Wystawa „Wilno, Vilnius, Vilne 1918-1948. Jedno miasto – wiele opowieści” w Muzeum Narodowym w Krakowie.
Co za przepiękna i dla mnie bardzo wzruszająca wystawa „Wilno, Vilnius, Vilne 1918-1948. Jedno miasto – wiele opowieści” jest w Muzeum Narodowym w Krakowie. Opowiada o bardzo pokręconym okresie historii wielokulturowego Wilna, czyli latach 1918 (rok odzyskania niepodległości Polski i Litwy) – 1948 (rok ostatniego wielkiego wyjazdu Polaków z Wilna).
Co znajdziecie w recenzji?
Oczywiście, to nie znaczy, że wcześniej historia Wilna była prosta jak wykałaczka, między 1387 r., kiedy to Wilno uzyskało prawa miejskie magdeburskie od Władysława Jagiełły, a 1918 r., kiedy skończyła się okupacja niemiecka, jeszcze więcej się działo. Jednak miłosiernie tego wszystkiego nie będę Wam opowiadać, bo wyszedłby mi wpis na 200 stron, i to jakbym skupiła się wyłącznie na Kościuszce, Batorym, Mickiewiczu i Słowackim w Wilnie. A 200-stronicowego wpisu to nawet najbardziej zasłużeni czytelnicy Wernisażerii by nie dźwignęli, trzeba się szanować.
Koncept wystawy „Wilno, Vilnius, Vilne 1918-1948. Jedno miasto – wiele opowieści”
W każdym razie wystawa „Wilno, Vilnius, Vilne 1918-1948. Jedno miasto – wiele opowieści” (kuratorzy: Giedrė Jankevičiūtė, Andrzej Szczerski) składa się z siedmiu części: Obraz miasta – mit a rzeczywistość; Walka o Wilno; Artyści – portrety i autoportrety; Miejsca symboliczne; Przebłyski awangardy; Życie codzienne; Pożegnanie i nostalgia.
To, co najbardziej zaskoczyło mnie na wystawie, znajduje się właśnie w ostatniej części – jest to podobno najczęściej reprodukowane na świecie dzieło religijne, czyli namalowany w Wilnie w 1934 r. obraz „Jezu, ufam Tobie”, a dokładnie znane i niedawno odkryte wersje tegoż obrazu polskich i litewskich artystów.
Ale cała wystawa to znacznie więcej – prawie 270 (!!) obrazów, grafik, fotografii, rzeźb oraz dokumentów archiwalnych (np. indeksu studenta wileńskiej ASP, niejakiego Andrzeja Wróblewskiego, którego wystawa objęta moim patronatem obecnie trwa w Muzeum Narodowe w Lublinie) pokazujących, w jaki sposób o Wilnie opowiadali związani z nim głównie polscy, ale i litewscy, żydowscy oraz białoruscy artyści. Mówiąc prościej: jak je widzieli, odczuwali i co w nim wyprawiali, jeśli chodzi o sztukę. A dużo wyprawiali.
Najważniejsza miejsca w Wilnie. Ostra Brama i Uniwersytet Stefana Batorego
W części Miejsca symboliczne – jak można się domyślić – są prezentowane zdjęcia miejsc mających szalone znaczenie dla Wilna, np. Ostrej Bramy. Kapitalne są fotografie przedstawiające katedrę wileńską (właśc. Bazylikę archikatedralną św. Stanisława i św. Władysława) podczas gigantycznej powodzi, a potem rekonstrukcji, czy korytarz i pracownię rzeźby Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego (obecnie zwanego Uniwersytetem Wileńskim).
To właśnie w tej części znajdują się smaczki takie jak wykonany z posrebrzanego złota łańcuch dziekana Uniwersytetu wykonany według projektu Ferdynanda Ruszczyca. Jest to imponujący grzmot, jak znalazł na kolejny wernisaż w Muzeum Narodowym w Krakowie, znaczy ten łańcuch, nie dziekan, nie mam pojęcia, jakiej postury – grzmot czy chucherko – był w 1929 r. dziekan drugiego najstarszego polskiego uniwersytetu (pierwszy był krakowski założony w 1364 r., 215 lat przed wileńskim). Ale chyba w tej części najbardziej wstrząsnął mną bardzo realistyczny obraz Ludomira Sleńdzińskiego „Szczątki Barbary Radziwiłłówny w krypcie katedry wileńskiej”.
Piłsudski pod Wilnem. Walka o Wilno i życie codzienne
Dużo emocji wzbudza część wystawy Walka o Wilno (na jednej ścianie obraz Sleńdzińskiego „Piłsudski pod Wilnem”, na drugiej plakat z napisem po litewsku „Wyzwólmy Wilno! Zniszczmy wyzyskiwacza – warszawskiego pasożyta”), ale mnie najbardziej na wystawie urzekły dwie inne części: Artyści – portrety i autoportrety oraz Życie codzienne.
Uwielbiam oglądać prace przedstawiające „zwykłych” ludzi takich jak gazeciarka czy „dewotka” (mój hit, jeśli chodzi o tytuły, serio obraz Zofii Dembowskiej-Romer ma taki podtytuł) oraz „zwykłe” czynności takie jak koncert, jarmark, grzybobranie, siedzenie w kawiarniach, gra w guzki, piłkę nożną czy siatkówkę, piknik majówkowy, plażing i kąpieling, a nawet egzotyczne jak dla mnie noszenie drewna oraz jeszcze bardziej egzotyczne spacery z dziecięciem w wózku.
Szkoła wileńska – klasycy i młodsze pokolenie artystów. Autoportrety
To, co bardzo podoba mi się na wystawie w Krakowie, to fakt, że oprócz dzieł znanych i lubianych klasyków wileńskiej sztuki, m.in. ubóstwianego przeze mnie Ludomira Sleńdzińskiego, Ferdynanda Ruszczyca, Jana Bułhaka, Bronisława Jamontta lub Jerzego Hoppena, można podziwiać mniej znane obrazy i grafiki młodszego pokolenia artystów takich jak np. Hanna Milewska, Józef Horyd czy Hadassa Gurewicz-Grodzka.
Dzięki tej wystawie w moim prywatnym rankingu autoportretów malarek nastąpiły roszady. Otóż do tej pory moimi ulubieńcami w tej kategorii był Anny Bilińskiej „Autoportret z paletą” oraz Sofonisby Anguissoli „Autoportret przy sztaludze”. Jednak po tej wystawie obie damy wykosił „Autoportret” Zofii Wendorff-Serafinowicz, na którym roześmiana młoda dziewczyna w imponującym futrze z kołnierzem lisa trzymając pędzle oraz sztalugę, zaraża swoją radością życia i pewnością siebie, dyplomowanej artystki. Powiadam Wam: cudo, nie autoportret.
Wilno – „bastion neoklasycyzmu” i awangardowy konstruktywizm. Władysław Strzemiński i Witold Kajruksztis
Chociaż Wilno nazywa się „bastionem neoklasycyzmu”, na wystawie w części Przebłyski awangardy prezentowane są prace związane z Wystawą Nowej Sztuki zorganizowanej przez konstruktywistów Witolda Kajruksztisa oraz Władysława Strzemińskiego. Witold Kajruksztis (lit. Vytautas Kairiūkšti) ma moją permanentną sympatię za zaprojektowaną na zlecenie Tadeusza Peipera okładkę „Zwrotnicy”, czasopisma krakowskiej awangardy, a Władysław Strzemiński ma moje permanentne coś innego.
Powiem Wam, że ze Strzemińskim zawsze mam problem, bo czuje do niego permanentny podziw jako do człowieka-artysty, ale i permanentną wzgardę jako do człowieka-mężczyzny za to, że wyzywał i lał drewnianymi kulami albo pogrzebaczem swoją żonę, genialną rzeźbiarkę Katarzynę Kobro. Przemoc zawsze jest zła, nie legitymizuje jej żadna awangarda.
Podobno muzyka łagodzi obyczaje, ale poezja złe emocje, tak więc żeby ostudzić te wywołane poprzednim akapitem, podzielę się z Wami wierszem, który cały czas plątał mi się po uszach, kiedy zwiedzałam wystawę.
⠀„Jest tajemnicze Wilno, pomarańczowo-zielone,
zwłaszcza wieczorem, gdy siedzisz jakby w butelce od piwa
Drzemią budowle baroku, a w nich jak w szafach przezacnych
świeczniki zdradliwych kształtów, ballady, zmarłe perfumy”.
To fragment „Elegii wileńskich”, jednego z moich ulubionych utworów Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Jeśli go nie znacie, to koniecznie przeczytajcie całość, a dowiecie się, gdzie w Wilnie „pieklił się” Klub Dyskutantów, za ile można było kupić bilet pierwiosnków, a kto żył z „zalewania kaloszy”, takie tam wskazówki dotyczące życia w międzywojennym Wilnie, Vilnius, Vilne.
⠀***
Jak tak patrzę, jakiej długości wychodzi mi wpis, to jak zaraz nie skończę pisać o Wilnie, zacznę cytować Czesława Miłosza i zbliżę się do owych mitycznych 200 stron. Tak więc na zakończenie powiem Wam, że „Wilno, Vilnius, Vilne 1918-1948. Jedno miasto – wiele opowieści” to dla mnie jedna z najbardziej odkrywczych wystaw, jakie widziałam w ostatnich latach. Serio, serio.
Wystawa jest związana z 700-leciem Wilna, przygotowania do niej trwały cztery lata i po Krakowie ekspozycja od listopada będzie prezentowana w Wilnie, tak że jeśli chcecie ją zobaczyć w Polsce, to macie czas do 3 września.
Mecenasem Muzeum Narodowego w Krakowie jest Grupa PGE
2 komentarze
Jestes swietna
Szkoda ze tego nie przevzytalam wczesniej. Szkoda mi tej wystawy o Wilnie….