestiżem. Francuzi szczerze pokochali Matejkę – w 1870 r. za „Unię Lubelska” dostanie jeszcze Krzyż Kawalerski Legii Honorowej, a osiem lat później namaluje „Bitwę pod Grunwaldem” i na Wystawie Powszechnej w Paryżu w 1878 r. zostanie nagrodzony honorowym złotym medalem. Tak trzeba żyć.
Teodora Giebułtowska. Prywatna Bona Matejki
36-letni Matejko po sprzedaży „Kazania Skargi” w 1864 r. mógł sobie pozwolić na założenie rodziny. Była to doskonała okazja do wyżycia się jego drugiej pasji: modzie, tak więc sam zaprojektował suknię ślubną dla przyszłej żony Teodory Giebułtowskiej, którą znał od dzieciństwa. Ową nawiązującą do kroju staropolskiego kontusza kreację można zobaczyć na niepokazywanym w Krakowie obrazie „Portret żony w ślubnej sukni”. Znajdująca się w Muzeum Narodowym w Warszawie praca jest repliką z 1879 r., bo pierwszy obraz, z 1865 r., jedenaście lat później w przypływie złości Teodora pocięła nożem tuż po tym, jak okazało się, że do obrazu „Kasztelanka” Matejce pozowała małolata – jej nastoletnia siostrzenica, Stanisława Serafińska.
Aczkowiek dziwię się, że Teodora nie dorwała się do noża od razu po tym, jak zobaczyła swój portret. W trakcie pozowania miała 18 lat, a Matejko przedstawił ją jako stateczną i poważną matronę wyglądającą, jakby miała kilka dekad więcej. Może udobruchał ją tym, że później pozowała mu do innych obrazów, zazwyczaj jako Bona Sforza lub Barbara Radziwiłłówna (Zygmunt August z Barbarą na dworze radziwiłłowskim w Wilnie 1867).
Cud, że Teodora zobaczywszy swój „matroniasty” portret, wykazała się tak nieziemską wyrozumiałością i utrzymała nerwy na wodzy, bo na co dzień była silną osobowością. Nie miała łatwego charakteru, awanturnica i jazgotnica była z niej potworna, ale być może z marszu zasłużyła sobie na szacunek po tym, jak malarz jej się oświadczył, a ona rzuciła podsuniętym jej pod nos pierścionkiem zaręczynowym, za skromny, za mało złota, dajmondów albo coś. Ja pierścionek od jednego z moich narzeczonych prawie zjadłam, różne w życiu są sytuacje. W każdym razie do zaręczyn ostatecznie jednak doszło i dwa lata później, w 1864 r., Jan i Teodora wzięli ślub, po czym spłodzili pięcioro dzieci (Tadeusza, Helenę, Beatę, Jerzego i najmłodszą Reginę, która zmarła, nie mając nawet miesiąca).
Małżeństwo Matejków. Rozbiory emocjonalne
Już w 1870 r. między Matejkami zaczęło źle się dziać, na pewno przysłużyła się do tego cukrzyca Teodory, która objawiła się trzy lata wcześniej. Humorzasta małżonka zaczęła mieć jeszcze większe wahania nastroju, z czasem – przez chorobę oraz łakomstwo – ogromnie przytyła, co na pewno też nie poprawiało jej humoru. A od czasu „Kasztalenka-gate” między Janem i Teodorą było już naprawdę fatalnie.’
W dodatku w 1882 r. Teodora z powodu choroby psychicznej trafiła do szpitala psychiatrycznego. Niebawem z niego wyszła, jeździła leczyć się „do wód”, ale pozostawała pod kuratelą sądową. W 1891 r. szantażowała rodzinę, że jeśli nie uwolnią jej od kurateli, to nie da błogosławieństwa właśnie wychodzącej za mąż córce Helenie. Matejko przystał na te warunki, ale rzecz jasna sytuacji to nie poprawiło.
Mimo niewesołej historii małżeńskiej Matejko musiał coś czuć do żony, bo inaczej nie nazywałby jej „Gwiazdą”, „Panią” albo „Władczynią”. Czymże wobec tego jest prozaiczne „kochanie” albo nawet „Wielce Czcigodna Wernisażerio”? Niczym, drobinką kurzu na kapturze Stańczyka, który znajduje się na wystawie. Znaczy kaptur, nie kurz, o zespole Muzeum Narodowym w Krakowie mam jak najlepsze mniemanie i nie podejrzewam go o nieodkurzanie eksponatów.
Śmierć Jana Matejki
Chociaż Teodora była tak ciężko chora na cukrzycę, że ledwo chodziła – zmarła dopiero 25 sierpnia 1896 r., niecałe 3 lat po mężu, którego śmierć bardzo przeżyła. Tym bardziej, że Matejko zmarł nagle, 1 listopada 1893 r., w wyniku krwotoku wewnętrznego: pękł mu wrzód żołądka (dieta, hejt i zawiść zapewne miały na to wpływ). W czasie jego pogrzebu bił dzwon Zygmunt (jak kiedyś podczas powitania Franciszka Józefa), a w ostatniej drodze towarzyszyły Mistrzowi tysiące ludzi. Spoczął w rodzinnym grobowcu w głównej alei na cmentarzu Rakowickim w swoim ukochanym Krakowie.
Już w 1883 r., z okazji dwudziestopięciolecia pracy twórczej Matejki w Zamku Królewskim na Wawelu zorganizowano wystawę jubileuszową, na której pokazano ok. stu dzieł artysty. Natomiast prawdziwym hołdem złożonym Matejce pośmiertnie przez polskie społeczeństwo było przygotowanie gigantycznej ekspozycji jego prac w odrębnym pawilonie na Powszechnej Wystawie Krajowej we Lwowie w 1894 r.
W chwili śmierci miał zaledwie 55 lat, a wyglądał przynajmniej o dwadzieścia lat starzej. Na jednym z moich ulubionych zdjęć artysty zrobionym ok. 1891 r., a więc dwa lata wcześniej, sprawia wrażenie 70-latka. Od młodości wyglądał starzej i poważniej, być może wiązało się to z jego nadmiernie analizującą historię naturą. Nauczyłam się, że nie ma co za dużo myśleć, bo od tego robią się zmarszczki. Proszę, ja nie myślę, i wyglądam dychę mniej, niż mam.
Piąta część wystawy, „W Europie Środkowo-Wschodniej, czyli gdzie?”.
„W Europie Środkowo-Wschodniej, czyli gdzie?”
Drugą z rzeczy, których się nauczyłam, jest rozpoznawanie, z jakiej części Europy pochodzi nowo poznana i niemówiąca po polsku osoba, wyłącznie na podstawie jej reakcji na wieść, że jesteś z Polski. Jeśli skomentuje podsumuje to „Europa Wschodnia”, tzn., że nie pochodzi z krajów słowiańskich i dla niej wszystko na wschód od Niemiec to Europa Wschodnia, jak nie Azja. Jeśli zaś podsumuje to „Europa Środkowo”, to na bank sam pochodzi z jakiegoś słowiańskiego kraju.
Zapewne zarejestrowaliście, że Polska leży w Europie Środkowo-Wschodniej, między Niemcami a Rosją, między zachodem a wschodem, między kulturą łacińską a bizantyjską. Wiarę chrześcijańską ze wschodu przynieśli Konstantyn (który potem przybrał imię Cyryl) i malarz Metody, wysłani w 863 r. na prośbę Rościsława, władcy Państwa Wielkomorawskiego.
Z okazji obchodów tysiąclecia świętych Cyryla i Metodego Matejko stworzył obraz „Święci Cyryl i Metody” (1885 r.) w ramie z napisem „Słowianom”, który ofiarował kościołowi w Welehradzie (Czechy, Europa Środkowo-Wschodnia, Planeta Ziemia). Na wystawie w Krakowie prezentowany jest szkic do owego obrazu. Matejce znów się oberwało, tym razem za to, że wspiera panslawizm i ideę prymatu Rosji, chociaż ja w tym geście dla czeskiej świątyni jakoś miejsca na Rosję nie widzę.
Fakt, że na obrazie jest słowiańsko i religijnie: Cyryl prezentuje Pismo Święte spisane głagolicą, której alfabet opracował, Metody trzyma krzyż misyjny, a obaj mężczyźni są przedstawieni na tle Matki Boskiej Czestochowskiej, najważniejszego ikony dla chrześcijan w Polsce.
Jak słusznie zauważa kurator wystawy Marcin Haake, u Matejki obraz Matki Boskiej Częstochowskiej patronuje wielu władcom i wydarzeniom: od Kazimierza Wielkiego i rycerzy spod Grunwaldu po Sobieskiego pod Wiedniem i kosynierów pod Racławicami. Mnóstwo roboty.
Słowiańsko-chrześcijańsko
Kolejny obraz artysty z tego kręgu tematycznego to „Zaprowadzenie chrześcijaństwa. R.P. 965” z cyklu „Dzieje cywilizacji w Polsce”. Matejko w typowy dla siebie sposób, po to, żeby jak najpełniej pokazać przyczyny i skutki danego wydarzenia, na jednym obrazie umieszcza całą „dziejowość”, czyli rozciągnięte w czasie rożne fakty historyczne. Tym razem obejmują one okres od 956 r., kiedy Dobrawa przebyła na ziemie polskie, po 997 r., kiedy św. Wojciech wyruszył z misja do Prusów. Bezpośrednim skutkiem jego męczeńskiej śmierci jest stworzenie w Gnieźnie arcybiskupstwa, a jeszcze dalszym – prawo do dokonywania koronacji królewskich. Innymi słowy w efekcie możemy mogliśmy mieć polskich króli.
W piątej części wystawy jest dużo prac słowiańskich, m.in. „Bolesław Chrobry ze Świętopełkiem przy Złotej Bramie w Kijowie” z 1884 r. czy „Zaślubiny Świętopełka z córką Bolesława Chrobrego” z 1892 r., obraz namalowany na zamówienie jako prezent dla Amelii i Heliodora Czetwertyńskich, których przodkiem był właśnie wielki książę Rusi Kijowskiej Świętopełek.
Również tutaj znajdują się i inne prace z cyklu „Dzieje cywilizacji w Polsce” takie jak „Powtórne zajęcia Rusi. Bogactwo i oświata. R.P. 1366” r. i „Chrzest Litury. R.P. 1387” z 1888 r.
„Rzeczpospolita, ale czyja?”. Kto większy, ten szerszy
Dla mnie, jako osoby kochającej polską historię, najciekawsza jest kolejna, szósta część wystawy zatytułowana: „Rzeczpospolita, ale czyja?”. Zmiany decyzji, obejścia prawa, podburzania, zdrady, intrygi, rozgrywki polityczne, mataczenia i ucieczki – tu jest wszystko, oprócz spokoju. Już Kazimierz Wielki musiał zaczął od sprzątania po rozbiorze dzielnicowym, zarządził więc egzekucję dób – odebranie uprzednio bezprawnie przejętych terenów królewskich. Żeby je zachować, wystarczyło pomachać dokumentem poświadczającym legalne nadanie ziemi. Jeśli owego kwitka się nie posiadało, można było powiedzieć ziemi sayonara.
Klops polegał na tym, że nie dawano szansy na wyjaśnienie sprawy, jak ktoś nie miał przy sobie kwitka, tylko od razu bez pardonu zabierano ziemię. Nie trzeba było długo czekać na efekt takiego bezprawia – i tak oto w 1352 r. pod przywództwem wojewody poznańskiego Maćka Borkowica zawiązała się pierwsza w historii Rzeczypospolitej konfederacja szlachecka. Po paru latach Borkowic został skazany na śmierć głodową za rozboje, których w międzyczasie się dopuścił (obraz „Maćko Borkowic schodzi do lochu” z 1873 r.).
Jeszcze więcej emocji wywołała – oraz nadal wywołuje – sprawa Samuela Zborowskiego jako pierwszy i jedyny w historii Polski przypadek ścięcia magnata na rozkaz króla. Jest to tym bardziej skomplikowana sytuacja, bo Zborowskiego można oceniać i z punktu widzenia zdrajcy, i ofiary zdrady, i z punktu widzenia polityki państwowej, i prywatnej rozgrywki. Fascynujące.
„Rzeczpospolita, ale czyja?” Ofiar czy zdrajców?
Wszystko zaczęło się w 1574 r. podczas uroczystości koronacyjnych pierwszego króla elekcyjnego, Henryka Walezego. Zborowski pokłócił się z Karwatem, sługą kasztelana wojnickiego Jana Tęczyńskiego i przerzucili się na mocniejsze argumenty – broń. Próbował rozdzielić ich kasztelan przemyski Jan Wapowski i… No właśnie, „i”. I do końca nie wiadomo, czy Zborowski celowo czy przypadkowo uderzył czekanem w głowę Wapowskiego, tak czy inaczej kasztelan padł na ziemię jak nieżywy, po czym okazało się, że faktycznie nie żyje.
Król Walezy za pozbawienie życia szlachcica skazał na banicję Zborowskiego, który wyjechał do rządzonego przez Stefana Batorego Siedmiogrodu (czy tylko mi Siedmiogród już do końca życia będzie kojarzył się z Zasiedmiogórogródem ze Shreka?). Batory został wybrany królem Rzeczpospolitej, do czego przyczynił się ród Zborowskich, ale jednym z warunków, jakie postawili, było zniesienie banicji ich brata. Batory się zgodził (kto by się nie zgodził, już będąc w ogródku i witając się z koronką), tak więc Samuel wrócił z nim do kraju, a potem udał się na Sicz Zaporoską i jako hetman kozacki brał udział w wojnie z Rosją. Jako banita w tamtych czasach legalnie mógł brać udział w wyprawach wojennych.
Tymczasem sprawy się skomplikowały. W Polsce Batory zorientował się, że będzie miał do czynienia z kanclerzem Janem Zamoyskim, postacią o wielkim ego i wielkich wpływach i lepszym sojuszniku niż żądny władzy i w dodatku będący w stałym kontakcie ze znienawidzonymi przez króla Habsburgami Zaborowski. Trzeba więc było jakoś się go pozbyć, a najlepiej od razu z całą jego rodzinką, która zaczęła królowi przeszkadzać, chociażby stopując plany wprowadzenia nowych podatków, gdy Batoremu były potrzebne pieniądze na wojnę z Moskwą.
Różne racje różnych stanów w Rzeczpospolitej
I niestety, ale Zborowski sam się podłożył: w 1583 r., wbrew zakazom króla, wyruszył do Mołdawii, na tereny wówczas należące od Turcji, przy okazji niszcząc po drodze miasteczka należące do Jana Zamoyskiego. Wyprawa Zborowskiego wywołała napięcie na linii Kraków – Istambuł, bo sułtan Murad III zagroził wojną, jeżeli winni nie zostaną ukarani. W dodatku Zaborowski wściekły za zdradę Batorego i intrygę Zamoyskiego, który dostał za żonę bratanicę króla, zagroził, że wraz zaatakuje Kraków.
Tego dla Zamoyskiego było już za dużo, pal licho jego miasteczka, ma inne, ale ruszenie na stolicę? No już bez przesady. Pojmano Zborowskiego, uznano za zdrajcę, na rozkaz Zamoyskiego wtrącono do wieży zamku na Wawelu i skazano na śmierć (obraz „Jan Zamoyski idący obwieścić wyrok śmierci Samuelowi Zborowskiemu” z 1860 r.). Nie pomogły protesty szlachty i żądania oddania sprawy do decyzji sejmu. Batory orzekł „Canis mortuus non mordet” [Nieżywy pies nie gryzie] i Zborowski został stracony.
Do samego końca nie miał szczęścia, bo trafił na jakiegoś kata-stażystę, który nawet porządnie nie potrafił odrąbać głowy, musiał walić trzy razy, bo za każdym razem głowa podskakiwała w stronę oprawcy, ale nie odskakiwała od karku. Gdy w końcu udało mu się uśmiercić Zborowskiego, i Batory, i Zamoyski, który tak samo jak król nie cierpiał Habsburgów, odsapnęli, bo za jednym zamachem (a właściwie trzema zamachami kata) ukręcili łeb i Samuelowi, i frakcji prohabsburskiej.
W tej części wystawy eksponowane są również prace takie jak „Zabójstwo Andrzeja Tęczyńskiego” i „Wyjście żaków z Krakowa w 1549 roku”, obie również sugerujące odpowiedź na pytanie: „Rzeczpospolita, ale czyja?”. Jak to czyja? Wyższych stanem, bo to oni stoją ponad prawem, dosłownie. Również w tej części ekspozycji znajduje się jeden z najpiękniejszych dla mnie obrazów Matejki – „Konstytucja 3 maja. Sejm czteroletni. Komisja edukacyjna. Rozbiór. R.P. 1795” powstały w ramach cyklu „Dzieje cywilizacja w Polsce”.
Żydzi w Rzeczpospolitej
Kolejny temat, który pojawia się przy okazji rozważania, czyja jest Rzeczpospolita, to Żydzi, których obecność w Polsce liczy prawie tyle lat, co sama Polska. Pierwsi uchodźcy żydowscy, uciekając przed prześladowaniami na ziemiach czeskich i niemieckich, pojawili się u nas już w1098 r. Na wystawie prezentowana jest praca z 1889 r. „Przyjęcie Żydów R.P. 1096” z cyklu – jakżeby inaczej – „Dzieje cywilizacji w Polsce”.
O tym, jaka będzie decyzja księcia Władysława Hermana co do przyjęcia Żydów, świadczy obecność na obrazie księżnej Judyty łapczywie przygarniającej kasetkę z monetami. Żydzi mogli zarabiać na pożyczaniu pieniędzy, nawet po regulacjach dokonanych przez Kazimierza Wielkiego lichwa sięgała 100 procent rocznie. Wywoływało to gigantyczne napięcia gospodarze, które w połączeniu z uprzedzeniami religijnymi nie sprzyjało sympatii do lichwiarzy, ale nie doprowadziły do prześladowań, jakie miały miejsce w innych europejskich państwach. I tym razem to właśnie do Polski uciekali Żydzi przed programami w krajach niemieckich czy restrykcjami we Francji i na Węgrzech.
Pierwsze antyżydowskie ruchy miały miejsce w Krakowie w 1407 r. i 20 lat późnej Żydzi oskarżeni o wzniecenie pożaru musieli przenieść się do mojej ulubionej części miasta – na Kazimierz – i tyle. Kolejne pokolenia Żydów nadal uciekały do Polski z państw niemieckich, Hiszpanii, Portugalii czy nawet z Pragi, bo wiedzieli, że u nas się schronią, a oprócz tego będą mieli zapewnioną swobodę wyznania, własny samorząd i w porównaniu do innych niskie podatki. W Rzeczpospolitej można było żyć jak pączek w maśle, a właściwie chałka bez masła.
Nagrody i Zaszczyty. Dyplomy i ordery
Nie mam pojęcia, czy Jan Matejko w swojej rozbudowanej diecie nikotyna + kofein znajdował miejsce dla pączków albo chałki, natomiast wiem, że już za życia czczono go jako mistrza nad mistrzami. Jego imieniem została nazwana Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie, a w kamienicy przy ul. Floriańskiej, w której się urodził, znajduje się obecnie oddział Muzeum Narodowego w Krakowie – Dom Jana Matejki. Największym dowodem uznania na wystawie jest „berło jako symbol panowania w sztuce” wręczone malarzowi przez Radę Miasta Krakowa w 1878 r. . po ukończeniu „Bitwy od Grunwaldem. Ewidentnie Matejko rządził. (Juliusz Kossak, „Wręczenie Janowi Matejce berła panowania w sztuce”).
W Muzeum Narodowym w Krakowie są aż dwie gabloty dyplomów, albumów, medali i orderów przyznanych Matejce za różne dzieła i zasługi, w tym dydaktyczne, których się trochę nazbierało przez 20 lat sprawowania funkcji dyrektora Szkoły Sztuk Pięknych, a jego uczniami byli m.in. Jacek Malczewski, Stanisław Wyspiański Józef Mehoffer, Maurycy Gottlieb, Włodzimierz Tetmajer.
Jeśli chodzi o sekcję – jak ją w myślach nazywałam – „uhonorowania”, to na wystawie najbardziej urzekły mnie Order Piusa I: gwiazda komandorska ośmioramienna, Krzyż Kawalerski Orderu Franciszka Józefa nadany Matejce po zakupie „Rejtana” do zbiorów cesarskich, złoty i ozdobny dyplom członka honorowego ofiarowany Matejce przez Radę Miejską w Stanisławowie 30 września 1869 r., elegancki z bordowego aksamitu dyplom ofiarowany Matejce 8 maja 1888 r. przez Towarzystwo im. Tadeusza Kościuszki za obraz „Kościuszko pod Racławicami” (a to niespodzianka), a także album jubileuszowy podarowany Matejce w 1883 r. przez profesorów Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie.
Kapitalnie czyta się te wszystkie apostrofy i inwokacje w rodzaju „niezrównany mistrz” albo „ozdoba i chluba narodu” (Towarzystwo Muzyczne w Krakowie) lub też zwroty takie jak „pragnąc wyrazić najwyższe uwielbienie dla wiekopomnych zasług Mistrza Jana Matejki” (Koło Artystyczno-Literackie W Krakowie). Widać, jak niezmiernie Matejko był szanowany, nieomalże czczony.
Dlaczego Matejko wielkim malarzem był (chociaż nie impresjonistą)?
I to nie jest tak, że tylko w Polsce tak go traktujemy – do tej pory żaden polski artysta nie doszedł do takiego poziomu międzynarodowego uznania. Matejko miał wystawy w Wiedniu, Paryżu czy Rzymie, a liczne towarzystwa artystyczne i naukowe ubiegały się o to, że zechciał dołączyć do grona ich członków. Matejko był honorowym członkiem m.in. akademii paryskiej, berlińskiej, praskiej i wiedeńskiej. Nawet obecnie niektórzy zastanawiają się, dlaczego w czasach impresjonistów i postimpresjonistów zachwyt wzbudza – ich zdaniem – takie konserwatywne, przestrzale, akademickie malarstwo jakie – również ich zdaniem – uprawiał Matejko.
Tymczasem Matejko nie był akademikiem, wręcz przeciwnie: przekroczył akademizm pod wieloma względami, co zresztą niejednokrotnie momentalnie mu zarzucano. Poza tym Matejko nie był artystą od pejzaży czy scenek rodzajowych, tylko od malarstwa historycznego, a tym różnił się od innych malarzy historycznych, że jego malarstw było historiozoficzne, pokazywało przyczyny i skutki danych wydarzeń.
Ta odmienność Matejki, jego autorski sposób opowiadania historii, „dziejowość”, czyli umieszczanie na jednym obrazie postaci i miejsc z różnych planów czasowych, ekspresyjna, wręcz komiksowa mimika i gestykulacja postaci sprawiają, że nie ma drugiego takiego artysty na świecie. Stanisław Witkiewicz wprost nazywał Matejkę „jedną z najoryginalniejszych postaci w sztuce, zjawiskiem tak niespodzianym i jedynym jak Bocklin”. Tylko Matejka był Matejką i tylko on umiał opowiadać o historii w tak porywający, wręcz filmowy sposób. No może ja też trochę umiem, ale ja opowiadam werbalnie, a on wizualnie.
Matejko i impresjonizm
Ale to nie koniec ze źródłem niezrozumienia wielkości Matejki. Jedne z najczęstszych pytań, które zawsze słyszę od studentów, brzmią: czy Matejko w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, jak „na świecie” wówczas się malowało, a jeśli tak, to jakie miał zdanie na temat impresjonizmu.
Można zapoznać się z nim dzięki spisanym przez Leona Kowalskiego wspomnieniami Włodzimierza Tetmajera, który w 1892 r. zaprosił Matejkę do swojej pracowni i z duszą na ramieniu czekał, co mistrz powie na jego „nowożytne” podejście. A podobno powiedział tak:
„Widzi Pan, wielu ludzi sądzi, że Matejko maluje historyczne stare szmaty, kompozycje – malarz pracowniany nie rozumie nowych prądów, nowego życia. A ja mój panie, jak jestem u siebie na wsi, nieraz obserwuję jak wczesnym rankiem obywatelki [chłopki – KT] idą z konwiami po wodę rzucając poza siebie głębokie niebieskie cienie. Ja widzę też i słońce i kontrasty cienia odbijającego niebo, tylko że tego nie potrafię zrobić… Mam inne zainteresowania – rzekł po chwili – do was należy powietrze i słońce, ja zaś pozostanę ze swoimi królami” (…) „Ja, proszę pana, rzekł na odchodnym, doskonale widzę, kto studiuje naturę i ma coś do powiedzenia, a kto studiuje cudze obrazy…”
Tetmajer przyznał, że był zaskoczony Matejki zrozumieniem i tolerancją nowych kierunków w sztuce. Nie można o tym zapominać i robić z niego jakiegoś zramolałego krakowskiego dziada zamkniętego na wszystko, co nie jest malarstwem realistycznymi historycznym. Z reakcji Tetmajera wynika, że to on był bardziej zamknięty, bo nawet nie dopuszczał do siebie możliwości, że Matejko może rozumieć nowe prądy w sztuce, a okazało się, że jest wręcz przeciwnie. To kto z tej dwójki bardziej kurczowo trzymał się swoich przekonań?
***
Na wernisażu postanowiłam wystąpić w kreacji z materiału, w który Matejko wycierał pędzel po namalowaniu „Polonia – Rok 1863”, stąd te pomarańczowe mazy, i tej wersji się trzymajmy. Nie pytajcie mnie, dlaczego zdjęcie jest tak nieostre, chyba z wrażenia. Całkiem mnie Zmatejkowało. A jeśli i Wy marzycie o Zmatejkowaniu, to macie na to czas jeszcze przez tydzień – do 7 stycznia. Idealny sposób na rozpoczęcie Nowego Roku.
Mecenasem Muzeum Narodowego w Krakowie jest Grupa PGE
7 komentarzy
Uff, mało mi się telefon całkiem nie rozładował.
Pięknie piszesz, do tego dużo smaczków, życzę Tobie dalszego pisania (korekta by się przydała, literówki) a sobie, żebym cały rok mógł czytać Twoje felietony. I tradycyjnie zdrowia, szczęścia, spokoju, a – i wypraw do obu Ameryk, tam też jest co oglądać. Pozdrawiam
Wejście w Nowy Rok z koncertem wiedeńskim oraz felietonem Kamili.
TAK TRZEBA ŻYĆ.
Dziękuję za Twoją pracę. Życzę dobra, lepsza, najlepsza- na cały rok.
Dzięki za bardzo drobiazgowe omówienie wystawy. Mimo.że czytałam biografię Matejki, nie wszystkie fakty z życia malarza znalam
Dziękuję za tak dużą porcję informacji, oglądając teraz pracę Matejki spojrzę na nie wiedząc dużo, dużo więcej o malarzu. Matejko stał się mi bliższy, bardziej zrozumiały. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku ????????
Dlaczego nie znałam Twojego tekstu wcześniej? To pytanie retoryczne, byłam na wystawie w sierpniu, czyli nie miałam żadnych szans. Oglądałam dzieła Matejki skazana tylko na moją wiedzę amatorki sztuki, domyślność i wrażliwość, ale to nic wobec bogactwa Twoich spostrzeżeń i wielkiej fachowej wiedzy. Teraz wiem więcej i oglądam moje zdjęcia z wystawy mądrzej. Dziękuję za wspaniałe, wirtualne, zwiedzanie ze znakomitym przewodnikiem!
Zamaszysty tekst i bardzo soczysty w treści. Pamiętam lekcje historii w słusznie minionych czasach, jak bredzono na temat malarskości malarstwa Matejki. A ja i tak z uwielbieniem patrzylem na Batorego pod Pskowem.
Świetne!