Wystawa „Świat Rembrandta. Artyści. Mieszczanie. Odkrywcy” w Zamku Królewskim w Warszawie.
Rembrandt mówił, że obraz nie jest stworzony do wąchania, tylko do oglądania i trudno z tym się nie zgodzić. Tak samo trudno polemizować z Augustem Rodinem, który w jednym z listów pisał: „Porównać mnie z Rembrandtem! Co za świętokradztwo! Z Rembrandtem, kolosem sztuki! […] Powinniśmy paść na twarz przed Rembrandtem i nigdy nikogo z nim nie porównywać!”.
Co znajdziecie w recenzji?
Toteż na przewspaniałej wystawie „Świat Rembrandta. Artyści. Mieszczanie. Odkrywcy” w Zamku Królewskim w Warszawie, mimo ze nikt z Rembrandtem mnie nie porównał, padłam i ja. Ale powstałam, żeby opisać Wam te wszystkie wspaniałości. I jak tak patrzę, to trochę mnie poniosło z długością opisu, ale trudno, trzeba jakoś z tym żyć.
Świat Rembrandta
Wystawa nazywa się „Świat Rembrandta”, a nie po prostu „Rembrandt”, bo są na niej prezentowane nie tylko prace tego artysty. Są oczywiście pochodzące z kolekcji Zamku Królewskiego w Warszawie dwa obrazy-gwiazdy – „Dziewczyna w ramie obrazu” i „Uczony przy pulpicie” – oraz mnóstwo rycin: „Król Dawid w modlitwie”, „Triumf Mardocheusza”, „Saskia jako święta Katarzyna. Mała żydowska narzeczona”, „Kobieta smażąca placki” czy „Gracz w golfa (krykieta)”, jednak cała wystawa to 200 eksponatów składających się na uniwersum, w którym funkcjonował artysta.
Kuratorka Alicja Jakubowska postanowiła opowiedzieć o Rembrandcie przez pryzmat otaczającego go świata, świata w znaczeniu dosłownym, fizycznym (meble, wzornictwo), metaforycznym (morskie wyprawy, odkrycia geograficzne, rozwijające się nauki przyrodnicze) i artystycznym (współcześni Rembrandtowi artyści, trendy w ówczesnej sztuce, nowe gatunki malarskie).
Stąd na wystawie znajdują się obrazy holenderskich malarzy z polskich i zagranicznych kolekcji (artystów takich jak Adriaen van Ostade, Hendrick Terbrugghen, Jan Steen czy Jan Weenix), a także przedmioty codziennego użytku: np. ceramika delfcka (czyli holenderska wersja chińskiej porcelany), naczynia, dzbanki, konewka, fajka, wazy, talarze, mapy, monety, globus, meble (w tym mój hicior: dębowa prasa do bielizny), broń, gigantyczna tapiseria, kobierzec, różne starodruki, np. mapy czy księgi z szałowymi ilustracjami („Historia naturalis Brasiliae”).
W kupieckim domu, czyli na ścianie sztuka niderlandzka, a pod ścianą dębowa prasowalnica
W sumie, żeby poczuć się całkiem jak w holenderskim kupieckim domu, na wystawie zabrakło tylko domowych papuci i jakiegoś żywego przedstawiciela baroku.
Cała ta impreza sprawia, że bez pudła można wciągnąć klimat Niderlandów za Rembrandta: jaki wystrój panował w zamożnym mieszczańskim XVII-wiecznym domu, jak wyglądali jego mieszkańcy i jakie rozrywki lubili, a także – dzięki popularnym wówczas pejzażom takim jak np. „Krajobraz zimowy” Klaes Moleandera – jak wyglądały Niderlandy po odzyskaniu Niepodległości.
Bardzo dużo o kształtowaniu wizerunku Niderlandów w oczach własnych oraz innych nacji, a także o historyczno-społeczno-religijno-kulturowo-artystycznych przemianach w „złotym wieku” dopiero co pisałam w długim na 15 stron felietonie o XVII-wiecznym malarstwie holenderskim i flamandzkim.
Druga część tytułu wystawy w Zamku Królewskim – „Artyści. Mieszczanie. Odkrywcy” – podkreśla, jak mocno te trzy grupy społeczne na siebie wpływały i żyć bez siebie nie mogły. Otóż mieszczanie odkryli, że obrazy są świetną lokatą kapitału (czasem mam wrażenie, że inwestowanie w sztukę było bardziej popularne 4 wieki temu temu niż dziś), a także, że nic tak nie podkreśla statusu społecznego jak porządna sztuka w domu. Jakiś pejzażyk, portrecik, obraz z ostem albo chodzącym drobiem, trochę z Biblii, trochę z mitologii i jakoś leci.
Artyści, mieszczanie, odkrywcy
Druga część tytułu wystawy w Zamku Królewskim – „Artyści. Mieszczanie. Odkrywcy” – podkreśla, jak mocno te trzy grupy społeczne na siebie wpływały i żyć bez siebie nie mogły. Otóż mieszczanie odkryli, że obrazy są świetną lokatą kapitału (czasem mam wrażenie, że inwestowanie w sztukę było bardziej popularne 4 wieki temu temu niż dziś), a także, że nic tak nie podkreśla statusu społecznego jak porządna sztuka w domu. Jakiś pejzażyk, portrecik, obraz z ostem albo chodzącym drobiem, trochę z Biblii, trochę z mitologii i jakoś leci.
Rynek oszalał, również dzięki temu, że Holendrzy, jako potęga morska w ramach ekspansji kolonialnego imperium, co i rusz odkrywali jakieś nieznane krainy, które trzeba było przecież uwieczniać na obrazach i rycinach, artyści mieli co robić, więc hurtowo produkowali prace: w samym „Złotym wieku” powstało około 5 milionów obrazów!!
Na wystawie „Świat Rembrandta. Artyści. Mieszczanie. Odkrywcy” jest ich trochę mniej, ale też mnóstwo. Ekspozycja jest podzielona na kilka działów tematycznych, w praniu wygląda to tak, że każdy dział otwiera rycina Rembrandta wprowadzającą w tematykę sali. I tak np. w sali poświęconej podróżom znajdują się eksponaty związane z zamorskimi wyprawami oraz odkrywaniem odległych krain. Stad obrazy przedstawiające morskie podróże, ryciny z egzotycznymi zwierzętami takimi jak słonie, globus, mapy, atlasy przyrodnicze i tak dalej.
Rembrandt i malarstwo holenderskie
W Zamku Królewskim jest pełen przekrój holenderskiego malarstwa z okresu Rembrandta: martwe natury, gatunki malarskie, które narodziły się w Niderlandach, czyli pejzaż marynistyczny (np. Aelbert Cuyp, warsztat „Okręty i łodzie pod Dordreechten” albo Willem van de Velde Młodszy „Cisza morska”) i pejzaż kościelny zwany kerkinterieurs [wnętrza kościelne] (np. Emanuelde Witte, „Motywy ze Starego Kościoła w Delfi”).
Są też obrazy z postaciami z Biblii / mitów, a także różne scenki rodzajowe przedstawiające zarówno świniobicie, jak i mniej krwawe zajęcia takie jak puszczanie baniek, gra w krykieta czy tryktraka. Chociaż i ta ostatnia może zakończyć się niezłą rozróbą, jeśli ktoś nie umie przegrywać.
W czasach Rembrandta popularnym tematem był vrolijk gazelschap [wesołe towarzystwo] przedstawiający wytworne towarzystwo oddające się rozrywkom wszelakim (Anthonie Palamedesz, „Wykwintne towarzystwo we wnętrzu”). Niekiedy obrazy te były nachalnie moralizatorskie, subtelne niczym walec Orzeszkowej w najbardziej tendencyjnym wydaniu.
Party hard w baroku
Bezczelne obiboki holenderskie próżnują zamiast pracować, a przecież bardziej produktywnym zajęciem niż rzępolenie na skrzypkach (Jan Miense Molenaer, „Muzykujące dzieci”) jest ślęczenie nad książką (Jan Steen”, „Nauka czytania”). To były czasy przed spędzaniem całych dni na jeszcze bardziej bezproduktywnym przeglądaniu fejsbuka.
Znaczną cześć wystawy stanowią tak lubiane przeze mnie portrety, w tym zbiorowe (Albert Cuyp, „Portrety rodzinne”), anonimowych osób (Dirck Dircksz, van Santvoort, „Portret młodzieńca na tle zieleni”) oraz konkretnych postaci malowanych ma zamówienie przyszłych właścicieli (Caspar Netscher, „Johan de Witt” czy Adriaen Hanneman, „Constantin Huygens”).
Ale i tak to najbardziej hot punkt wystawy stanowiły dwa portrety należące do stałej kolekcji Zamku Królewskiego. Wszyscy rzucili się robić z nimi zdjęcia, zresztą jak widzicie – ja też. Tym razem wybrałam kreację w kolor brąz Rembrandtowy, a w dodatku z dumą noszę przypinkę „Świat Rembrandta”. Bardziej Rembrandtowa już nie mogłam być, no chyba, że koło mnie stanąłby Rembrandt. Wtedy może i byłabym bardziej Rembrandtowa, ale i nieprzytomna, bo z wrażenia bym zemdlała. W sumie z wrażenia i tak co chwile mdlałam. Całkiem mnie Zrembrandtowało.
A swoją drogą czy wiecie, że w amerykańskim slangu określenie „to be Rembrandted” [„być (z)rembrandtowanym”] oznacza być wrobionym w przestępstwo?
Biedny Rembrandt, chyba nie spodziewał się, jak mocno zakorzeni się w języku i kulturze, ile przedmiotów zostanie nazwanych na jego cześć. Jest Rembrandt – krater na Markurym, jest Rembrandt – rodzaj granitu, jest liniowiec Rembrandt, milion barów i hoteli Rembrandtów, są nawet Rembrandty charmsy, czyli zawieszki do bransoletek, a także pasta do zębów. Myć zęby Rembrandtem – to dopiero wypas.
Co prawda na wystawie w Zamku Królewskim w Warszawie pasty do zębów nie ma, ale jest multum innych fascynujących obiektów.