Wystawa Ryszard Woźniak, „Figura NIC”, Przestrzeń dla Sztuki S²
Zawsze mówię, że oprócz sztuki muszę mieć dużo szampana i czasu, a ostatnio z tym drugim u mnie kiepsko. Chociaż od wernisażu „Figura NIC” Ryszarda Woźniaka w galerii Przestrzeń dla Sztuki S² minęło już półtora tygodnia, dopiero teraz dzielę się z Wami wrażeniami. Za to nie będę poskramiać liczby znaków, bo to szkodzi klawiaturze. No to jedziemy!
Co znajdziecie w recenzji?
Na wystawę „Figura Nic” Ryszarda Woźniaka składa się 26 obrazów, z których większość nie była dotąd prezentowana. Prace powstały w ciągu dwóch dekad, 1988-2008, a więc załapały się na okres, gdy Woźniak tworzył jeszcze w ramach Gruppy, do której oprócz niego należało pięciu innych malarzy również z warszawskiej ASP: Ryszard Grzyb, Paweł Kowalewski, Jarosław Modzelewski, Włodzimierz Pawlak, Marek Sobczyk.
Gruppa zakończyła dzialalność w 1992 roku, obrazy prezentowane na wystawie w Przestrzeni dla Sztuki S2 powstawały do 2008 roku, co dało całkiem spory rozrzut. I nie chodzi mi tylko o technikę (jest i olej, i akryl, i tempera), co raczej o różnice w kompozycji, nasycenie elementami, a przede wszystkim stopień zagospodarowania tła.
Ryszard Woźniak i jego zdradliwość obrazów
O ile w ubraniach nie uznaję granic ni kordonów, szanuję barok i eklektyzm, a minimalizm i wstrzemięźliwy uniform są mi równie bliskie jak literatura mongolska (z wyłączeniem „Końca pieśni” Galsana Tschinaga), tak obrazy lubię spokojne, wyciszające, refleksyjne (cała ja!). Dlatego ze wszystkich prac Ryszarda Woźniaka najbardziej urzekł mnie czarno-czarny „Alfabet”, który widzicie na górze tego wpisu.
Kolejny obraz, który mnie zafascynował, to – dla odmiany – czarno-biała „Figura NIC”. Z jednej strony wygląda jak ślad po kuli w obrazie, z drugiej – jak płótno, które albo pękło, albo wydziera się z niego wielkie, czarne NIC, czarna dziura, antymeteria, antyteza wszystkiego, a antytezą czarni jest biel. I tak jak czarna dziura, chociaż całkowicie pochłania światło trafiające w horyzont, ale niczego nie odbija, tak czarna dziura-czarna figura (NIC) Ryszarda Woźniaka pochłania biel obrazu, jednocześnie sama nie odbijając niczego. No chyba, że emocje odbiorcy, ale to raczej on je projektuje na tę pracę.
Pominąwszy już moje kwantowe inklinacje, patrząc na ten obraz nie da się nie myśleć o René Magritcie i jego „Zdradliwości obrazów”, czyli „to nie jest fajka”. I faktycznie, tak jak obraz z namalowaną fajką nie przedstawia fajki, tylko namalowaną fajkę, tak namalowana przez Ryszarda Woźniaka figura to figura NIC, bo przecież nie COŚ. Nie ma lekko.
Figura NIC, czyli coś Ryszarda Woźniaka
I tak jak czarnej dziury nic nie może opuścić (nawet czas!), tak z czarnej figury NIC nie wyjdzie żaden sens, bo go nie ma. Jednak figura NIC jest nie tyle antysemantyczna, co raczej asemantyczna. Ona nie neguje znaczenia, ona po prostu go nie ma. I to jest ten zawstydzający przypadek, gdy nasz piękny język polski wysypuje się na przeczeniach.
Kilka razy w TVP Kultura mówiłam, że polski jest drugim najtrudniejszym do nauczenia się językiem na świecie (zaraz po chińskim). Dzięki temu jest oszałamiający i daje nieograniczone możliwości stylistyczne, potrafi oddać każdy niuans emocjonalny.
Zobaczcie, ile jest chociażby form liczebnika „dwa” – odmieńcie sobie trzy rodzaje przez siedem przypadków z zachowaniem oboczności – albo trzymając się rdzenia, pobawcie się słowotwórstwem dowolnego wyrazu, bo jest czym. Patrzcie: dziewczyna, dziewczynka, dziewczę, dzieweczka, dziewczątko, dziewucha, dziewuszysko i tak dalej… znajdźcie język, który to przebije!
Jednocześnie bogaty polski ma jeden feler: podwójne przeczenie. Skoro NIE ma NIC, to znaczy, że jest coś, prawda? Od małego mnie to denerwowało, angielski zachowuje logikę, a my musimy być tak pazerni, że jedno przeczenie to za mało. Język polski jest bardzo polski: kto nie da rady z dwoma przeczeniami, ja nie dam rady? To patrzcie!
Między tortem a Dwurnikiem
Nie można powiedzieć, że wszystko, co pokazał na tym wernisażu Ryszard Woźniak jest takie czarno-białe, spokojne, grzeczne i zen, wiele prac jest zdecydowanie bardziej ekspresyjnych i ekspansywnych. Na pewno należą do nich obrazy gazetowe, czyli dadaistyczne współczesne kolaże, szarady wizualno-werbalne.
Odbiorca w pierwszej chwili widzi coś innego niż w rzeczywistości jest sensem obrazu. Bo tak: czy ów odbiorca chce, czy nie, musi wytrzeszczyć oczy, zbliżyć nos do płótna i rozczytać nagłówki prasy albo fragmenty gazetek promocyjnych, jak na przykład tej z tortem z okazji 10-lecia centrum handlowego „Promenada”.
I ów biedny odbiorca krąży sobie między tymi obrazami skonfundowany jak mizogin w sklepie z damską bielizną, przesuwa wzrok na fragment finałowego meczu mistrzostw świata w piłce nożnej (to wtedy Włochy orżnęły Francję), gdy nagle trafia na tytułowy nagłówek „Weto tylko dla premiera”. Jednak to przesłanie przegrywa z tortem, meczem i namalowanymi pracami takimi jak „Tylko sztuka cię nie oszuka/ In Art We Trust” Pawła Jarodzkiego czy żółtą florą Edwarda Dwurnika.
Kiedy historia staje się historią sztuki
Kolażowość Ryszarda Woźniaka jest też widoczna w cyklu politycznym „Pamiętamy”. Na każdym z dużych pięciu obrazów, wyglądających jak czyste ściany, niezapisane kartki, tabula rasa w rozmiarze XXXL, niczym przypięte do tablicy umieszczone są dwa zdjęcia przedstawiające najważniejsze wydarzenia z historii Polski. Na przykład obraz „Gen długiego życia” jest z dwoma zdjęciami: na pierwszym z nich są więźniowie w „pasiakach” stojący za drutem kolczastym w obozie koncentracyjnym, na drugim – jedna z osób, która przeżyła to piekło.
Z powodów rodzinnych ten obraz – czy też jego tytuł – silnie mną wstrząsnął: moja pochodząca z Kresów Babcia, która przeżyła obóz na Syberii i wróciła do Polski, zawsze mówiła, że skoro ktoś nie umarł podczas tak nieludzkich warunków jak łagry, to znaczy, że ma wielką wolę życia i będzie żył bardzo długo. Coś w tym jest.
Na wystawie jest też cały cykl ekspresyjnych, kolorowych obrazów „Twarze”, które w myślach nazywam „duszkami”, ale on akurat najmniej do mnie przemawia. Zdecydowanie wolę zdyscyplinowane, uproszczone ze skromnie uporządkowanym tłem obrazy Ryszarda Woźniaka, takie jak „Witamy”, „Piękno zbawi świat” (idealne hasło dla salonu kosmetycznego!) czy „Czarny banan”, na który od ostatnich wydarzeń podczas Art Basel w Miami nie potrafię już normalnie patrzeć.
Oraz kiedy banan staje się historią (sztuki)
Banana przyklejonego do ściany zwykłą taśmą, czyli pracę Maurizio Cattelana, można było kupić za 120 tysięcy dolców. Zanim szczęśliwy kupiec zdążył zabrać art-owoc do domu, inny artysta, David Datuna, zeżarł go przed kamerami. Banana, nie kolekcjonera. W ramach PERFORMENSU, żeby nie było.
Milion wzmianek w mediach, Instagram lajkami jak gar z miedzi lśniący za artystyczne i ironiczne zeżarcie – nadal – banana.
Tak się gra w sztukę w Miami, nie to, co u nas, nudy i zero skandali. Dobrze, że chociaż w konkursie Spojrzenia, mimo zastrzeżenia w regulaminie, że zgłoszeni artyści nie mogą przekroczyć 36. roku życia, wygrywa artystka mająca 37 lat, bo w przeciwnym razie niektórzy w ogóle nie mieliby czym się ekscytować.
Chociaż na wernisażu Ryszarda Woźniaka nie można było zjeść dzieła sztuki (w ramach PERFORMENSU) i tak było interesująco. Wystawa jest bardzo spójna, bo np. postacie o małpoidalnych twarzach z tryptyku „Z rodzinnego albumu” pojawiają się też na obrazie „Dwa kwadraty”, przy którym stoję. Jednak żeby dostrzec te dwa kwadraty musimy włożyć nieco wysiłku, bo najpierw znów widać te dziwne istoty (byty? ludzi?). Same w sobie małpkowo-maskowe twarze przypominające mi nieco rzeźby Sonji Ferlov Mancoby, które widziałam na wystawie „Points de rencontres” w Centrum Pompidou i o których pisałam Wam na Wernisażerii.
Przestrzeń dla sztuki Ryszarda Woźniaka w Przestrzeni dla Sztuki S2
Lubię takie dopracowane, przemyślane wystawy, które nie przypominają poddasza podstarzałego malarzyny, to znaczy nie pokazuje się na nich hurtem wszystkiego, jak leci, tylko wybiera obrazy według jakiegoś klucza.
No chyba, że kluczem jest brak klucza, ale to też jest jakiś klucz. Żyjemy w świecie narracyjnym i wszędzie narzucamy siatkę przyczynowości i skutku. Sorry, nie ja to wymyśliłam, nawet nie Arystoteles. A jeśli on czegoś nie wymyślił, to znaczy, że musi to istnieć od zawsze, bo tak działa nasz mózg.
W Przestrzeni dla Sztuki S2 było sporo znajomych artystów, o których wernisażach dopiero co pisałam na Wernisażerii (Marcin Osiowski, macham do Ciebie!) i jak zwykle pyszne wino prosto z żoliborskiej „Kotłowni”. Bardzo lubię tę galerię, w moim prywatnym rankingu majaczy hen w górze, bo nie dość, że pokazuje sztukę naprawdę najwyższych lotów, to jeszcze na wernisażach nie ma przypadkowych osób z łapanki eventowej na niebieskim portalu. I niech tak zostanie, amen.