„Signac collectionneur”, Musée d’Orsay w Paryżu.
Dziś o Paulu Signacu, ale nie o malarzu-neoimpresjoniście, tylko o kolekcjonerze-neoimpresjoniście. W Musée d’Orsay w Paryżu właśnie skończyła się wystawa „Signac collectionneur”, na której zaprezentowano prace z przebogatych zbiorów Signaca. Od Delacroix, Degasa, Maneta, Renoira po Seurata i Matisse’a i z powrotem. Padniecie.
Co znajdziecie w recenzji?
Trochę ceramiki oraz 50 obrazów to „zaledwie” 1/3 kolekcji Signaca opowiadającej o jego gustach, przyjaźniach i animozjach (wystarczy zobaczyć, jakich nazwisk z drugiej połowy XIX wieku nie kolekcjonował, a jest jasne, kto mu podpadł).
Kolekcjoner Paul Signac
Dzięki temu, że Paul Signac był jednym z założycieli Salonu Artystów Niezależnych (prezesem został w 1908 r.), to on w pierwszej kolejności miał dostęp do wszystkich nowych prac, więc miał w czym wybierać.
Mawiał, że lubi otaczać się „przyjaznymi obrazami”, co nie jest jakąś szczególną ekstrawagancją – nie znam nikogo, kto zainstalowałby w swojej jadalni obraz wroga i codziennie pił pod nim poranną kawusię; pod obrazem, nie wrogiem, chociaż na jedno wychodzi.
Signac i neoimpresjoniści
W każdym razie Signac gromadził obrazy swoich przyjaciół-neoimpresjonistów, zwłaszcza Georgesa Seurata, Camille’a Pissarra, Maximiliena Luce’a czy Henriego Edmonda-Crossa, co się dało odczuć w Musée d’Orsay, przez chwilę miałam wrażenie, że to wystawa owej czwórcy. Ale Signaczek nie pogardzał też i nabistami, stąd Pierre Bonnard, Edouard Vuillard, Maurice Denis, Ker-Xavier Roussel i Félix Vallotton.
W kolejnym etapie miłość do koloru doprowadziła go do zbierania fowistów, zwłaszcza Henriego Matisse’a, Keesa van Dongena i Louisa Valtata (jego „Kobiety na brzegu morza” wielbię pasjami), chociaż sam fowistą nigdy nie został. Zawsze mówię, że niektórym do szczęścia wystarczy neoimpresjonizm (oraz spędzenie przez lata lata na Lazurowym Wybrzeżu).
Kolekcja apetyczna jak gruszki
Signac kochał pełne koloru impresjonistyczne i neoimpresjonistyczne portrety, pejzaże, akty oraz martwe natury. „Trzy gruszki” Cézanne’a tak apetycznie namalowane, że miałam ochotę ugryźć płótno. Bardzo możliwe, że w rzeczywistości są one mniej apetycznie namalowane, a ja po prostu byłam wściekle głodna i wściekle wściekła, bo przed czasem zamknęli restaurację w Musée d’Orsay, w której to restauracji planowałam zjeść obiad.
Kapitalnie mi się oglądało całą wystawę i śledziło karierę Signaca i jako artysty, i jako kolekcjonera – od debiutu młodzieńca z ograniczonym budżetem na sztukę poprzez coraz liczniejsze przyjaźnie z (neo)impresjonistami oraz coraz większy budżet. W pierwszych salach prezentowano obrazy Signaca-artysty, Signaca-kolekcjonera, w tym te będące własnością Musée d’Orsay; tu wisiały uwielbiane przeze mnie „Kobiety przy studni” (coś mam z tymi kobietami i zbiornikami wodnymi, jak nie morze, to studnia).
Początek kolekcji Paula Signaca
A dalej to już szaleństwa kolekcjonera, ale szaleństwa uporządkowane tematycznie przez kuratorów, w praniu wyglądało to tak, że np. w sekcji wodnej, jak ją w myślach nazywałam, znajdowały się obrazy z łódkami namalowane przesz różnych artystów – Vallotona, Bonnarda i tak dalej.
Signac rozkręcił się z malowaniem, patrząc na prace impresjonistów, szczególnie Claude’a Moneta, Edgara Degasa i Gustave’a Caillebotte’a, większość z nich trafiła do w kolekcji. Ale jego pierwszym zakupem był pejzaż Cézanne’a. I tak Signac kupował i kupował aż do 1913 r., kiedy to jego fundusze drastycznie się zmniejszyły, co nastąpiło po tym, jak opuścił żonę Berthę i zamieszkał z Jeanne Selmersheim-Desgrange, z którą miał córkę.
Sprawa Signaca
Powiem Wam, że najbardziej fascynowało mnie, w jaki sposób poszczególne prace wskakiwały do kolekcji Signaca. Artysta podejmował decyzję pod wpływem emocji, szalenie ważna była dla niego „sprawa”: „sprawa” przyjaźni, „sprawa” gustu artystycznego, „sprawa” przekonań politycznych, jakakolwiek „sprawa”.
Na przykład kupił 13 obrazów Crossa, „Dwa śledzie” dostał od van Gogha po tym, jak odwiedził go w szpitalu w Arles. Z kolei sprzedał „Przed podniesieniem kurtyny” Degasa, kiedy zdał sobie sprawę, że nie łączy ich już żadna „sprawa”, bo przyjaciel jest przeciwko w sprawie – tym razem prawdziwej sprawie – Dreyfusa. Jednak Signac przycwaniakował i zostawił sobie inne prace Degasa, tak że pozbycie się jednej nie było jakimś wyrzeczeniem dekady, jeno pustym gestem.
Georges Seurat, nauczyciel Signaca
Najważniejszą częścią kolekcji Signaca jest 80 prac jego nauczyciela, czyli Seurata, które zaprezentowano w specjalnie wydzielonej przestrzeni. Znajdowało się tam mnóstwo szkiców, np. do „Le Chahut” (polski tytuł: „Kankan”) oraz do „Cyrku”. Na zdjęciu siedzę właśnie koło niego, nie wiem, czy widzicie, że przywdziałam kolorystycznie dopasowaną apaszkę, pozy akrobatki sobie darowałam, skoro nikt nie zadbał o konia.
Dla mnie to właśnie „Cyrk” jest gwiazdą wystawy, chociaż oficjalnie jej „twarzą” jest „Modjesko, Sopran” Keesa van Dongena, ekspresyjny i bardzo kolorowy portret Edwarda Claude’a Thompsona, drag queen o pseudonimie „Kreolska Patti”.
W Musée d’Orsay pojawił się namalowany przez Seurata portret Signaca, wiszący nieopodal portretu namalowanego przez innego neoimpresjonistę z ich bandy. Théo van Rysselberghe, albowiem to o nim mowa, jest również autorem portretu Berthe, żony Signaca, gdy jeszcze, rzecz jasna, ową żoną była.
Na wystawie zaprezentowano sporo obrazów Maximilliena Lucego, m.in. „Kawa”, który niedawno widziałam na wystawie „Signac: les harmonies colorées” w Musée Jacquemart-André w Paryżu, i który Wam już pokazywałam. W ramach smaczków pojawiły się mało znane półokrągłe obrazy Lucego – wrzucam Wam jego „Luwr i Pont Neuf nocą”, a także „Toaletę”, bo bardzo lubię ten obraz.
I teraz tak. Nie mogłam się zdecydować, który obraz był dla mnie największym zaskoczeniem wizualnym: „Mazepa” Eugène Delacroix, bo kogo, jako kogo, ale w (neo)impresjonistycznej kolekcji Signaca akurat tego malarza się nie spodziewałam, czy obraz węglem Odilona Redona.
Salon Artystów Niezależnych
Chyba jednak Redona, bo nagle, wśród kolorowych neoimpresjonistów znalazł się czarno-biały, symbolistyczny, smętnawy „Centaur” tegoż artysty. Zupełnie inna stylistyka, ale że Redon – oprócz Signaca, Seurata i Dubois-Pilleta – był jednym z ojców założycieli-wymyślicieli Salonu Artystów Niezależnych, tak więc musiał wylądować w kolekcji lojalnego Signaca.
Przyznam się Wam, że szłam na tę wystawę z mieszanymi uczuciami, bo zakładałam, że sporo obrazów już widziałam i raczej nie będzie większych niespodzianek, skoro sama znane nazwiska. Tym bardziej, że miałam traumę po obejrzanej niewiele wcześniej w Luwrze wystawie „Paris – Athènes, naissance de la Grèce moderne” w Luwrze, która była moim rozczarowaniem życia. Nic dziwnego, że z taką intuicją nigdy nie wygrywam w Lotto, bo okazało się, że w Musée d’Orsay było sporo prac, o których nigdy nie słyszałam.
Jedną z nich okazał się szkic „Stodoła pod śniegiem” Charles’a Angranda narysowany w ten sposób, że widz musi się wysilić, żeby wśród tej bieli dostrzec zarys budynku. Całkiem jak podczas prawdziwej zamieci.
Akty w kolekcji Signaca
Jednak jeszcze większym niespodzianką był kąt japoński z pracami Utagawy Kunisady, anonimowym projektem kimona oraz przede wszystkim mangą (!!) Katsushiki Hokosaia. Ponieważ napisałam książkę „Narracja w powieści graficznej” (PWN), w której pojawia się i manga, mając przed nosem takie cudo, byłam w poczwórnej euforii.
A teraz jestem w siedmiokrotnej euforii, bo mogę pokazać Wam akty, które stanowiły znaczną część kolekcji Signaca, tak był z niego zboczuszek-esteta. To jest urok posiadania własnej strony – tych rozgogolonych dam nie mogłabym wrzucić na Facebooka czy Instagram, zaraz by mnie zbanowali. Tak to jest, jak bot nie odróżnia sztuki od pornosa.
PS. Pamiętajcie, żeby z pewnej odległości oglądać wszelkie „kropingi”, czy to dywizjonizm, czy puentylizm Seurata. A trzeba oglądać z dystansu, bo dopiero wtedy oddzielne kropki czystych kolorów mieszają się w siatkówce oka, tworząc kolory dopełniające, wszystkiemu towarzyszą tańczące, miękkie kontury i można żyć. Bez tego efektu nie można powiedzieć, że widziało się obraz. Widziało się kropki, nie obraz.
O różnicach między dywizjonizmem i puentylizmem pisałam w poprzednim tekście o Paulu Signacu: o wystawie „Signac: les harmonies colorées” w Musée Jacquemart-André w Paryżu.
2 komentarze
Zabraklo mi w artykule zdjęcia rzeczonej apaszki — byc moze zdublowane theovan-y pożarły przestrzeń wystawową – jednak niezmiennie sprawa pozostaje dprawa – lubię te tuszyńskie opowieści baaardzo
O matko, słuszna uwaga!! Nie wiem, jakim cudem nie wrzuciłam zdjęcia z samą sobą, zaraz nadrobię 🙂