Strona główna Felietony wernisażowe „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin”, Muzeum Narodowe w Krakowie

„Nowosielski. W setną rocznicę urodzin”, Muzeum Narodowe w Krakowie

Wernisażeria
4 komentarze
Wernisażeria, wystawa Nowosielski. W setną rocznicę urodzin, Muzeum Narodowe w Krakowie. Jerzy Nowosielski, Villa dei Misteri

Wystawa „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin” w Muzeum Narodowym w Krakowie.

Ateista, mnich, pijak, erotoman-gawędziarz, koneser win, teolog, geniusz, ikonopisarz, sadysta, wizjoner, kobieciarz, pracoholik, malarz świątyń, samochodów i prostytutek, który uważał, że „nie można bać się namalować złego obrazu. Jak artysta przez całe życie boi się namalować zły obraz, to nigdy nie namaluje tego najlepszego”. Chociaż ja uważam, że gorzej, gdy malarz uważa, że za każdym razem maluje swój najlepszy obraz. Na szczęście na wystawie „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin” w Muzeum Narodowym w Krakowie zobaczycie same najlepsze obrazy Jerzego Nowosielskiego, bo artysta innych nie potrafił malować.

Co znajdziecie w recenzji?

Na wystawie „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin” w Muzeum Narodowym w Krakowie jest prezentowanych 26 obrazów i szkiców Jerzego Nowosielskiego pochodzących z różnych dekad – głównie z lat 60., ale najstarsza praca („Zabudowania”) jest z 1947/1948 r., a najmłodsza („Akt z lustrem”) z 1981 r.

Jerzy Nowosielski, Kobieta z lustrem, 1973
Jerzy Nowosielski, Kobieta z lustrem, 1973

Wystawa „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin” w Muzeum Narodowym w Krakowie

Chociaż wystawa nie jest nadmiernie rozbuchana ilościowo, za to jest rozbuchana jakościowo i daje wyborny przegląd różnych odnóg w twórczości artysty: abstrakcja, pejzaż (miejski i wiejski) i ciało (akty i portrety), tak też kuratorka Anna Budzałek zatytułowała trzy części ekspozycji.

Nowosielski, tak jak większość wybitnych malarzy, miał zestaw motywów, które wykorzystywał przez prawie sześć dekad. Bardzo wcześnie zaczął miksować swoje hiciory, czyli lustra, statki, uchylone drzwi, plaże, pejzaże, miasta, portrety, akty (o różnych proporcjach golizny i bielizny) oraz samochody, co najbardziej rzuca się w oczy przy obrazach o tytułach takich jak „Portret z oknem” z 1957 r., na którym za oknem widać ludzi i furę, „Akty i samochód” z 1965 r., „Pejzaż z autami” z tego samego roku, czy „Akt we wnętrzu z pejzażem” z 1976 r., z pejzażem bardzo miejskim, są tramwaje i wieżowce.

Jednak dla mnie najciekawszy w tej kategorii jest „Akt z pejzażem (Akt w mieście”) z 1969 r. Chyba tylko ten malarz może na tle dachów Krakowa przybombić uśmiechniętą blondynę w bikini, i to się klei, a nie przypomina mijanego na Zakopiance billboardu z prężącą się dzierlatką na tle dachu, czyli reklamy rynien albo innych gontów, grafik płakał, jak projektował.

Kobieta erotyczna i kobieta metafizyczna

Inna sprawa, że jestem kompletnie nieobiektywna, jeśli chodzi o sposób przedstawiania kobiet przez Nowosielskiego, upajam się ich stopniem tajemniczości, zmysłowości i nonszalancji. Widać, że artysta ubóstwiał kobiety, do czego zresztą bezwstydnie się przyznawał: „Kobiety kocham od urodzenia. Od początku byłem wrażliwy na tajemnice jej fizyczności i duchowych aspektów”. I dodawał: „tego, co myślę o kobiecie, nie mogę opowiedzieć, ja to mogę tylko namalować” – nawet nie wiecie, jak ja się cieszę, że nie mógł tego opowiedzieć, inaczej polska sztuka współczesna straciłaby mnóstwo fenomenalnych aktów.

Ale Nowosielskiego nie kręciło przedstawianie kobiet jako pustych ciał, seksi manekinów wepchniętych na płótna jedynie w celu przyciągnięcia widzów; dla niego kobieta prowadziła do metafizyki, kobieta była metafizyką. Tak to tłumaczył: „pełna synteza spraw duchowych z rzeczywistością empiryczną dokonuje się właśnie w postaci kobiety […] Jeżeli malarza interesuje problem cielesności, jakiś sposób łączenia spraw duchowych ze światem bytów fizycznych, to zupełnie naturalne jest, że zaczyna się interesować wyglądem kobiety”. Wychodzi na to, że w otoczeniu nie mam psów na baby, tylko samych metafizyków.

Zresztą dla Nowosielskiego nie tylko kobieta prowadziła do metafizyki, w sztuce wszysko sprowadzało się do metafizyki. Z jednej strony sztuka prowadzi do metafizyki, a drugiej nie ma sztuki bez metafizyki. Fatalne zauroczenie.

Jerzy Nowosielski, Akt z lustrem, 1979
Jerzy Nowosielski, Akt z lustrem, 1979

Nowosielski i Witkacy: dwóch krakowskich metafizyków

W tym swoim poszukiwaniu metafizycznego pępka Nowosielski brzmi jak Witkacy, szczególnie, gdy grzmi: „albo sztuka jest przekazem spraw duchowych, albo w ogóle nie jest sztuką, czyli jest złą sztuką, tzn. taką, która nie ma właściwego sobie istnienia obiektywnego”.

Stanisław Ignacy Witkiewicz w 1922 r. mówił: „sztuka jest ucieczką, najszlachetniejszym narkotykiem, mogącym przenieść nas w inne światy bez złych skutków dla zdrowia, inteligencji i ‘katzenjammeru’”, a kilka dekad później Jerzy Nowosielski mu wtóruje: „trzeba sobie powiedzieć, że znajdujemy się na skraju wielkiej czarnej dziury metafizycznej. Wszystko się niejako wywróci na drugą stronę. I właśnie sztuka pomoże nam przenieść na tę drugą stronę naszą rzeczywistość”. Matko święta, oni powinni spotkać się we dwóch i pofilozofować przy absynciku, tym bardziej, że jeden i drugi lubili sobie golnąć. Coś musi być w tym krakowskim powietrzu.

Jerzy Nowosielski, Wieś w górach, 1961
Jerzy Nowosielski, Wieś w górach, 1961

Abstrakcja i figuracja, kobiet i cerkiew. Typowy Nowosielski

Dla mnie Nowosielski to nie tylko utożsamianie sztuki z metafizyką czy charakterystyczne dla ikon płasko kładzione specyficzne kolory i wyraziste kontury oraz zadziwiająca perspektywa, ale przede wszystkim owo zacieranie granic między abstrakcją i figuratywnością. U niego kształty potrafią „przedstawiać”, a z kolei postacie są uproszczone, spłaszczone i zgeometryzowane. Nic dziwnego, skoro na samym początku kariery Nowosielski malował uporządkowane geometrycznie abstrakcje, zdyscyplinowane jak t-shirty w mojej wymarzonej garderobie.

Właśnie za to kocham malarstwo Nowosielskiego: za jego płynne łączenie abstrakcji i figuracji, sacrum z profanum, ciała i duchowości, fizyki i metafizyki. Bo Jerzy Nowosielski naprawdę wierzył w zbawcza moc sztuki, dla niego sztuka to nie tylko sposób na życie, ale i sposób wyjaśniania życia. Poza tym wierzył w wiarę, chociaż miał w międzyczasie trwający ponad dekadę romans z ateizm. Ale jak już ponownie zwrócił się w stronę religii, to przepadł na amen. Dosłownie.

Uwielbiam też poczucie humoru Nowosielskiego, kiedy np. tłumaczył, skąd u niego taki rozrzut tematyczny: „od urodzenia kocham kobiety. Prawdziwy człowiek to tylko kobieta. A kobieta i cerkiew – kształt jej barokowych kopuł – są do siebie podobne. Cerkiew to królestwo Boże na ziemi. Kobieta to tez królestwo Boże na ziemi. Maluję więc i jedno, i drugie”. Ale zanim Nowosielski zaczął cokolwiek malować, musiał się urodzić.

Podwójne życie Krakuera

Jerzy Nowosielski przyszedł na świat 7 stycznia 1923 r. w Krakowie, z którym to miastem był związany prawie całe życie, oprócz okresów, rzecz jasna, gdy nie był. Kiedyś artysta powiedział: „Krakauer jestem! To jest dla mnie cudowne miasto, nie wiem, czy gdzieś indziej mógłbym mieszkać”, ale powiedział to wiele dekad później, nie w momencie przyjścia na świat. Przychodząc na świat, mało kto jest szczególnie wylewny. Podobno nawet ja nic nie mówiłam, chociaż trudno mi uwierzyć, że kiedykolwiek byłam cicho.

Nowosielski urodził się w rodzinie polsku-ukraińskiej i to bycie „na styku” (dwóch narodów, dwóch religii, dwóch kultur, Wschodu i zachodu, sztuki i teologii, sacrum i profanum, abstrakcji i figuracji, awangardy i Bizancjum) zostanie mu do końca. Chociaż najbardziej czuł się związany z Polską, jednak Tadeusz Różewicz stwierdził: „Nowosielski miał jedno oko polskie, drugie – ukraińskie, w którym niekiedy widać było zły błysk”.

Różewicz idealnie uchwycił owo bycie na „styku”, spektakularne rozdwojenie przyjaciela: „Nowosielski jest mistykiem i racjonalistą, ascetą i znawcą win, mnichem, pustelnikiem i nauczycielem […], jest też mitomanem erotyzmu i sadyzmu”. Zdaniem Różewicza: „Malarstwo Nowosielskiego to malarstwo rozpięte na ramionach miłości niebiańskiej i miłości ziemskiej. Rozdarty przez te dwie miłości malarz przypomina czasem anioła, a czasem nietoperza wiszącego w podziemiach opuszczonej świątyni”. Od nieba do ziemi, od anioła do nietoperza, nie to, ze święci i gołe baby – jednak co poeta, to poeta.

Jerzy Nowosielski, Autoportret, 1976, fot. starmach.eu
Jerzy Nowosielski, Autoportret, 1976, fot. starmach.eu

Rodzina Nowosielskiego. Trudne sprawy

Ale zanim Nowosielski został aniołem i nietoperzem, najpierw był synem swoich rodziców. Jego ojciec, Stefan, był Łemkiem (ze wsi Odrechowa nieopodal Sanoka) i należał do obrządku greckokatolickiego. Natomiast matka, Anna (de domo Harlönder, Harländer, Harlender albo Hallender, pisownia nazwiska pewna jak pogoda w lipcu nad Bałtykiem), była katoliczką i pochodzącą z Jarosławia Polką o austriackich korzeniach (ale starych korzeniach, bo jej przodkowie przybyli do Polski w okresie kolonizacji józefińskiej, czyli pod koniec XVIII w,). Jednak mały Jureczek został ochrzczony w Kościele greckokatolickim. Pod tatusia.

Do tej pory nie wiem, jakim cudem państwo Nowosielscy ze sobą wytrzymali, bo różniły ich nie tylko poglądy religijne, ale i polityczne – podczas polsko-ukraińskiej wojny o Galicję Wschodnią stali po obu stronach barykady. Już samo to musiało rodzić napięcie przy porannej kawce, a jakby było mało, Nowosielscy jeszcze przed narodzinami Jerzego przeżyli podwójną potworną tragedię: w czasie I wojny światowej ich dwóch synów zmarło na szkarlatynę (urodzony w 1909 r. Włodzimierz zmarł w 1918 r., a urodzony 1911 r. Jerzy nr 1 zmarł jeszcze wcześniej – w 1915 r.).

Nic dziwnego, że kiedy w 1923 r. urodził się Jerzy nr 2, z marszu stał się oczkiem w głowie rodziców, i to oczkiem, które od małego miało oko do malarstwa. W związku z czym „oczko” nie musiało długo czekać na pierwszą własną pracownię – ojciec urządził mu ją na strychu ich domu przy ul. Podmiejskiej 9.

II wojna światowa. Studia na Kunstgewerbeschule

Jerzy rozpoczął naukę w słynnym Męskim Gimnazjum ojców Pijarów, ale zaraz po wybuchu II wojny światowej Nowosielscy opuścili Kraków i na kilka miesięcy przeprowadzili się do Lwowa, gdzie Nowosielski junior kontynuował edukację w równie słynnym Gimnazjum im. Stefana Batorego. Jednak jeszcze we Lwowie, podczas wizyty w tamtejszym muzeum, oszalał na punkcie ikon. To było już drugie szaleństwo w życiu kilkunastoletniego Nowosielskiego, bo wcześniej, po obejrzeniu otrzymanego od przyjaciela ojca, warszawskiego architekta Władysława Jachimowiczowa, albumu ze sztuką współczesną, kompletnie oszalał na jej punkcie. Wyobrażacie sobie, jaką reklamę mogło majtnąć to wydawnictwo? „Kup nasz album! I Ty możesz zostać Nowosielskim!”.

Wiele lat później Nowosielski przyzna: „wszystko to, co później w ciągu życia realizowałem w malarstwie, było, choćby nawet pozornie stanowiło odejście, określone pierwszym zetknięciem się z ikonami w lwowskim muzeum”. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość maluje czy jakoś tak.

Po powrocie do Krakowa w 1940 r. Nowosielski zaczął studiować na Wydziale Malarstwa Dekoracyjnego Staatliche Kunstgewerbeschule [Państwowa Szkoła Rzemiosła Artystycznego]. Żart polegał na tym, że Kunstgewerbeschule, jedyna w Krakowie akceptowana przez Niemców (bo przez nich założona, hy, hy) uczelnia artystyczna mieszcząca się w budynku dawnej Akademii Sztuk Pięknych, była zakonspirowaną… Akademią Sztuk Pięknych. A w niej zakazany przez okupanta przedwojenny program cichaczem realizowali młodopolscy profesorzy, na przykład Józef Mehoffer.

Stanisław Wyspiański, Portret Józefa Mehoffera, 1898
Stanisław Wyspiański, Portret Józefa Mehoffera, 1898

Jednak jak to często bywa, na studiach najważniejsi – oprócz automatów do kawy –są koledzy. Za czasów Nowosielskiego automatów nie było, za to byli przyszli członkowie Grupy Krakowskiej, m.in. Tadeusz Kantor, Tadeusz Brzozowski czy Janina Kraupe, oraz przyszli historycy sztuki tacy jak Marek Rostworowski czy Mieczysław Porębski, a także jego przyszła żona, Zofia Gutowska.

Nowicjat Nowosielskiego. Utrata wiary w wiarę i wiara w sztukę

Jerzy Nowosielski nie za dobrze czuł się w „podziemnych” artystycznych klimatach, dlatego niecałe dwa lata później, wiosną 1942 r., napisał list do przełożonego Ławry św. Jana Chrzciciela pod Lwowem z prośbą, żeby go przyjął do klasztoru. I tym sposobem w październiku były student wydziału malarstwa rozpoczął nowicjat.

Jednak Nowosielski w klasztorze długo się nie nasiedział, raptem niecały rok. Podczas prac na polichromią w cerkwi w Bolechowie zaczął chorować na zapalenie stawów, a ponieważ miejscowy szpital się nie spisał, Nowosielski musiał wrócić do Krakowa. Oprócz zdrowia na ponad 10 lat straci wiarę w wiarę, ale pozostanie wiara w ikony i umiejętność ich pisania. Jak to stwierdził Nowosielski: „jestem człowiekiem, który po prostu się uczepił ikony jako pewnego drogowskazu”. Niektórzy czepiają się jak pijani płota, inni jak Nowosielski ikony.

W Krakowie poodnawiał stare przyjaźnie, zbliżył się do kręgu „wyznawców” Kantora, a kiedy po wojnie ponownie otworzono Akademię Sztuk Pięknych, zaczął studiować u profesora Eugeniusza Eibischa, dawnego ucznia m.in. Jacka Malczewskiego i Wojciecha Weissa. Eibisch był artystą z orbity École de Paris, kolegą Chaima Soutine’a, Mauricego Utrilla, Louise’a Marcoussisego czy Mojżesza Kislinga oraz przyszłym rektorem tejże uczelni. Również na Akademii Nowosielski długo się nie nasiedział, bo przerwał studia w 1947 r., dyplom obroni zaocznie dopiero kilkanaście lat później.

Jerzy Nowosielski, Kobieta na tle statku, 1947, fot. jerzynowosielski.com
Jerzy Nowosielski, Kobieta na tle statku, 1947, fot. jerzynowosielski.com

Towarzystwo wzajemnej adoracji. W kręgu Kantora i Porębskiego

Po odejściu z ASP Nowosielski został asystentem Kantora w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Pięknych (PWSSP), która w 1950 r. połączy się z Akademią Sztuk Pięknych i stworzy Akademię Sztuk Plastycznych, którą z kolei 1956 r. przemianuje się na Akademię Sztuk Pięknych, a w 1979 r. dorzuci jeszcze imię Jana Matejki.

Nowosielski w 1946 r. wziął udział w wystawie Grupy Młodych Plastyków w Pałacu Sztuki w Krakowie, a dwa lata później,  w 1948 r., w legendarnej I Wystawie Sztuki Nowoczesnej zorganizowanej w tym samym miejscu. Wystawa ta była ostatnią manifestacją nowoczesności przed nastaniem jedynego i słusznego socrealizmu.

Współtwórcy wystawy, team Kantor & Porębski, szerzyli ideę „spotęgowanego realizmu”, który na chłopski rozum powinien nazywać się spotęgowanym do potęgi osiemdziesiątej abstrakcjonizmem, a skąd zawirowania z terminem, pisałam w felietonie o Andrzeju Wróblewskim, nad którego wystawą w Muzeum Narodowym w Lublinie objęłam patronat.

Spotęgowany realizm i miłość do potęgi drugiej, czyli małżeństwo Nowosielskich

W dwóch słowach spotęgowany realizm był w rzeczywistości obroną nowoczesnego abstrakcjonizmu przed czającym się za wschodnim rogiem realizmem w wersji socjalistycznej. Spotęgowany realizm najpełniej zdaniem Kantora i Porębskiego oddawał otwierający ekspozycję obraz Wróblewskiego o fenomenalnym tytule „Treść uczuciowa rewolucji”, mocno przestrzenna i geometryczna abstrakcja.

Nic dziwnego, że i Jerzy Nowosielski zaprezentował tam swoje abstrakcyjne „trójkątne kompozycje”, ale w porównaniu do pomysłu Wróblewskiego ten tytuł jest równie interesujący jak czekanie na spóźniającego się gastrologa w przychodni pomalowanej szkolną olejnicą. Na wystawie „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin” w Muzeum Narodowym w Krakowie można podziwiać pochodzącą z tego samego okresu Nowosielskiego pracę „Kompozycja geometryczna”.

Na I Wystawie Sztuki Nowoczesnej w Pałacu Sztuki pokazuje również swoje prace koleżanka ze studiów Nowosielskiego, Zofia Gutkowska, od pół miesiąca jego żona. Dwa tygodnie po otwarciu wystawy, 3 stycznia 1949 r., artyści wzięli ślub, świadkiem był – co za zaskoczenie – Tadeusz Kantor, a świadkową scenografka Zuzanna Piątkowska. Ja to bym wzięła ślub w dniu otwarcia wystawy, przynajmniej łatwo byłaby pamiętać, kiedy jest rocznica.

Zofia Gutowska

Zofia Gutowska urodziła się w 1922 r we Lwowie, ale ze względu na bezpieczeństwo później jako miejsce urodzenia często podawała Warszawę. Jej ojciec był doktorem prawa i pracował jako wyższy urzędnik państwowy, w 1939 r. aresztowało go NKWD i najbliżsi nigdy nie dowiedzieli się, co się z nim stało. Będąc dzieckiem, Zosia zachorowała na chorobę Heinego-Medina, po czym została jej „pamiątka” w postaci bezwładnej ręki.

Gutowska po malarstwie na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie zacznie studiować scenografię na tej samej uczelni i w 1953 r. obroni dyplom u profesora Karola Frycza, malarza, scenografa, reżysera teatralnego i słynnego projektanta wnętrz. Gutowska jako scenograf będzie współpracować z teatrami lalkowymi w Krakowie, Łodzi i Gdańsku oraz zajmować się ilustracją książkową.

Zofia Gutkowska, Kompozycja, 1948, fot. agraart.pl
Zofia Gutkowska, Kompozycja, 1948, fot. agraart.pl

Żona swojego męża

Mimo że była bardzo zdolną malarką – zgodnie z opinią przyjaciół, nawet zdolniejszą niż Nowosielski (!!) – zrezygnowała w malarstwa z powodu męża, którego uważała za geniusza. Zresztą to w ogóle była dość toksyczna relacja. Z jednej strony nie wyobrażali sobie bez siebie życia, pisali do siebie pełne bliskości listy i czule się nazywali (Zosia mówiła do Jureczka np. Żorż, Jerzka, synku mój, słoniusiu, Sukuniu, a Jureczek do Zosi: piesulko, Sunieczko, Suczyno, a o sobie samym Suk), z drugiej strony Nowosielska dużo się nacierpiała przez tego alkoholika i kobieciarza, który bez żenady ją zdradzał.

Andrzej Starmach, historyk sztuki i marszand, a prywatnie przyjaciel Nowosielskich, wspominał, jak Zofia kiedyś przyznała: „życie spartolone, małżeństwo traktowane naiwnie, po głupiemu”. To chyba najgorsze, co może powiedzieć o swoim życie piękna, zdolna i dawniej niezależna kobieta.

Rzadko odsyłam do jakiejś publikacji, bo przeważnie w większości z nich widzę błędy merytoryczne i niedopatrzenia, a nie ma nic gorszego niż kwaśna kawa oraz niechlujny i leniwy autor (na co zaczęłam 14 lat temu uczulać moich studentów dziennikarstwa i filologii polskiej), jednak jeśli chcecie bliżej poznać losy małżeństwa Nowosielskich, to polecam książkę „Nietoperz w świątyni”, niemożebnie kompetentnej Krystyny Czerni.

Zjazd Plastyków w Nieborowie. Towarzysz socrealizm

W każdym razie w tym samym roku, w którym Nowosielscy się pobrali, Jerzy wziął udział w konferencji podczas Zjazdu Plastyków w Nieborowie, na którym obwieszczono, że od dzisiaj w Polsce w sztukach plastycznych obowiązuje realizm socjalistyczny i nie ma przebacz. Koniec z awangardą i jakimiś zepsutymi jak Zachód abstrakcjami. W malarstwie ma być porządny socrealizm, a nie, że biedny chłoporobotnik musi dumać, co autor miał na myśli, klecąc jakieś trójkąciki. Obywatel ma pracować ku chwale ojczyzny, wyrabiać 400% normy i nie tracić czasu na zbędny wysiłek intelektualny.

W socrealizmie ma być jak krowie na rowie od razu jasne, o co chodzi w arcydziele, a zawsze chodziło o jedno: przed wojną to nie było czasów, teraz są czasy, Polska Ludowa jest najlepszym krajem dla ludu, lud z pieśnią na ustach buduje huty, zasuwa w fabrykach, jeździ na traktorkach, partia radzi i nigdy cię nie zdradzi, po naszej stronie żelaznej kurtyny trawa jest zieleńsza (bo burżuazyjna trawa jest zgniła jak cały Zachód, wiadomo) i tak dalej w tym stylu, towarzysze.

Jerzy Nowosielski, Sportowcy (Obozowa scenka z ludźmi), 1951
Jerzy Nowosielski, Sportowcy (Obozowa scenka z ludźmi), 1951

Socrealizm Nowosielskiego: gimnastyczki i pływaczki

Jerzy Nowosielski – w przeciwieństwie na przykład do Andrzeja Wróblewskiego – nie dał się nabrać na te propagandowe gadki gładkie jak ściany Pałacu Kultury i Nauki. Nowosielski na początku miał nadzieję, że może w związku z socrealizmem pojawi się w sztuce coś nowego, na przykład hiperrealizm albo inny świeży prądzik, ale zorientował się, że no niekoniecznie.

Mimo wszystko, pozostając wierny swoim abstrakcjom, próbował wcielić niektóre postulaty ideologiczne, stąd u niego te wszystkie akty z kobietami-kolumbrynami, tabuny pływaczek, gimnastyczek, koszykarek, sportsmenek (wszak w zdrowym ciele zdrowy partyjny duch). Moim pupilkiem, jeśli chodzi o socrealizm u Nowosielskiego, jest obraz z 1950 r. o wiele mówiącym tytule „Kobiety na tle maszyny”. Po co nam ogrody, buduary czy kawiarnie, największe szczęście daje przebywanie wśród maszyn, drogie panie.

Jerzy Nowosielski, Kobiety na tle maszyny, 1950, fot. jerzynowosielski.com
Jerzy Nowosielski, Kobiety na tle maszyny, 1950, fot. jerzynowosielski.com

Co prawda na wystawie „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin” w Muzeum Narodowym w Krakowie nie ma tego dzieła, za to znajduje się jedna z późniejszych pływaczek. Jakby nie patrzeć – czysty socrealizm to to za Chiny Ludowe nie jest. Widocznie władza również doszła do takiego wniosku, bo malarz przestał być zapraszany na wystawy, których organizatorzy mówili „niet” wszystkim artystom związanym z „burżuazyjnymi ideologiami koloryzmu i modernizmu”.

Nowosielscy spływają z Krakowa. Okres łódzki

Kantor został zwolniony z uczelni, Nowosielski sam się zwolnił i zdał sobie sprawę, że dla niego, jako malarza, nadeszły w Krakowie fatalne czasy. Brakowało mu płócien, brakowało mu farb, na które Związek Polskich Artystów Plastyków odmówił mu przydziału (!!) – wiadomo, szkoda „marnować” farby na Nowosielskiego, skoro i tak nie namaluje nic na tyle „słusznego”, żeby można było pokazać toto gdziekolwiek.

Na szczęście Ale Bunsch, jeden z kumpli Nowosielskich jeszcze z Kunstgewerbeschule, osiadł w Łodzi i namiętnie ciągnął tu przyjaciół. Nie było im łatwo opuścić swoje ukochane miasto, ale w końcu zapadła decyzja i najpierw „wyemigrowała” Zofia, a po pewnym czasie dołączył do niej Jerzy. Para malarzy miała spędzić w Łodzi chwilę, a spędziła 12 lat. Zawsze mówię, że nie ma rzeczy trwalszej od prowizorki.

Małżonkowie rezydowali w wynajętym mieszkaniu przy ul. Narutowicza 113, którą to ulicę artysta uwiecznił na niepokazywanym na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie obrazie „Ulica Narutowicza w Łodzi” z 1951 r. Nowosielski pracował w Łodzi jako kierownik artystyczny w Państwowej Dyrekcji Teatrów Lalek, od czasu do czasu projektując scenografię (był m.in. twórcą lalek, kostiumów i scenografii dla Państwowego Teatru Lalek Pinokio w Łodzi), a jego żona jako scenograf w Teatrze Lalek Arlekin. Miał też fuchy w Miejskim Biurze Projektów przy kolorystyce fasad budynków.

Jest taki kawał:

– Kim pan jest z zawodu?

– Jestem malarzem.

– O, a jakim?

– Pokojowym.

To Nowosielski mógłby żartować, że jest malarzem-kolorystą. A gdzie ma pan wystawy? Na fasadach.

Ja bym tak żartowała.

Jerzy Nowosielski, Ulica Narutowicza w Łodzi, 1951, fot. artinfo.pl
Jerzy Nowosielski, Ulica Narutowicza w Łodzi, 1951, fot. artinfo.pl

Malarz zaczął odnajdywać się w tutejszym środowisku artystycznym, zakolegował się m.in. z Teresą Tyszkiewicz, która sama odeszła z łódzkiej Szkoły Sztuk Pięknych, i która urządzały głośne „salony”, miejsce spotkań bohemy, ze świeżo zwolnionym – niczym Kantor – z owej szkoły Włodzimierzem Strzemińskim czy jego uczniem Stanisławem Fijałkowskim.

Nowosielski i prawosławie. Miłość aż po grób

Właśnie w Łodzi zaczęła się największa życiowa „przygoda” Nowosielskiego (jakby do tej pory miał życie płaskie i nudne jak wycieraczka), gdy w 1951 r. malarz i konserwator dzieł sztuki Adam Stalony-Dobrzański zaproponował mu współpracę przy dekoracji cerkwi w Gródku. Wkrótce po tym nadszedł czas na Kętrzyn i pierwszą samodzielną realizację Nowosielskiego jako malarza polichromii w cerkwi.

To dzięki Jerzemu Klingerowi, kętrzyńskiemu proboszczowi, teologowi i poecie, który przyjaźnił się m.in. z Julianem Tuwimem, Leopoldem Staffem czy Jarosławem Iwaszkiewiczem, Nowosielski zaczął interesować się filozofią i teologią. I to go na tyle wkręciło, że w połowie lat 50., a dokładnie w 1954 r., mijając cerkiew katedralną w Łodzi, doznał olśnienia, porzucił z hukiem ateizm i już świadomie, jako dorosły człowiek, wybrał prawosławie.

Przy czym artysta nigdy nie udawał, że nie miał kryzysu wiary (o co nie było jakoś szalenie trudno w czasach stalinowskich), wręcz przeciwnie. Mówił: „ogromnie sobie cenię etap ateizmu. Człowiek, który nie przeszedł przez doświadczenie prawdziwego ateizmu jest w jakiś sposób ubezwłasnowolniony w swoim duchowym rozwoju […] Dlatego wielu teologów uważa, że prawdziwy ateizm jest najkrótszą drogą do Boga”. Wychodzi na to, że u Nowosielskiego droga do Boga wyniosła około 600 km, a przynajmniej tyle jest od klasztoru w Ławrze do Łodzi.

Jerzy Nowosielski, Chrystus Pantokrator, 1978, fot. bwa.olsztyn.pl
Jerzy Nowosielski, Chrystus Pantokrator, 1978, fot. bwa.olsztyn.pl

Od ateistycznego malarza do artysty kościelnego

I tak Jerzy Nowosielski na dobre związał swoją twórczość z kościołem: w 1951 r. zaczął współpracować z Cerkwią Prawosławną, w 1956 r. z Kościołem Rzymsko-Katolickim, a później, już po okresie łódzkim, w 1968 r. z Cerkwią Grecko-Katolicką w Polsce. Co nie zmienia faktu, że Nowosielski żalił się: „prawosławni mi mówią, że maluję za katolicko – a katolicy, że za prawosławnie”. Ludziom nie dogodzisz.

Łatwo jest pisać o Nowosielskim, bo nie trzeba za bardzo się wysilać, żeby wyjaśnić, w jaki sposób ateista i malarz awangardowy, stał się artystą „kościelnym”. Otóż Nowosielski większość tego typu pytań uprzejmy był sam sobie postawić i jeszcze na nie odpowiedzieć: „co ja mam właściwie robić? Jak być w tym Kościele jako człowiek, jako malarz, jako tzw. artysta. A może ‘artysta’ w ogóle nie może być w Kościele? I tu właśnie moje doświadczenie z ikoną pomogło”. Po pewnym czasie Nowosielski pisał nie tylko ikony, ale i różne rozprawy z teorii sztuki oraz teologii prawosławnej.

Miejskie pejzaże i „łódzki gotyk”

Kiedy Stalin raczył umrzeć i w Polsce nastała odwilż, ponownie zainteresowano się Nowosielskim. Już w 1954 r. Muzeum Narodowe w Warszawie kupiło jego abstrakcyjny obraz „Dom gołębi” z 1948 r.

Jerzy Nowosielski, Dom gołębi, 1948, fot. jerzynowosielski.com
Jerzy Nowosielski, Dom gołębi, 1948, fot. jerzynowosielski.com

W tym samym roku, po okresie bycia artystą niechcianym, bo niepartyjnym, Nowosielski wziął udział w wystawie zbiorowej w warszawskiej Zachęcie i zaczął intensywniej udzielać się w łódzkim życiu artystycznym. Wówczas powstała seria obrazów zatytułowanych „Pejzaż łódzki”, chociaż Nowosielski już wcześniej malował miejskie krajobrazy i zachwycał się starymi fabrykami, żartując, że taki styl to „łódzki gotyk”.

Jerzy Nowosielski, Pejzaż łódzki, 1951. Fot. desa.pl
Jerzy Nowosielski, Pejzaż łódzki, 1951, po drugiej stronie obrazu sami widzicie co. Fot. desa.pl

Na nieprezentowanej na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie pracy „Pejzaż łódzki” z 1951 r. można podziwiać typową dla tego miasta architekturę, a na odwrociu obrazu PRL-owską sportsmenkę. Na odwrociu, bo oboje Nowosielscy, tak jak Wróblewski i inni artyści w tamtych czasach, ze względów finansowych musieli szczypać się z płótnami. Nowosielscy rozwiązali problem w ten sposób, że malowali na wspólnym płótnie: jedno na licu, drugie na odwrociu. Materiały były drogie, stąd Nowosielski z braku płótna czasem tworzył na prześcieradle czy nawet na recepcie, dobrze, że wówczas nie istniały jeszcze e-recepty. Bo e-prześcieradeł to nawet my nie mamy.

Sztuka w czasie odwilży. Odmrażanie polskiej sztuki nowoczesnej

W czasie odwilży polska sztuka się rozmroziła, w końcu znów można było uprawiać malarstwo, a nie trzaskać łopatologiczne gnioty pełne traktorów, hut, robotników i cegieł, które nieomalże piszczały z radości, że mogą być kładzione w tak słusznej sprawie. W 1955 r. odwilż w polskiej sztuce objawiła się na dwa sposoby: po pierwsze na słynnej wystawie żegnającej socjalizm, czyli na Ogólnopolskiej Wystawie Młodej Plastyki „Przeciw wojnie – przeciw faszyzmowi”, zwanej „Arsenałem” od miejsca wydarzenia – warszawskiego Arsenału.

Pokazano na niej ekspresyjne prace o tematyce wojennej pełne deformacji, uproszczeń i kontrastowych barw, o czym również pisałam w felietonie o Andrzeju Wróblewskim, który był jednym z 244 (!!) artystów biorących udział w owej wystawie (inne gwiazdy to np. Stefan Gierowski, Jan Lebenstein, Jan Lenica, Jan Tarasin, Franciszek Starowieyski, Alina Szapocznikow czy Maria Pinińska-Bereś).

Po drugie w tym samym roku odwilż w polskiej sztuce objawiła się w Domu Plastyków w Krakowie (jak zwykle Warszawa i Kraków muszą ze sobą rywalizować), na równie słynnej „Wystawie Obrazów”, zwanej „Wystawą Dziewięciu” dla odmiany od liczby artystów (wśród nich znalazły się takie sławy jak Tadeusz Brzozowski, Maria Jarema, Tadeusz Kantor, Jadwiga Maziarska, Kazimierz Mikulski, Erna Rosenstein, Jerzy Skarżyński, Jonasz Stern i oczywiście Jerzy Nowosielski).

Małopolska w natarciu. II Grupa Krakowska

„Wystawa Dziewięciu” różniła się od „Arsenału” przede wszystkim tym, że była retrospektywna – zaprezentowano na niej obrazy, których malarze z powodów oczywistych nie mogli wcześniej eksponować. Poza tym jej celem było pokazanie ciągłości malarstwa nowoczesnego w Polsce, które przeżyło nawet kaganiec socrealizmu.

Tym samym artyści Grupy Młodych Plastyków mimochodem ruszyli z reaktywacją dawnej Grupy Krakowskiej, najdłuższego stażem zrzeszenia artystycznego w powojennej Polsce. I owa dawna Grupa Krakowska w1957 r. – w rozszerzonym składzie – została oficjalnie zarejestrowana jako Stowarzyszenie Artystyczne Grupa Krakowska (zwane II Grupą Krakowską).

W tym czasie u Nowosielskiego wiele się dzieje – zanim odżyje Grupa Krakowska, artysta zdąży dołączyć do łódzkiej grupy awangardowych malarzy oraz poetów „Piąte Koło”. Jeszcze w 1956 r. Nowosielski ma swoją pierwszą wystawę indywidualną w Związku Polskich Artystów Plastyków w Łodzi, ale szału nie było. Dopiero gdy pokazano ją – powiększoną o najnowsze prace – w Pałacu Sztuki w Krakowie, wzbudziła zainteresowanie i posypały się pozytywne recenzje.

„Wystawa Ośmiu” i popłuczyny po Modiglianim

W tym samym roku Nowosielski wziął udział w kolejnej słynnej „zbiorówce” – w okresie odwilży prawie każda wystawa zbiorowa z miejsca stawała się „słynna”, bo pokazywano na niej polską sztukę nowoczesną, która na kilka lat odgórnie zapadła w sen zimowy. Dla równowagi owa zorganizowana w Ośrodku Propagandy Sztuki w Łodzi „Wystawa Ośmiu” (zgadnijcie, od czego pochodzi nazwa) spotkała się i z aprobatą, i z dezaprobatą zarówno ze strony publiczności, jak i krytyki. Co nie powinno dziwić, bo jak sama nazwa wskazuje, krytyk jest od tego, żeby krytykować. Nie ma takiego zawodu jak pochwalacz.

Nowosielskiemu dostało się za to, że jest popłuczynami po Modiglianim (co jest andronem, bo Nowosielski inspirował się sztuką Bizancjum, nie jego wina, że podłużne paszcze niektórym kojarzą się wyłącznie z Modiglianim), a w ogóle jego sztuka to żadna sztuka, tylko jakieś „obrazki z figurkami”, jak podsumował ją Julian Przyboś.

Chociaż jak na swoje standardy Przyboś i tak był miłosierny, bo kiedy kilka lat później w „Odzie do turpistów” będzie jechał po polskich poetach współczesnych, to bez żenady nazwie ich „pokornymi wyjadaczami resztek zastraszająco wspaniałego Ścierwa Charlesa Baudelaire’a”. Z dwojga złego lepiej wyjadać resztki po Baudelairze niż po jakimś anonimowym zastraszającym grafomanie.

Jerzy Nowosielski, Półakt, 1966
Jerzy Nowosielski, Półakt, 1966

Nowosielski na Biennale w Wenecji i w São Paulo

Domorośli polscy krytycy (albo krytykanci) mogli sobie kręcić nosem na Jerzego Nowosielskiego, ale w 1956 r. na 28. Biennale Sztuki w Wenecji to on pokazał swoje 12 prac, do czego namówił go kolejny przyjaciel z Kunstgewerbeschule, Mieczysław Porębski. Podobno ktoś kiedyś powiedział, że gdyby Nowosielski się nie narodził, Porębski by go wymyślił. Nie wiem, czy to prawda, ale wszyscy uszczęśliwiamy tą anegdotką kolejne roczniki studentów historii sztuki, bo brzmi jak prawda (ta pierwsza prawda, bo, jako rzecze Józef Tischner, „są trzy prawdy: świento prawda, tys prawda i gówno prawda”). Porębski od lat chciał pokazać geniusz Nowosielskiemu światu i w końcu to mu się udało.

1956 r. to dobry rok dla Nowosielskiego – po kilku latach posiadania pracowni w mieszkaniu, w końcu doczekał się z żoną samodzielnego i dużego lokalu na ostatnim, ósmym piętrze bloku przy ul. Zachodniej 27, nieopodal pracowni Romana Modzelewskiego i Stanisława Fijałkowskiego, i właśnie to miejsce uwieczni rok później na obrazie „W pracowni”.

Jerzy Nowosielski, W pracowni, 1957, fot. jerzynowosielski.com
Jerzy Nowosielski, W pracowni, 1957, fot. jerzynowosielski.com

Ale to nie koniec szczęśliwej passy artysty, bo po Biennale w Wenecji na temat Nowosielskiego zaczynają ukazywać się publikację, nareszcie go doceniono i to na tyle, że od 1957 r. prowadzi zajęcia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w pracowni Projektowania Tkanin Dekoracyjnych, a później, od 1958 r. do czasu powrotu do Krakowa, na Wydziale Malarstwa.

W 1959 r. Nowosielski wziął udział w 5. Międzynarodowym Biennale Sztuki Współczesnej w São Paulo, a dwa lata później, w1961 r. w wystawie „Fifteen Polish Painters” w Museum of Modern Art w Nowym Jorku, na której pokazano 75 obrazów piętnastki polskich artystów takich jak Tadeusz Kantor, Stefan Gierowski, Wojciech Fangor, Henryk Stażewski, Jan Lebenstein czy Teresa Pągowska. Dla takiego towarzystwa można dać się powiesić.

Powrót do Krakowa. Kraków forever

Nowosielski trzepie wystawy, z sukcesami zajmuje się monumentalnym malarstwem sakralnym, jednak nie za bardzo mu szła kariera dydaktyczna – jego studenci zamiast odkrywać własny styl, zachwycali i zarażali stylem nauczyciela, malując na „Nowosielskiego”. W końcu uczelnia – rzekomo z powodu przyczyn formalnych, tj. braku dyplomu ukończenia studiów artystycznych – rozwiązała współpracę z Nowosielskim.

W końcu malarz broni ów nieszczęsny dyplom w 1961 r., a rok później, w 1962 r., po 12 latach „wygnania”, wraca do swojego Krakowa. Nowosielcy po raz ostatni się przeprowadzają – tym razem do bliźniaka wybudowanego w latach 50. przez rodziców artysty. W tym domu z małym ogródkiem Nowosielski będzie mieszkał i tworzył przez najbliższe pół wieku. To tyle, co średnia długość życia termita.

Dobrze, że wrócił do Krakowa, bo na tutejszej ASP, w katedrze malarstwa, właśnie zwolnił się etat po koloryście, profesorze Jerzym Fedkowiczu, uczniu Wojciecha Weissa. Swoją drogą mam wrażenie, że tam chyba wszyscy byli jego uczniami, powinni zmienić nazwę uczelni na Akademię imienia Wojciecha Weissa i Nikogo Innego. Nowosielski zwiążę się z Akademią Sztuk Pięknych na ponad trzy dekady, przy czym od 1976 r. będzie pracował jako profesor.

Jerzy Fedkowicz, Kobiety w ogrodzie
Jerzy Fedkowicz, Kobiety w ogrodzie

Odszedł na emeryturę dopiero w 1993 r., a wydarzeniu temu towarzyszyła jego wielka retrospektywna wystawa w Muzeum Narodowym w Poznaniu, pokazana następnie w Muzeum Narodowym we Wrocławiu oraz w Zachęcie w Warszawie. Trzy lata później, w 1996 r., we współpracy z krakowską Galerią Starmach założył razem z żoną Fundację Nowosielskich wspierającą polskich artystów. Jakby coś, to mnie też można wspomóc, nie obrażę się.

Boski Jerzy Nowosielski. Sztuka sakralna

W 1998 r. Nowosielski jako pierwszy malarz został odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski, ale już wcześniej dostał m.in. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Nagrodę Państwową I stopnia, Nagrodę im. Jana Cybisa, a także najważniejsze odznaczenie cerkwi prawosławnej w Polsce – Medal św. Marii Magdaleny II stopnia.

Mając 75 lat, Nowosielski stwierdził: „nie marzę już o niczym […] Jak się przekroczy granicę pewnego wieku, to się już nie marzy. Raczej chce się mieć święty spokój. Najchętniej lubię leżeć na kanapie i myśleć”. Tym bardziej, jak się jest autorem ponad 2 tysięcy obrazów, mrowia rysunków, polichromii, witraży, mozaik, rozpraw o ikonie i malarstwie oraz migoczących wypowiedzi, które z lubością cytuję, to faktycznie można już bez wyrzutów sumienia powylegiwać się na kanapie.

Jerzy Nowosielski zmarł 21 lutego 2011 r. w Krakowie, został pochowany na tamtejszym cmentarzu Rakowickim. Miał 88 lat.

Jerzy Nowosielski, Cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny w Krakowie, fot. krakow-cerkiew.pl
Jerzy Nowosielski, Cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny w Krakowie, fot. krakow-cerkiew.pl

Nowosielski ma na koncie ponad 100 wystaw indywidualnych i 250 zbiorowych, poza Wenecją, São Paulo, Nowym Jorkiem pokazywał swoje prace m.in. w Mediolanie, Paryżu, Londynie, Wiedniu i Sztokholmie. Jego prace są w muzeach i kolekcjach prywatnych, a sakralne dekoracje ścienne, ikonostasy, malowidła oraz krucyfiksy w cerkwiach i kościołach w Polsce i zagranicą. Słowem: Nowosielski jest jak roaming w T-Mobile – na całym świecie.

Można podziwiać go na przykład w świątyniach w Lourdes we Francji, we Wrocławiu, w Warszawie (w Wesołej, na Jelonkach i Służewie), Hajnówce, Lublinie, Krakowie czy Białym Borze (Pomorze Gdańskie), gdzie Jerzy Nowosielski odpowiadał nie tylko za „malarskość” Cerkwi Narodzenia Przenajświętszej Bogarodzicy, ale i jej architekturę oraz wyposażenie wnętrza (projekt powstał we współpracy z architektem Bogdanem Kotarbą).

Wystawa w Muzeum Narodowym w Krakowie. Pejzaże miejskie

Trudno, żeby w Muzeum Narodowym w Krakowie można było podziwiać 2 tysiące obrazów, ale nawet prawie 100 razy mniejsza liczba robi kolosalne wrażenie. Najstarsza praca pokazana na wystawie „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin” w Muzeum Narodowym w Krakowie znajduje się w części Pejzaże. „Zabudowania” z 1947 r. to witrochromia olejna w odcieniach moich włosów, czyli pomarańczowego i rudego. Witrochromia jest znaną od starożytności techniką malowania na przezroczystym podobraziu (czyli mówiąc po ludzku: na szkle czy szybie) w taki sposób, żeby poszczególne warstwy oddziaływały na siebie, dając ciekawe efekty kolorystyczne o trwałości lakieru jachtowego albo mojego wodoodpornego tuszu do rzęs.

Jerzy Nowosielski, Zabudowania, 1947
Jerzy Nowosielski, Zabudowania, 1947

Jednak „Zabudowania” są jeszcze mało „Nowosielskie”, a przynajmniej w porównaniu do późniejszych czterech pejzaży (lata 1961-1965) pokazywanych w tej części wystawy. Pierwszy z nich, „Krajobraz miejski (Skrzyżowanie ulic)” z 1965 r., zawiera cały asortyment „Nowosielszczyzny”: typowe dla tego artysty płasko kładzione kolory, wyraziste kontury i coś nie tego z perspektywą.

Jerzy Nowosielski, Krajobraz miejski (Skrzyżowanie ulic), 1965
Jerzy Nowosielski, Krajobraz miejski (Skrzyżowanie ulic), 1965

Wizerunki dwóch postaci z lewej strony obrazy – przypominający ikonę portret człowieka w stojącego en face oraz portret ze zwróconą profilem twarzy ciemnoskórego mężczyzny – wyglądają jak mieszkańcy budynku, którzy patrzą przez okno i z balkonu na ulicę. Pod budynkiem stoją dwie rozgogolone postacie o długich i smukłych sylwetkach charakterystycznych dla ikonopisarskiego zacięcia Nowosielskiego, na środku obrazu znajduje się narożny budynek, który zaraz będzie mijał ciemnoskóry mężczyzna w białym garniturze i panamie, oraz tytułowe skrzyżowanie ze zbliżającym się samochodem. Nieco bardziej z prawej strony w tle majaczy jakaś fabryka, a całkiem z prawej przyjemna ściana zieleni.

Trochę ruchu, trochę bezruchu

Dla mnie, jako dziecka centrum Warszawy i pasierbicy centrum Paryża, „Krajobraz miejski (Skrzyżowanie ulic)” zionie – niczym „Tajemnica i melancholia ulicy” Giorgia de Chirico –  niespokojnym spokojem i nienaturalną ciszą. Patrząc na obraz Nowosielskiego, mam wrażenie, że nawet auto przemieszcza się bez żadnego hałasu, jakby było samochodem elektrycznym, chociaż Tesle zaczną śmigać po drogach dopiero cztery dekady później. Swoją drogą zawsze wydaje mi się zabawne, że przeżywamy pojazdy Elona Muska, podczas gdy pierwszy na świecie samochód elektryczny, trójkołowiec Gustave’a Trouvégo, już w 1881 r. kolebotał się po paryskim bruku.

Na kolejnym obrazie Nowosielskiego, „Ulica (Ruch uliczny)” z 1964 r., zgodnie z tytułem zdecydowanie więcej się dzieje, jeśli chodzi o przechodniów i środki transportu. Pojawiają się idące w przeciwnych kierunkach cztery postacie, w dodatku wszystkie ubrane, no coś takiego. Kompozycja tej pracy jest szalenie ciekawa, bo zawiera typowe dla Nowosielskiego „ucięte” kadrowanie, jakby budynki nie zmieściły się w kadrze. Tak myk już prawie wiek wcześniej pojawiał się u Edgara Degasa czy Henriego Toulousa-Lautreca.

Jerzy Nowosielski, Ulica - ruch uliczny, 1964
Jerzy Nowosielski, Ulica – ruch uliczny, 1964

Z tego samego roku pochodzi dwustronny rysunek Nowosielskiego – „Studia: fragment ulicy” (na górze) i „Popiersie męskie” (na dole). Gdyby złożyć papier, faktycznie powstałby dwustronny rysunek z ulicą po jednej stronie i z popiersiem mężczyzny z zamkniętymi oczami na drugiej. Ale w formie niezłożonej, rozpłaszczonej kartki wygląda, jakby owo popiersie było zwłokami mężczyzny, którego przejechał samochód czy coś. Nieco makabryczny efekt.

Jerzy Nowosielski, Rysunek podwójny fragment ulicy i popiersie męskie, 1964
Jerzy Nowosielski, Rysunek podwójny fragment ulicy i popiersie męskie, 1964

Nowosielski rusza z ruchem. Pejzaż miejski i niemiejski

Jeszcze większy ruch panuje na niepokazywanym na wystawie w Krakowie obrazie „Ulica” powstałym również w 1964 r.: samochody suną jezdnią, przechodnie się przechadzają (bo co mają robić, jakby stali, to byli stalcami, a nie przechodniami), mieszkańcy obserwują ulicę z okien, a dynamikę i poczucie zatłoczenia wzmacniają eksponowane w sklepowych witrynach manekiny. Są upozowane w taki sposób, że ich powyginane kończyny sprawiają wrażenie, jakby zostały uchwycone w ruchu.

Jest jeszcze jeden obraz o takim samym tytule, tyle że z 1959 r., na którym elegancko ubrana para rozmawia przed budynkiem, a w witrynach również pojawiają się postacie. Jednak tym razem to już raczej nie są skąpo przyodziane manekiny, tylko striptizerki albo wabiące mężczyzn prostytutki, zaś w oknach nie migają mieszkańcy owego budynku, lecz klienci i kobiety „pracujące” czy jak to teraz się mówi –  sex workerki. A w ogóle to żaden budynek, to po prostu burdel.

Z kolei na pochodzącym z tego samego roku „Pejzażu miejskim”, obrazie z dwoma przechodniami (przechodniami, nie stalcami) i z dwoma tramwajami, w witrynach kamienic również majaczą kobiece sylwetki, ale przyznam, że jak dla mnie równie dobrze mogą to być manekiny, jak i prostytutki. Fenomenalna jest ta wieloznaczność Nowosielskiego. Jednak tych trzech obrazów nie zobaczycie na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie, więc musicie mi uwierzyć na słowo. W wieloznaczność i w ogóle w cokolwiekznaczność Nowosielsiego.

Jerzy Nowosielski, Pejzaż miejski zielony, 1965
Jerzy Nowosielski, Pejzaż miejski zielony, 1965

Za to w Krakowie możecie zobaczyć dwa pejzaże niemiejskie, żeby nie było, że Nowosielski jest takim jak ja mieszczuchem. Na pierwszym z nich, „Pejzażu miejskim zielonym” z 1964 r., jest ściana zieleni, która rok później pojawi się w „Krajobrazie miejskim”, co prawda wydłużonych postaci nie ma, są za to wyciągnięte budynki. Na drugim równie zielonym obrazie, „Wieś w górach” z 1961 r., pojawiają się z kolei dwie świątynie. Podobny w klimacie jest późniejszy, ale niepokazywany w Krakowie obraz „Monastyr w górach” z 1965 r., przy czym zamiast zieleni trawy pojawia się turkus górskiego nieba.

Jerzy Nowosielski, Monastyr w górach, 1965, fot. jerzynowosielski.com
Jerzy Nowosielski, Monastyr w górach, 1965, fot. jerzynowosielski.com

Abstrakcje i inne atrakcje u Nowosielskiego

Abstrakcja dla Nowosielskiego była –jak mówił  – „ucieczką w kreację absolutnie wolną od napięć występujących w moich próbach figuracji, jest jakby aktem duchowej higieny” . I tej „duchowej higienie” poświęcona jest kolejna część wystawy „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin”, na której prezentowane są prace z lat 1948-1969. Najstarszy jest wspomniany przy okazji udziału Nowosielskiego w I Wystawie Sztuki Nowoczesnej z 1948 r. rysunek „Kompozycja geometryczna”, z paletą barw przypominającą późniejsze abstrakcje Tamary Łempickiej, pokazywane zresztą nie tak dawno temu również w Muzeum Narodowym w Krakowie.

Do abstrakcji Nowosielskiego należy też „Wschód słońca” z 1965 r., nomen-omen gwiazda wystawy, obraz z plakatu reklamującego wydarzenie. Jest to pomarańczowo-czerwona kompozycja z gorejącym w centrum Słońcem, które w końcu wygląda jak prawdziwa gwiazda Układu Słonecznego, a nie uśmiechnięty słonecznik. Nie to, że mam coś do słoneczników, wręcz przeciwnie, to moje ulubione kwiaty ex aequo z białymi liliami i rośliną, która zamiast płatków ma pięciusetzłotowe banknoty. Głęboko wierzę, że gdzieś na świecie istnieje taka flora i ktoś mi ją sprezentuje.

Jerzy Nowosielski, Wschód słońca, 1965
Jerzy Nowosielski, Wschód słońca, 1965

Na wystawie znajduje się również malowana w latach 1965-1969 bardzo zdyscyplinowana „Abstrakcja”, zbliżona do „Wschodu słońca” zarówno pod względem kolorystycznym (powtarza się czerwień i pomarańcz), jak i kompozycyjnym. I tym razem mamy ramę, ale  w środku pojawia się otoczony kolejnymi dwoma ramami (czerwoną i białą) niebieski kwadrat. Trzymając się Układu Słonecznego, mógłby to być Neptun. W mitologii rzymskiej Neptun był bogiem „niebieskości” –  wód, chmur i deszczu – tymczasem planeta swój uroczy kolor zawdzięcza metanowi. W kontekście układu nie Słonecznego, lecz pokarmowego, to już jakby mniej uroczo, ale nie na darmo Neptun należy do planet zwanych gazowymi olbrzymami.

Jerzy Nowosielski, Abstrakcja, 1965-1969
Jerzy Nowosielski, Abstrakcja, 1965-1969

Geometryzacja oraz abstrakcja

To w tej części wystawy wisi niedatowany i niepozorny szkic „Bez tytułu – trzy figury geometryczne”, który kojarzy mi się z promem kosmicznym lecącym na Księżyc (ewidentnie mam dziś ciągoty do Układy Słonecznego), po to, żeby po jego ciemnej stronie odkryć tajemniczą budowlę skonstruowaną z gładkich, zazębiających się bloków z nieznanego materiału. Tak to jest, jak ogląda się za dużo filmów science-fiction i w dodatku napisało się książkę o narracji w sztukach wizualnych, musicie mi wybaczyć takie kombo. Dobrze, że jeszcze nie wjechali kosmici wcinający najlepszą potrawę w tej części kosmosu, czyli pad-thaia.

Jerzy Nowosielski, Bez tytułu – trzy figury geometryczne
Jerzy Nowosielski, Bez tytułu – trzy figury geometryczne, niedatowany

Najnowsza, bo z 1966 r., pokazywana na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie jest „Kompozycja abstrakcyjna (Port)”, którą w myślach nazywałam „Krajobrazem morskim”. Zwróćcie uwagę, jak Nowosielski „przemyca” obraz portu w abstrakcji: z jednej strony dzięki kolorom, a z drugiej poprzez dyskretne nawiązanie do znaków żeglugowych / oznakowania dróg wodnych i uproszczonego kształtu fal. Pamiętacie, jak w podstawówce rysowało się fale? Właśnie jako takie trójkąciki wierzchołkiem zwrócone do góry, bo fruwające ptaki to były śmigające na górze kartki cyfry 3, wiadomo.

Jerzy Nowosielski, Kompozycja abstrakcyjna (Port), 1966
Jerzy Nowosielski, Kompozycja abstrakcyjna (Port), 1966

Nowosielski daje ciała: półakty i portrety

Ciało, trzecia, ostatnia część wystawy „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin” w Muzeum Narodowym w Krakowie jest najbardziej rozbudowana i prezentuje prace z lat 50., 60, 70. i 80. Wśród nich są akty (w tym dwa niedatowane szkice piórkiem i tuszem), półakty (np. powstały w 1966 r. półakt niebieskookiej brunetki) oraz portrety.

Portret kobiety” z 1979 r. przedstawia – jak można się domyślić – damę z białym kołnierzykiem pod szyją, ubraną skromnie niczym pracownik Castoramy (chociaż jak żyję nie widziałam w Castoramie nikogo z białym kołnierzykiem, wszyscy mają niebieskie). Kobieta ma charakterystyczne „pęknięcie” biegnące od czoła do podbródka, które pojawia się w twórczości malarza już znacznie wcześniej, chociażby w nieeksponowanym na wystawie „Portrecie mężczyzny” z 1962 r. U Nowosielskiego wyrażenie „głowa mi pęka” nabiera innego wymiaru. Migrenowcy mnie zrozumieją.

Jerzy Nowosielski, Portret kobiety, 1979
Jerzy Nowosielski, Portret kobiety, 1979

Sportsmenki na plaży. All inclusive w wydaniu Nowosielskiego

Najstarszy obraz prezentowany w części Ciało to „Sportowcy (Obozowa scenka z ludźmi)” z 1951 r. Są na nim krzepkie i toporne dziewczęta, ideały socrealizmu niemające nic wspólnego z wiotkimi kobietami z późniejszych obrazów Nowosielskiego, np. z niepokazanymi w Krakowie,a namalowanymi w 1966 r. pracami „Gimnastyczki” czy „Próba baletu”, przy czym na tej ostatniej są również apetycznie zbudowani mężczyźni. Jak na tym memie: są ZA gratis.

Jerzy Nowosielski, Sportowcy (Obozowa scenka z ludźmi), 1951
Jerzy Nowosielski, Sportowcy (Obozowa scenka z ludźmi), 1951
Jerzy Nowosielski, Gimnastyczki, 1966, fot. jerzynowosielski.com
Jerzy Nowosielski, Gimnastyczki, 1966, fot. jerzynowosielski.com

Kolejnym sportowym obrazem Nowosielskiego jest „Pływaczka” z 1955 r., która mimo że na czerepie ma kompletnie aseksualny czepek (zresztą seksowny czepek to w ogóle oksymoron, ja w każdym wyglądam jak spławik), za to zalotnie opadające ramiączko od kostiumu sprawia, że postać emanuje erotyzmem. Chociaż i tak moim zdaniem bardziej zmysłowa jest ubrana w biały kostium i czepek ciemnoskóra „Pływaczka” powstała znacznie później, bo w 1980 r.

Jerzy Nowosielski, Pływaczka, 1955
Jerzy Nowosielski, Pływaczka, 1955

W Muzeum Narodowym w Krakowie nieopodal „Sportowców” eksponowana jest „Plaża” z 1957 r., na której kobiety Nowosielskiego w końcu wyglądają jak kobiety Nowosielskiego. Mam wrażenie, że na tym obrazie dziewczyny rżną w siatkówkę plażową, tylko artysta zdecydował się na taki rodzaj kadrowania, że „uciął” piłkę oraz przedramiona odbijającej ją postaci.

 „Sportowcy” i „Plaża” wiszą obok siebie, więc można porównać, jak zmienił się kanon sportsmenek u Nowosielskiego. Damy są chudsze, sylwetki nienaturalnie wydłużone (a podobno to Instagram wpływa na poczucie własnej wartości), dziewczyny nie noszą już socrealistycznych uniformów, czyli bluzek na ramiączka albo koszulek z  krótkimi rękawkami i krótkich galotów wyglądających jak reformy. Teraz w ogóle nie noszą żadnych bluzek, tylko skąpe majtki z falbanką. No mówię – całkiem jak na Instagramie.

Jerzy Nowosielski, Plaża, 1964
Jerzy Nowosielski, Plaża, 1964

 Z drugiej strony na późniejszych plażach Nowosielskiego, np. na obrazach „Plaża” z 1965 r. czy starszej o rok „Plaży wielkiej” do dołu dołącza góra bikini. Nie wiem, czy ktoś tak skrupulatnie jak ja analizował kwestię majtek oraz staników u Nowosielskiego, większość woli skupiać się na metafizyce czy innych wzniosłych i podniosłych treściach. Amatorzy.

Gdzie jest toaleta? U Nowosielskiego

 „Łazienka” z 1960 r. to  jeden z moich ulubionych obrazów pokazywanych w Muzeum Narodowym w Krakowie. Zawsze mnie ciekawi, czy stojąca tyłem kobieta przepasana jest takim kusym ręczniczkiem, czy ma takie gigantyczne majciochy. Łazienka jest motywem, który przewija się nie tylko w życiu fanów roślin strączkowych, ale i w twórczości Nowosielskiego, pojawia się również m.in. na obrazie o tym samym tytule namalowanym cztery lata później, a nieprezentowanym na wystawie.

Jerzy Nowosielski, Pejzaż miejski zielony, 1965
Jerzy Nowosielski, Pejzaż miejski zielony, 1965

Kiedy z „Łazienką” z 1960 r. porówna się obraz Nowosielskiego „Toaleta” z 1947 r., widać jaką drogę w ciągu kilkunastu lat przebył artysta. Na tej bardzo wczesnej pracy kobieta co prawda również stoi tyłem, ale zarówno jej sylwetka, jak i wnętrze, przypominają XIX-wieczne obrazy impresjonistów i postimpresjonistów.

Za to w kolejnej „Toalecie”, z 1950 r., czuć już zapowiedź przyszłych łazienek i gigantycznych majciochów, brzmi to jak reklama nowej kolekcji w centrum handlowym. Jednak żeby nie było za nudno, trzy lata późniejsza „Toaleta” (1953 r.) jest czymś pośrednim między tymi dwoma toaletami, ponieważ socrealistyczna myjąca się gracja ma figurę raczej kolumbryny niż trzciny. I tak dla mnie najpiękniejszy z „Toalet” jest znacznie późniejszy, bo z 1971 r., obraz ze zmysłową brunetką zawiniętą po bożemu w kąpielowy ręcznik, w końcu koniec z majciochami. Ostatnich trzech prac nie ma na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie, musicie sami ich poszukać. Jak to zwykle bywa z toaletami.

„Villa dei Misteri”. Impreza pod Wezuwiuszem

Łazienki pojawiają się również w malowanym przez lata cyklu obrazów zatytułowanych „Villa dei Misteri”, a właściwie wielu cyklu wielu wariantów jednego obrazu, jak ujął to Tadeusz Różewicz. Różewicz o „Villa dei Misteri”  pisał, że „łączy się z szeregiem aktów kobiecych w łazienkach, na stadionach, lotniskach, wnętrzach domów i samochodów, aktów powielanych w zwierciadłach, lusterkach, szkłach okularów. Ta część malarstwa Nowosielskiego zbliża się do teatru, a nawet jest teatrem (malowanym, a więc milczącym)”. Chociaż Nowosielski miał liczne obsesje tematyczne, sam przyznawał, że najsilniejszą z nich jest właśnie „Villa dei Misteri”.

Sama nazwa – Willa z Misteriami – pochodzi od ruin starożytnej willi w Pompejach, która z erupcji wybuchu Wezuwiusza 79 r. n.e. wyszła w całkiem niezłym stanie, oczywiście nie licząc 6-metrowej warstwy popiołu i pumeksu. Villa dei Misteri słynnie ze znajdujących się na ścianach malowideł, najsłynniejsze z nich w czyli triclinium, czyli pokoju z tzw. „łóżkami stołowymi” (leżysz, jesz i patrzysz na Zatokę Neapolitańską, marzenie) przedstawiają w dziesięciu scenach obrzędy inicjacyjne (tzw. „misteria”) kultu dionizyjskiego.

Freski w Villa dei Misteri, trzy sceny z dziesięciu
Freski w Villa dei Misteri, trzy sceny z dziesięciu

Prawdopodobnie chodzi o małżeństwo i kompleksowe – w tym erotyczne, bo pojawia się nawet biczowanie – przygotowanie kobiety do nowego etapu życia. Na freskach jest wino, taniec i śpiew, wróżenie z lustra, przebieranie się w różne fatałaszki, składanie ofiar, obnażanie penisa przez Dionizosa, takie tam starożytne rozrywki. Wśród bohaterów fresków można dostrzeć postacie – oprócz anonimowej panny młodej i Dionizosa–  takie jak jego żona Ariadny, matrona, tłum krewnych, satyr, nimfa czy amorek. W skrócie: pompejskie mury pokazują, jak się hajtać w duchu Dionizosa czy w jego rzymskiej wersji – Bachusa.

Freski w Villa dei Misteri. Scena biczowania i zakończenia obrzędu
Freski w Villa dei Misteri. Scena biczowania i zakończenia obrzędu

„Villa dei Misteri”. Malarskie misteria Nowosielskiego

Nowosielski przyznawał, że w owych freskach z misteriami można doszukać się źródła jego własnych pomysłów artystycznych, a o swoim malarstwie mówił wprost: „to moje prywatne misteria. Ja sobie stwarzam rzeczywistość, o której marzę”. Ciekawie brzmi to zdanie w kontekście dionizyjskich misteriów i jego obrazów „villodeimisteriowych”, jak zwykle u malarza pełnych atrakcyjnych roznegliżowanych kobiet, dziwnej architektury nawiązującej do labiryntu starorzymskiej willi oraz luster, samochodów i rzecz jasna – łazienek.

Wernisażeria, wystawa Nowosielski. W setną rocznicę urodzin, Muzeum Narodowe w Krakowie. Jerzy Nowosielski, Villa dei Misteri

Jeśli chodzi o ten najbardziej teatralny cykl Nowosielskiego, to pokazywany w Muzeum Narodowym w Krakowie obraz „Villa dei Misteri” z 1968 r., jest moim numerem dwa w kategorii najulubieńszych prac tegoż artysty. Na pierwszym miejscu jest nieobecny na wystawie „Damski gang” z 1977 r., bo tam są rudzielce, chociaż trochę to afront wobec mojego samochodu, który jest czarny, a nie niebieski. Zawsze mówię, że jak jeździć, to tylko czarnym Mercedesem, a jak już niebieskim, to od biedy Bentleyem. Ale jakby było mnie stać na niebieskiego Bentleya, to oznaczałoby, że stać mnie też na własne Rembrandty. Po co komu Bentley, jeśli w pakiecie nie idzie bagażnik pełen Rembrandtów, to co w nim wozić, pomidory?

Jerzy-Nowosielski-Gang-kobiet-Fundacja-Rodziny-Starakow-Spectra-Art-Space
Jerzy Nowosielski, Damski gang, 1977, zdjęcie z wystawy Nowosielskiego w 2021 r. Fundacji Rodziny Staraków z moim starym logo

Lustra i rozpusta

Lustra pojawiają się nie tylko w „Villa dei Misteri”, ale i w „Akcie z lustrem” z 1979 r. oraz w najmłodszej pracy na wystawie, powstałym w 1981 r. „Akcie z lustrem”, obrazie zawierającym 100% Nowosielskiego w Nowosielskim. Znajdująca się w centrum naga, odwrócona tyłem do widza kobieta otoczona jest – niczym ramą – przez mniejsze obrazy-lustra, w których „odbija się” dziewięć kobiecych wizerunków różniących się od siebie strojem lub pozycją.

Jerzy Nowosielski, Akt z lustrem, 1981
Jerzy Nowosielski, Akt z lustrem, 1981

Tego typu kompozycja składająca się z mniejszych obrazów chyba jeszcze bardziej urzeka w innym obrazie Nowosielskiego – niepokazywanej w Krakowie „Monografii dziewczyny” z 1968 r.. Za pomocą zwielokrotnionych wizerunków w oddzielnych kadrach opowiada ona dzieje dziewczęcia, a przynajmniej bardziej fizyczny, kostiumowo-roznegliżowany fragment. Dziewięć lat później, w 1979 r., artysta stworzy „Monografię nieznajomej”, jednak pozbawioną aż tak wyrazistego, oddzielonego liniami kadrowania. Na szczęścia do kadrowania powróci w następnych „Monografiach nieznajomej” – w 1982 r., a potem jeszcze w 1991 r.

Jerzy Nowosielski, Monografia dziewczyny, 1968, fot. jerzynowosielski.com
Jerzy Nowosielski, Monografia dziewczyny, 1968, fot. jerzynowosielski.com

Motyw lustra pojawia się też w obrazie z 1971 r., ale w nim zwielokrotnienie wygląda jeszcze inaczej – przed dużym lustrem siedzi dziewczyna, która częściowo odbija się w nim, a częściowo w małym lusterku do makijażu. Ja ledwo potrafię pomalować się w ciemnawej łazience hotelowej, a ta daje radę nawet w okularach słonecznych. Też bym tak chciała.

Jerzy Nowosielski, Akt przed lustrem, 1971, fot. jerzynowosielski.com
Jerzy Nowosielski, Akt przed lustrem, 1971, fot. jerzynowosielski.com

50 twarzy kobiet Nowosielskiego  

W części wystawy zatytułowanej Ciało znajduje się więcej aktów, m. in. „Akt 1970” (z siedzącą tyłem dziewczyną w białym bikini) czy o rok starszy „Akt leżący” (z leżącą z rękami założonymi pod głowę dziewczyną w czarnym bikini). Nieopodal wisi powstała w tym samym roku „Kobieta w ciemni” z tak lubianym przez Jerzego Nowosielskiego zwielokrotnieniem postaci nagiej kobiety. Bliżej środka obrazu jest jej kolejny wizerunek, w porównaniu do pierwszego nieco bardziej obrócony w stronę widza, a całkiem z prawej strony pojawia się jeszcze jeden, wyglądający jak negatyw zdjęcia kobiety, przy czym kobieta dla odmiany ubrana jest w nieśmiertelne gigantyczne majciochy.

Jerzy Nowosielski, Kobieta w ciemnie, 1970
Jerzy Nowosielski, Kobieta w ciemnie, 1970

 Nie mam pojęcia, czy Nowosielski zdawał sobie sprawę, że angielska wersja tytułu jego pracy – „Woman in Darkroom” – może nasuwać skojarzenia z „darkroomem”, czyli zaciemnionym pomieszczeniem w klubie nocnym lub dla swingersów przeznaczone do grzmocenia się z nieznajomymi. Nazwa „darkroom” wzięła się od pomieszczenia w lokalach gejowskich funkcjonujących w USA w latach 60. i 70. XX wieku, a więc istniała, gdy Nowosielski malował „Kobietę w ciemni”. Jeszcze wcześniej, bo w 1967 r., namalował „Striptease”, gdzie jakby się człowiek nie starał, trudno błędnie zrozumieć tytuł.

Jerzy Nowosielski, Striptease, 1967, fot. jerzynowosielski.com
Jerzy Nowosielski, Striptease, 1967, fot. jerzynowosielski.com

Inna sprawa, że niepokazywany w Muzeum Narodowym w Krakowie „Statek niewolnic” z 1982 r. nie kojarzy mi się ze starogreckim mitem o porwaniu Europy, tylko z rozrywkami „Dziewcząt z Dubaju”. Być może tylko ja mam takie skojarzenia i moja interpretacja więcej mówi o mnie niż o Nowosielskim. Ups.

Jerzy-Nowosielski-Statek-niewolnic-Fundacja-Rodziny-Starakow-Spectra-Art-Space
Jerzy Nowosielski, Statek niewolnic, Fundacja Rodziny Staraków Spectra Art Space, zdjęcie z moim starym logo

***

Chciałam trochę podłączyć się do klubu „kobiet Nowosielskiego”, dlatego na wystawie postanowiłam wystąpić w kreacji w kolorze plamy z obrazu Nowosielskiego. Wyobrażam sobie minę manikiurzystki, gdy ktoś zamiast „lakieru w kolorze cielistym” zażyczyłby sobie „lakieru w kolorze plamy z obrazu Nowosielskiego”. Dla takich chwil warto żyć.

Wystawę „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin” w Muzeum Narodowym w Krakowie można oglądać do połowy października. A zaprawdę jest co podziwiać, nawet jeśli należy się do połowy ludzkości z gatunku „nieprawdziwego” człowieka, nikt nie jest doskonały.

Wernisażeria, wystawa Nowosielski. W setną rocznicę urodzin, Muzeum Narodowe w Krakowie
Ja na wystawie „Nowosielski. W setną rocznicę urodzin” w Muzeum Narodowym w Krakowie

Mecenasem Muzeum Narodowego w Krakowie jest Grupa PGE.

4 komentarze

Zobacz też

4 komentarze

TOMASZ 24 sierpnia 2023 - 11:35 am

Kompletnie nie wiem jak Pani to robi, ale jest Pani istotną częścią każdego artysty, o którym jest recenzja. Tu jest Pani taka…..Nowosielska i nie tylko o zdjęciu mówię. Przedtem była Pani bardziej meksykańska od Fridy, ale to oczywiste złudzenie, bo…przecież jest Pani całkiem Art- deco -wa wędrując poprzez Tamarę Ł.
Recenzja zwięzła, osobista, pełna uroku Autorki. Oddała klimat czasów minionych, z których sporą część pamiętam jakby namacalnie. Gratuluję humoru, wiedzy i oby tak dalej. Pozdrowienia TB

Odpowiedz
Justyna 25 sierpnia 2023 - 5:02 pm

Tekst skrzy!????????????

Odpowiedz
Justyna 25 sierpnia 2023 - 5:03 pm

Ojjjj, to nie miały być żadne znaki zapytania, tylko emo z serduszkami w oczach!

Odpowiedz
Asia z mTower 12 października 2023 - 8:11 am

Ciekawe jest to, jak Nowosielski potrafił łączyć tradycję i nowoczesność w swoich dziełach. Jego prace emanują harmonią i pięknem, a jednocześnie zawierają w sobie odważne eksperymenty z formą i kolorem. To dowód na niezwykły talent artysty i jego zdolność do wyrażania siebie w różnorodny sposób.

Odpowiedz

Napisz komentarz

Wernisażeria, oprócz wernisaży i wina, potrzebuje ciasteczek. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko ciasteczkom. Zgadzam się Więcej