Wystawa „Signac: les harmonies colorées” w Musée Jacquemart-André w Paryżu.
Połącz kropki, a wyjdzie obraz Paula Signaca. Połącz ich więcej, a wyjdzie genialna wystawa „Signac: les harmonies colorées” w Musée Jacquemart-André w Paryżu.
Co znajdziecie w recenzji?
A dokładnie wyjdzie 25 obrazów i 20 akwareli Signaca oraz ponad 20 prac artystów związanych z neoimpresjonizmem.
Pojawił się m.in. rzecz jasna mistrz “kropingu” Georges Seurat, Camille Pissarro, Théo Van Rysselberghe, Louis Hayet, Henri-Edmond Cross czy Georges Lemmen.
Paul Signac i kropkowanie albo kroping
Śmiałam się, że w dzisiejszym wpisie będzie mrowie a mrowie terminów, jak nic historia sztuki w pigułce. Ale po kolei.
Wystawa „Signac: les harmonies colorées” to 8 uporządkowanych chronologicznie sal. Widz radośnie śledzi rozwój artystyczny artysty: od pierwszych impresjonistycznych obrazów namalowanych pod wpływem Claude’a Moneta po kolorowe prace portowe z lat 20. XX w.
Po inspiracji Monetem Signac przerzucił pędzle w kierunku dywizjonizmu Seurata, a potem rozwijał już własną wersję neoimpresjonizmu, z jeszcze żywszymi kolorami. Tym swoim nienasyceniem nasyceniem koloru zbliżał się coraz bardziej do fowizmu, chociaż fowistą nigdy nie został. Niektórym do szczęścia wystarczy neoimpresjonizm (oraz spędzenie przez lata lata na Lazurowym Wybrzeżu).
Signac i kolorowa historia neoimpresjonizmu
Dlatego gdybym miała nadać podtytuł tej wystawie, to brzmiałby on: „Kolorowa historia neoimpresjonizmu”, bo przybliża nie tylko ewolucję Signaca, ale i historię całego kierunku, któremu zresztą poświęcona jest pierwsza sala.
Kolejne sale skupiają się na pierwszych neoimpresjonistycznych obrazach Signaca, po nich następuje okres Saint-Tropez (1892-1913), w którym malarz co roku spędzał lato w tej oto przyjemnej miejscowości. Świetnie porównuje się obrazy namalowane w Paryżu i Bretanii z pracami w jasnych kolorach inspirowanych południem Francji. Nie to, że gdzieś jest radośniej, skądże znowu.
Z kolei w ostatnich trzech salach wystawy znajdują się prace Signaca z XX w., w tym liczne akwarele. Zaprawdę trzeba pamiętać, że to Signac otworzył drogę nowym pokoleniom artystów-fowistów z Matissem na czele, futurystów czy abstrakcjonistów. Zawsze mówię, że wakacje na Lazurowym Wybrzeżu wzmagają kreatywność.
Paul Signac i postimpresjonizm, czyli między impresjonizmem a fowizmem
A jak wiadomo, postimpresjonizm to właśnie ten fascynujący okres pomiędzy impresjonizm a fowizmem. W postimpresjonizmie chodziło o to, że skoro impresjonizm już się przejadł, pora ruszyć z czymś nowym – stąd wzięli się „rozpaczliwie poważni” nabiści, odjechani symboliści, kluazoniści i kontynuująca ich tradycje pełna pejzaży z rogacizną szkoła z Pont-Aven oraz Signac i spółka, czyli neoimpresjoniści.
Dlatego wystawa w Musée Jacquemart-André pokazuje nie tylko rozmach Signaca, ale i cały neoimpresjonistyczny kram: są i naturalistyczne akcenty Pissarro, dekoracyjne i symbolistyczne prace Crossa albo Lacombe’a czy jasne, delikatne kompozycje Van Rysselberghe’a.
Nikt nie mówił, że neoimpresjonizm jest monotonny, tym bardziej, że neoimpresjoniści stawiali na świeży sposób malowania z wykorzystaniem odkryć z dziedziny fizyki, tzn. rozszczepienia światła, a także z fizjologii i psychologii widzenia. Impresjonistyczny dywizjonizm (od francuskiego „division”: podział) stał się punktem wyjścia neoimpresjonistycznego puentylizmu: „kropkowania” albo jak ja to nazywam: „kropingu”.
Czym się różni puentylizm od dywizjonizmu?
Puentylizm wymyślił Georges Seurat, a nazwę puentylizm – Felix Fénéon, który zresztą wymyślił również nazwę neoimpresjonizm. Jak widać, w tym okresie wszyscy dużo myśleli. Najlepsze jest to, że Fénéon wypluł z siebie „puentylizm” z ekstremalnym wstrętem, jako wyraz największego zdegustowania takim sposobem malowania (sądzę, że podobnie wymawiam wyraz „wątróbka”), a określenie przyjęło się jako neutralna nazwa techniki malarskiej. Neutralna. Zero wątróbki.
I teraz tak: w Polsce często spotykam się z utożsamianiem obu terminów, a to nieprawda.
Dywizjonizm to bardziej „techniczna” odmiana puentylizmu, który opiera się na stosowaniu kropek („puent”) farby i – w przeciwieństwie do dywizjonizmu – niekoniecznie skupia się na oddzielaniu (pamiętajcie o „division”) kolorów.
Różnica między tymi dwoma technikami polega również na tym, że pociągnięcia pędzlem dywizjonistów są dłuższe i bardziej „smugowate” niż misterne punkciki puentylistów.
Poza tym puentylizm poprzez swoje wyraźnie oddzielone kropy jest o wiele bardziej jaskrawy, wrzeszczący i – dosłownie – rzucający się w oczy niż „pociągający” mimo wszystko bardziej subtelny dywizjonizm.
W skrócie:
Dywizjonizm – dłuuuugie pociągnięcia pędzla, puentylizm – małe kolorowe kropki nakładane czubkiem pędzla. Dywizjonizm – bardziej jak spaghetti, puentylizm – bardziej jak raviolli.
Jak oglądać obrazy SIgnaca?
Tak czy inaczej, najważniejsze jest to, że w puentylizmie obraz należy oglądać z pewnej odległości. Dopiero wówczas kropki czystych kolorów zlewają się i mieszają w siatkówce oka widza, tworząc kolory dopełniające, a wszystkiemu towarzyszą tańczące, miękkie kontury. Taki efekt – zgodnie z nazwą wystawy w Musée Jacquemart-André – harmonii koloru, wibrującej świetlistości, jest nie do uzyskania w procesie topornego fizycznego mieszania kolorów na palecie.
Miałam wielką frajdę, oglądając obrazy raz z większego, raz z mniejszego dystansu, a także pod różnymi kątami. Chociaż większość osób kojarzy ten cytat z „Rigoletto” Verdiego, już Owidiusz w „Eneidzie” pisał, że „niestałą i zmienną jest zawsze kobieta”. Widać, że nie widział nigdy żadnego obrazu Signaca. Ten to dopiero niestały i zmienny jest.
Powiem Wam, że wybierając się na wystawę „Signac: les harmonies colorées”, nie tonęłam w jakiejś dzikiej euforii. Trochę obawiałam się, że tyle rozkropkowanych widoczków nie porwie mnie jak np. oglądana w lipcu wystawa „Modernités suisses (1890-1914)” w Muzeum Orsay, bo wiecie, że ja z natury jestem ujemnie pejzażowa. Muszę jednak przyznać, że im dłużej przebywałam wśród tych obrazów oraz im więcej ludzi wychodziło, tam bardziej byłam zachwycona.
Gwiazdą był obraz reklamujący wystawę, czyli fontanna w Saint-Tropez. Bardzo chciałam zrobić przy nim zdjęcie, ale tłum mnie unosił, zestresowałam się i z każdym kolejnym ujęciem coraz bardziej przypominałam rozgotowanego kalafiora. W końcu zdecydowałam się zrobić zdjęcie w klatce schodowej i ścianie z plakatem wystawy. Ktoś stoi na ściance, aby w muzeum siedzieć przy ścianie mógł ktoś.
Natomiast na samej wystawie najbardziej urzekły mnie jak zwykle obrazy „wnętrzarskie”: „Jadalnia” („Śniadanie”) Signaca, ale i „W kawiarni” Louisa Hayeta) czy „Kawa” Maximiliena Lucego.
A o Paulu Signacu jako kolekcjonerze piszę w tekście „„Signac collectionneur”.