„Botticelli. Artiste et designer” w Musée Jacquemart-André w Paryżu.
Bo Botticelli wielkim malarzem i rysownikiem był, czyli dziś o wystawie w Musée Jacquemart-André w Paryżu. Sandro Botticelli, a właściwie Alessandro di Mariano Filipepi, urodził się we Florencji (1445), tworzył we Florencji i zmarł we Florencji (1510). Obieżyświatem to on nie był.
Co znajdziecie w recenzji?
Chociaż wystawa „Botticelli. Artiste et designer” nie jest imponująca ilościowo (tylko 40 prac, w tym nie wszystkie Botticellego), to jest imponująca jakościowo (aż 40 prac, w tym nie wszystkie Botticellego).
Osiem sal portretów, obrazów historycznych, religijnych, szkiców i ilustracji książkowych opowiada nie tylko o rozwoju samego Botticellego, ale i o jego wpływie na innych malarzy, a także pokazuje modne w renesansie praktyki artystyczne.
Sandro Botticelli (1445-1510)
Mimo, że Sandro Botticelli jest jednym z najbardziej znanych włoskich artystów, o jego życiu za dużo to nie wiemy. To znaczy, wiemy, że się urodził (bo musiał), wiemy gdzie, wiemy kiedy, wiemy, że jego ojciec był grabarzem, a jeden z braci, Antonio, złotnikiem. I stąd prawdopodobnie wziął się przydomek Botticellego: od słowa „battiloro” albo „battigello”oznaczającego rzemieślnika, „ubijającego” ze złota cieniutkie płaty, które można wykorzystać i przy obrazach, i przy sarkofagach. A jak człowiek by się uparł, to i na sylwestrowy makijaż były by jak znalazł.
Wystawę w Paryżu otwierają debiutanckie prace Botticellego z lat 60. XV w., mocno nawiązujące do pomysłów Filippa Lippiego, u którego kształcił się po „złotym” warsztacie brata. To w tej sali znajduje się kilka „Madonn z Dzieciątkiem”: mistrza Lippiego oraz obrazy wykonane przez jego ucznia-zdolniachę.
Nauczyciele Botticellego
Po Lippim Botticelli trafił do warsztatu Andrea del Verrocchio, ale szybko wygramolił się spod jego wpływu i sam zaczął wpływać na innych. W wieku 25 lat wystartował z własnym warsztatem i realizowaniem zamówień dla bogatych mieszkańców Florencji, głównie z rodu Medyceuszy.
Wystawa pokazuje różne twarze Sandra Botticellego, a nie tylko autora „Wiosny” – artysty, ale i nauczyciela, influensera, rekina finansjery i „capobottegi”, głowy warsztatu, czyli jakbyśmy dziś powiedzieli: dyrektora kreatywnego oraz menadżera atelier. Prowadzony przez Botticellego warsztat był miejscem kształcenia artystycznego, odpowiednikiem dzisiejszej pracowni na ASP.
Takie „warsztatowe” rozwiązanie było typowe dla Quattrocento: uczniowie musieli jak najlepiej naśladować styl mistrza, bo kupujący chcieli mieć w domu Botticellego, nieważne, czy namalowanego w całości przez Botticellego czy raczej przez „Botticellego” o czterech różnych DNA. Mistrz odpowiadał za kompozycję, wykonaniem zajmowali się jego uczniowie albo współpracownicy, a on w tym czasie mógł tworzyć inne dzieła sztuki, już nie masówki. Tak trzeba się ustawiać.
Powracająca Judyta i wieczna Wenus
Stąd w sali poświęconej malarstwu narracyjnemu oprócz „Sądu Parysa” Botticellego wiszą prace wykonane w jego warsztacie, w którym jednym z najzdolniejszych malarzy był Filippino Lippi (syn Fillipa, dawnego nauczyciela Botticellego). Na wystawie znajduje się „Powracająca Judyta”, której obaj są współautorami. Prezentowane są też tapiserie, których prawdopodobnie sam Botticelli nie wykonał, ale na bank je zaprojektował.
W Quattrocento normą było, że popularne motywy grzmocono na potęgę i nikt nie mówił o plagiacie, auto-plagiacie, czy odgrzewaniu w kółko tego samego kotleta. Jednak Sandro Botticelli nawet całkiem wymemłane motywy mitologiczne potrafił opracować na nowo, nawiązując do świeżego i chodliwego kontekstu neoplatońskiego. Tak jest z jego humanistyczną Wenus, której „Narodzin” w Paryżu nie było, ale były za to dwie inne Wenus Botticellego – z Berlina i Turynu – oraz jedna Wenus innego florenckiego artysty, Lorenza de Crediego.
W ostatniej sali wiszą prace religijne, które Botticelli stworzył pod koniec swojej kariery. Są w zupełnie innej stylistyce, surowszej i poważnej. Artysta był już pod wpływem krytykującego rządy Medyceuszy grzmiącego o Antychryście charyzmatycznego zakonnika Girolamo Savonaroli, stad ta oschłość i nagła wstrzemięźliwość. To tu stoi praca, która mnie najbardziej zaskoczyła: wykonana przez Botticellego surowe rzeźba krzyża. Przyznawać się, czy wiedzieliście, że Sandro leciał w 3D.
Tondi, pale i farfalle
W tej samej sali znajdują się również okrągłe obrazy zwane „tondi” oraz „pale”, czyli prostokątne renesansowe nadstawy ołtarzowe. Tondi, pale – po włosku wszystko brzmi jak nazwy makaronów.
Jednak najciekawsza na wystawie jest mniej znana odnoga działalności Botticellego: ilustratorska. Eksponowane są jego szkice obrazów, projekt haftów oraz ilustracje do „Boskiej Komedii” Dantego, która od półtora wieku była bestsellerem. Rysunki Botticellego wpłynęły m.in. na prace Jacopa del Sellaio, z którym czasem współpracował (na wystawie jest jego „Triumf miłości”), a także na Francesca Rossellego, który radośnie przerysował niektóre pomysły mistrza B.
Jednak jako żywo w Musée Jacquemart André najdłużej stałam przed portretami jego dobrodziejów – bankierskiej rodziny Medyceuszy oraz ich przyległości, w tym Angela Poliziana, który na portrecie Botticellego wygląda jak Jim Carrey. Bo już na portrecie innego florenckiego malarza, Ghirlandaia, Poliziano wygląda jak Poliziano, nie Carrey.
La bella Simonetta
A na zdjęciu stoję obok portretu „Pięknej Simonetty”, z którą łączy nas nie tylko zbliżony kolor włosów, ale i zdobienie tychże. Nie wiem, czy widzicie, ale specjalnie przywdziałam opaskę z pereł podobną do zainstalowanej na głowie donny Vespucci, chciałam być bardziej renesansowa niż ona. Co prawda może nie do końca, bo „La bella Simonetta” w wieku 22 lat zmarła na gruźlicę. Już nie przesadzajmy z tą dosłownością.
A jak tam z Wami i renesansem?
Podoba się Sandro Botticelli?