Wystawa „Chopinowi – Duda-Gracz” w Muzeum Śląskim w Katowicach.
Duma‼️ Jako Wernisażeria OBJĘŁAM PATRONAT nad wystawą mojego ukochanego malarza „Chopinowi – Duda-Gracz” w Muzeum Śląskim w Katowicach. To prawie 100 cudownych, wibrujących światłem i dźwiękiem prac będących hołdem Jerzego Dudy-Gracza dla jego ulubionego kompozytora. Ten gigantyczny cykl dedykowany Fryderykowi Chopinowi powstał w latach 1999-2003 i jest dziełem wyjątkowym – jedynym na świecie przykładem namalowania przez jednego artystę tylu utworów jednego kompozytora. Z wrażenia aż trzy razy użyłam liczebnika „jeden” w jednym akapicie, teraz już cztery.
Co znajdziecie w recenzji?
Jerzy Duda-Gracz w swojej twórczości przedstawiał wady Polaków, ale przedstawiał w taki sposób, w jaki pobłażliwy ojciec rejestruje to, co jego ukochane dziecięcia znowu wyprawiają. Malarz był nieprzytomnie zakochany w Polsce, bez żenady przyznawał: „Jestem przywiązany do tego, co moje, co bliskie, lokalne. Zanurzając się w polskość malarstwa, muzyki, literatury, od sarmackich trumniaków, poprzez Chopina, Gombrowicza próbuję ten ukochany, peryferyjny grajdoł […] wyrazić tak, żeby adresaci moich obrazów nie zapierali się rodzinnej ojcowizny, nie wstydzili się własnej słomy w butach, swojej tubylczości i odrębności, bo są jak linie papilarne, niepowtarzalni w tym, co dobre i złe”. Polska w oczach Dudy-Gracza słomą stoi, ale jest to nasza słoma, polska.
Pieczone gołąbki nie wlecą same do gąbki, a wódka sama się nie wypije
Dlatego jego groteskowe postacie i ironiczne przedstawienia nigdy nie były w założeniu wyśmiewaniem się z „peryferyjnego grajdoła”, tylko obiektywnym obrazem polskiego społeczeństwa, wizualną publicystyką bliższą malarstwu Pietera Breughla, z którym zresztą Dudę-Gracza nałogowo się zestawia.
Według malarza nie ma co wstydzić się polskiej zaściankowości ani zamykać oczu na cechy narodowe takie jak pijaństwo, pazerność albo prostactwo. Swoje szokujące, ale trafne obserwacje Duda-Gracz szczęśliwie przestawiał w taki sposób, że dostarczały raczej powodów do śmiechu niż wstydu, nikt po galerii z maczetą nie ganiał, żeby wyciąć w pień te śląskie herezje. Zresztą Breughla też nikt z maczetą nie ganiał i to nie tylko z tego powodu, że maczety nie były szczególnie dostępne u rzeźników w szesnastowiecznych Niderlandach.
I tak na przykład „Motyw polski z kiełbasą” może kojarzyć się z Breughla „Krainą szczęśliwości” (inne tytuły obrazu: „Kraina lenistwa” czy „Kraina pasibrzuchów”) z 1527 r. Praca ta odsyła do Kukani (w polskiej ówczesnej literaturze zwanej Krajem Jęczmiennym), znanej ze średniowiecznych legend mitycznej krainy nierobów i pasibrzuchów, w której największym szczęściem było obżeranie się i obijanie, czyli coś, o czym marzę od ostatnich miesięcy.
Pod drzewem, na którym zainstalowany jest blat z jadłem, padli z przejedzenia rycerz, wieśniak oraz chłop. W lewym górnym rogu giermek, zamiast pilnować swojego pana, zezuje, czy przypadkiem nie spadną mu z dachu placki albo z nieba pieczone gołąbki. Czwarty znany tytuł pracy – „Kraina pieczonych gołąbków” – wziął się właśnie stąd, że podobno Breughel namalował na nieboskłonie owe latające wiktuały, ale z powodu uszkodzenia górnej części obrazu można na ten temat tylko gdybać. Obraz „Kraina szczęśliwości” nawet jak na standardy tego artysty jest na tyle mocno groteskowy, że zbliża się do Hieronima Boscha: bardzo w jego stylu jest Breughlowska świnia pędząca z nożem, żeby jak najszybciej uprzejmie dać się pokroić i zjeść.
Dudy-Gracza nawiązania do innych artystów
Do Breughla bezpośrednio nawiązał Jerzy Duda-Gracz w pracy „Babel 2” z 1977 r., w której pod wieżą siedzą PRL-owscy robotnicy, a otacza ich góra śmieci. Tak wyglądała zdaniem malarza w latach 70. polska rzeczywistość. Syf, patologia i parodia cywilizacji.
Jerzy Duda-Gracz uwielbiał malować polskie wersje słynnych obrazów, co jeszcze lepiej widać w „Pijanym Bachusie”, chlejącym piwo – jak można wnieść po nosie – ciężkim alkoholiku ze sflaczałym, roznegliżowanym ciałem, czy w odsyłającej do Eduarda Maneta pracy „Sieniawa – Śniadanie na trawie” z 1998 r. U Dudy-Gracza zamiast świeżego pieczywa i owoców na kocu stoi butelka wódki. Z kolei zamiast ponętnej nagiej malarki i modelki Victorine Meurent w „polskim” śniadaniu pojawia się kobieta, o której wiele można powiedzieć, ale nie to, żeby była zgrabna i atrakcyjna.
Polska Dudy-Gracza z lat 70. i 80. absolutnie nie jest moją Polską, ale fakt, że ja wychowywałam się w innym miejscu i w innym środowisku. Za to Polska wyłaniająca się z pięknego cyklu poświęconego Chopinowi jest mi bliska.
Wystawa „Chopinowi – Duda-Gracz” w Muzeum Śląskim w Katowicach
„Chopinowi – Duda-Gracz” to niezwykły, emocjonalny pełen dynamiki, rytmu, światła oraz pulsujących do muzyki kolorów cykl, zarazem bardzo zanurzony w polskości w wersji romantyczno-chopinowskiej, a nie PRL-owsko-patologicznej. Fryderykowi Chopinowi skomponowanie utworów zajęło około trzech dekad, a Jerzemu Dudzie-Graczu namalowanie ich nieco ponad cztery lata.
Duda-Gracz od wiosny 1999 r. do jesieni 2003 r. stworzył 313 obrazów do wszystkich 295 (!!) utworów Chopina. Pierwszy raz zaprezentowano je rok po śmierci malarza w formie multimedialnej na EXPO 2005 w Japonii, a po raz pierwszy „na żywo” wystawione je w 2005 r. w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie w trakcie XV Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego.
W Muzeum Śląskim w Katowicach prezentowana jest ponad 1/3 cyklu „Chopinowi – Duda-Gracz” , a to i tak dość tych wspaniałości, więcej moja percepcja naraz by nie dźwignęła.
O cyklu „Chopinowi – Duda-Gracz”
Bo ja z monumentalną wręcz przyjemnością oglądałam te prace, Chopin był nie tylko ulubionym kompozytorem Dudy-Gracza, ale jest i moim, a dzięki mojej Mamie doskonale znam jego wszystkie utwory. Drugą z rzeczy, które zawdzięczam Mamie, jest umiejętność kupowania wygodnych butów, po pierwszym smyrnięciu stopą wiemy, gdzie w delikwencie czai się uwierający szew, nawet jeśli sama fabryka nie wie, że takowy szew wypuściła. Wiele rzeczy zawdzięczam mojej Mamie, ale one mają jeszcze mniejszy związek z cyklem Chopinowskim, więc je pominę.
Tak czy inaczej w tytule każdego obrazu Duda-Gracza jest nazwa „hiciora” Chopina, a także miejsce, w którym ów obraz powstawał, więc jeśli ma się pamięć muzyczną, można w głowie „puścić” sobie dany utwór, jeśli nie, to wystawie towarzyszy muzyka Fryderyka Chopina w ulubionym wykonaniu Dudy-Gracza, czyli Janusza Olejniczaka. Pochodzi ona z płyt Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina wydanych w serii dzieł wszystkich Chopina oraz serii „Koncertów zatrzymanych w czasie”, wydarzeń artystycznych festiwali „Chopin i jego Europa”.
Cykl „Chopinowi – Duda-Gracz” też jest takim koncertem zatrzymanym w czasie, tylko koncertem obrazów. Malarz kiedyś stwierdził, że „im bardziej człowiek pierniczeje, tym lepiej wie, że odchodzi, a z nim cały ten świat. Z upływem czasu rodzi się czułość i tęsknota za tym, co bezpowrotne”. I ten muzyczny cykl jest wyrazem tęsknoty za odchodzącym światem, nostalgii za taką Polską, która chociaż – jak wcześniej ojczyzna Chopina – należy już do przeszłości, to dzięki artystom i ich dziełom jest na zawsze zatrzymana w czasie, tkwi w wiecznej stop klatce.
Jak wygląda cykl „Chopinowi – Duda-Gracz”
Duda-Gracz malując ten cykl, chciał przedstawić „swoją” Polskę, Polskę, która już wówczas odchodziła w zapomnienie. Mówił: „maluję świat, który odchodzi, umiera, gdzie więcej jest snu, zdarzeń z dzieciństwa, świat w pejzażu przedindustrialnym. Na moich obrazach nie ma drutów telefonicznych, kabli, anten satelitarnych, samochodów, samolotów”.
Są za to typowo polskie nastrojowe i romantyczne rozległe pola, zamglone lasy, przepastne łąki, wiosenne roztopy, polne ścieżki, szumiące wierzby (bardzo chopinowskie), drewniane chatynki, ale i staropolskie dworki, jakby żywcem wyjęte z „Pana Tadeusza” (cały czas kręcimy się dookoła romantyzmu). Z jednej strony Duda-Gracz malował mieszkańców wsi, a z drugiej współistniejące z nimi istoty nie do końca realne: południce, wąpierze, trupięgi czy inne zmory, istoty pochodzące z dawnych wierzeń słowiańskich.
Duda-Gracz malował Polskę z wielką czułością i miłością, widać, że kochał nasz kraj, dumnie twierdził, że jest „nieuleczalnie chory na Polskę” i dodawał: „mogę żyć i pracować tylko tutaj. Gdzieś w świecie najpewniej zgłupiałbym do reszty, zmarniał i wreszcie umarł z tęsknoty”. Chciałam napisać, że w końcu ktoś jest takim jak ja patriotą, ale pomyślałam, że jednak artysta zdecydowanie mnie przebija – oboje tak samo nie moglibyśmy mieszkać poza Polską, jednak ja, nie dość, że wiecznie podróżuję, to jeszcze co chwilę siedzę w Paryżu, a on tak nie cierpiał Francji, że nawet na własne wystawy tam nie jeździł. A nie cierpiał jej, bo uważał, że Francja dała światu trzy najgorsze rzeczy: rewolucję, syfilis i impresjonizm. Ups.
Halo, tu Jerzy Fryderyk Duda-Gracz Chopin
Duda-Gracz namiętnie słuchał Chopina, namiętnie też czytał materiały na temat jego twórczości. Chciał wczuć się w epokę, muzykę, słowa i myśli kompozytora, nawet przemierzał Polskę w poszukiwaniu krajobrazów, które najlepiej oddadzą jego rozumienie utworów Chopina. W ten sposób odwiedził 92 miejsc, wśród nich znalazły się i miejscowości bliskie sercu Dudy-Gracza, i bliskie Chopinowi, np. Żelazowa Wola czy Poturzyn, w którym znajdował się rodzinny dwór Tytusa Woyciechowskiego, przyjaciela młodego Frycka.
To jemu – przyjacielowi, nie dworowi – Chopin zadedykuje jeden ze swoich najwcześniejszych utworów: „Wariacje B-dur op. 2 na fortepian i orkiestrę” na temat arii „Là ci darem la mano” z opery „Don Juan” Wolfganga Amadeusa Mozarta. Po zapoznaniu się z owym muzycznym prezentem Robert Schumann napisał o Chopinie: „Panowie kapelusze z głów – oto geniusz!”. Zawsze mówię, że przyjaciel z dworem dobrze robi na geniusz.
Jednorodnie niejednorodny cykl Dudy-Gracza
W wyniku tych licznych włajaży Duda-Gracz namalował ponad 300 obrazów utworów, m.in. mazurków, walców, krakowiaków, nokturnów i etiud. Każdy z utworów Chopina ma swój własny obraz, a jeśli forma muzyczna była szczególnie rozpasana, to nawet każda z jej części. Żeby było ciekawiej – Duda-Gracz stworzył również 41 prac nawiązujących do zaginionych utworów Chopina, znanych tylko ze wzmianek w korespondencji czy szczątkowych opisów.
Tak jak twórczość Chopina nie jest jednorodna, tak poświęcony mu cykl pod względem techniki również nie jest jednorodny: etiudy, preludia, pieśni to akwarele i tempery, pozostałe formy muzyczne (ballady, impromptu, mazurki, nokturny, polonezy, ronda, scherza, sonaty, walce, wariacje) to oleje, a zaginione utwory, jako na zawsze martwe dla słuchaczy, są półtorametrowymi wyglądającymi jak całuny sztandarami, które artysta tak długo niszczył i maltretował, na przykład traktując kwasem, aż stały się półmaterialne, delikatne, kruche i ulotne niczym pamięć. Jak tak patrzę, to dziś uderzam w tak wzniosłe rejestry, że zahaczam o patos. Co romantyzm robi z ludźmi, strach pisać.
Za nazwanie go „artystą” Duda-Gracz strzeliłby mnie w moją rudą szopę, bo, jak przyznała kuratorka wystawy Agata Duda-Gracz, jej tata sam siebie nazywał „pacykarzem z Częstochowy”. Uważał, że na płótnach to mogą malować wielcy artyści, a on to co najwyżej na szafie. I faktycznie, jego obrazy powstawały na tyłach szaf – stąd płyty pilśniowe i tektury. Fascynujące, że ten wielki artysta (no muszę użyć tego słowa!!) był tak skromny, podczas gdy niektórzy współcześni malarze mają coś bardzo nie tego z rozdętym ego.
Dzieciństwo i młodość Dudy-Gracza w Częstochowie
Jednak zanim Agata Duda-Gracz mogła coś powiedzieć o Dudzie-Graczu, to najpierw musiała się urodzić, a jeszcze wcześniej – tak wychodzi z praw natury – musiał urodzić się jej ojciec. Jerzy Duda-Gracz przyszedł na świat 20 marca 1941 r. w Częstochowie. Chociaż właściwie na świat przyszedł jako Jerzy Dzierżysław Duda vel Gracz, bo w ten sposób w księgach metrykalnych zapisane jest nazwisko jego dziadka oraz ojca Adama Dudy vel Gracza, który ożenił się z Pelagią z domu Stępniewską.
Kiedy Jerzy ma 9 lat, w 1950 r., jego ojciec, a następnie starszy brat Marek, zostają aresztowani, bo „życzliwi” sąsiedzi donieśli, że w czasie wojny kolaborowali z Niemcami. Za Adamem i Markiem wstawia się rodzina Lejdermanów, którą starszy Duda-Gracz uratował z getta częstochowskiego, ale oczywiście nic to nie dało. W międzyczasie Dudom-Graczom zostaje odebrany dom, łaskawie zostawiono im pokój z kuchnią. Wtedy Jerzy po raz pierwszy wykorzystuje swój talent plastyczny, wysyłając pełne „robotniczych” ilustracji listy, które pisze do towarzysza Bolesława Bieruta, prosząc w nich o powrót taty i brata do domu.
W 1956 r. Jerzy rozpoczyna naukę w Państwowym Liceum Technik Plastycznych w Częstochowie (obecnie jest to Zespół Szkół Plastycznych im. Jacka Malczewskiego w Częstochowie), które skończy 1961 r. Ponieważ „robotniczo” natworzył się już w listach do Bieruta, podejmuje decyzję, że nie będzie malował w duchu wówczas pożądanego i jedynego słusznego realizmu socjalistycznemu, tylko w duchu innego realizmu – XIX-wiecznego, tak jak jego ulubiony artysta Józef Chełmoński. Wtedy też zaczyna tworzyć cykl „Dedykacje” poświęcony najbardziej podziwianym przez niego malarzom i będzie go tworzyć do końca życia.
Lata 60. Studia na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach
W latach 1962-1968 Duda-Gracz studiował w Katowicach na Wydziale Grafiki w filii Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie (obecnie jest to Akademia Sztuk Pięknych w Katowicach). W tym czasie prowadził zajęcia teatralne i plastyczne w związanym z kulturą żydowską Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym, zaliczył też nieszczęśliwą miłość do Sary, która w 1968 r. – z wiadomych przyczyn – musiała opuścić Polskę. W 1964 r. Duda-Gracz rozpoczął cykl „Judaica” i będzie go – mimo zniknięcia z jego życia Sary – kontynuować do lat 90.
W roku uzyskania dyplomu rozpoczął pracę jako projektant w katowickich Zakładach Wytwórczych Urządzeń Sygnalizacyjnych specjalizujących się w produkcji urządzeń dla przemysłu kolejowego, będzie tam pracować do 1974 r. Również w 1968 r. Duda-Gracz spędza czas nad dwoma cyklami: „Motywy polskie” i „Portrety polskie” (skończy je w 1979 r.), w których – zgodnie z tytułami – przedstawia polskie społeczeństwo. Jego portrety są szczere, niewygodne, ale namalowane z charakterystyczną dla tego artysty czułością, a nie szyderstwem.
W kolejnym roku bierze ślub z Wilmą, która pomogła mu wyjść z załamania po rozstaniu z Sarą. Duda-Gracz mówił: „pewnie bym się zapił i zdurniał do reszty, gdyby nie pojawiła się Wilma”. Na szczęście ani się nie zapił, ani nie zdurniał, tylko wręcz przeciwnie – zmądrzał. Zakochał się, oświadczył, został przyjęty i do jego śmierci byli z żoną doskonale dobraną i szczęśliwą parą. Tak to zwykle jest, że po obiedzie przychodzi kolacja, a po nieszczęśliwej miłości przychodzi ta najszczęśliwsza. Nie ma jak gastryczno-romantyczne mądrości.
Lata 60. i 70. Okres muzyczno-poetycki i rodzinny
Druga połowa lat 60. do 1971 r. to – jak ja to nazywam – okres „muzyczno-poetycki” Dudy-Gracza. W owym czasie artysta współpracował z Polskimi Nagraniami, a pod koniec lat 60. stworzył rysunek-logo Wojciecha Młynarskiego umieszczony na okładkach albumu „Recital ‘71” i książki „W co się bawić”. W 1971 r. Duda-Gracz współpracował z Silną Grupą Pod Wezwaniem (to ta od hiciorów takich jak „Chłop żywemu nie przepuści”), zespołem założonym w 1968 r. przez Kazimierza Grześkowiaka, Jacka Nieżychowskiego, Andrzeja Zakrzewskiego i Tadeusza Chyłę.
Duda-Gracz nie tylko pomógł w wymyślaniu nazwy zespołu, ale zaprojektował również dekoracje i okładki, a nawet napisał teksty niektórych utworów. Jest to Silna Przyjaźń Dwustronna, ponieważ to właśnie dzięki Grześkowiakowi w Biurze Wystaw Artystycznych w Katowicach zorganizowano pierwszą wystawę obrazów i rysunków Dudy-Gracza.
Jednak dla Dudy-Gracza ważniejszym wydarzeniem od pierwszej wystawy chyba było przyjście na świat w 1974 r. jego dziecka. Artysta (jak większość tatusiów) kompletnie oszalał na punkcie córki i do osiemnastki co roku malował portret Agaty (a to już nie jak większość tatusiów). W ogóle Duda-Gracz stworzył multum portretów (i autoportretów, np. kapitalny „Autoportret z suką„), ale to w latach 70. powstały moje ulubione portrety aktorów Tadeusza Kwinty z 1975 r. czy Kazimierza Rudzkiego z 1978 r.
Rok po portrecie Kwinty, czyli w 1976 r., Duda-Gracz rozpoczął pracę jako docent na Wydziale Grafiki na swojej macierzystej uczelni w Katowicach, w 1981 r. uzyskuje habilitację, a będzie na niej uczyć do 1982 r. Mniej więcej w tym czasie podejmuje decyzję, że koniec z braniem udziału w wystawach zbiorowych, pora skupić się indywidualnych, co mu wyszło na zdrowie, bo w ciągu najbliższych lat zostaje odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi, zgarnia Srebrną Odznakę Zasłużonego w Rozwoju Województwa Katowickiego, Nagrodę Prezesa Rady Ministrów II stopnia za wybitne osiągnięcia malarskie oraz odznakę Zasłużony Działacz Kultury. Nie ma jak wyindywidualizować się z rozentuzjazmowanego tłumu.
Duda-Gracz i scenografia. Życie jest teatrem, a Duda Graczem
Na początku lat 80. zaczyna się trwający do śmierci artysty jego romans z teatrem. W 1981 r. stworzył scenografię do „Filomeny Marturano” dla Teatru Śląskiego w Katowicach, trzy lata później do „Gry o każdym” dla Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie (od 2001 r. zwanego Narodowym), a w 1988 r. do „Carmen” dla Opery Śląskiej w Bytomiu.
W latach 90. artysta zrealizuje scenografię do „Pokusy” dla Teatru S.I. Witkacego (1993), opery „Don Giovanni”, ponownie dla Opery Śląskiej w Bytomiu (199), w 2000 r. do „Grześkowiaka” dla Centrum Sztuki Impart we Wrocławiu i – jako ostatnią – dla Teatru J. Słowackiego w Krakowie do „Kaliguli” w reżyserii swojej córki Agaty, która chociaż zadebiutowała w 1998 r. w Teatrze im. Witkiewicza w Zakopanem, to od lat jest związana z tą krakowską instytucją. Nawet niedawno, bo 8 stycznia 2024 r., miała tam miejsce premiera jej sztuki „Wyspiański umiera”.
Lata 80. Biennale w Wenecji, kolejne cykle i kolejne splendory
Ale to będzie potem. Na razie jest rok 1984 r. i prace Dudy-Gracz prezentowane są w ramach zbiorowej wystawy na 41. Międzynarodowym Biennale w Wenecji, w tym samym roku artysta zaczyna swój kolejny cykl – „Obrazy jurajskie” – który skończy w 1986 r. „Jurajskie” od Jury Krakowsko-Częstochowskiej, nie od dinozaurów śmigających po Częstochowie w mezozoiku, stąd w owym cyklu pojawiają się postacie z krainy dzieciństwa Dudy-Gracza – chłopi, ministranci, Żydzi, żołnierze itd., a wśród nich i sam malarz, za każdym razem w innym wieku. W roku, w którym skończy ów „rodzimy” cykl, zaprezentuje swoje prace na XX i XXI Światowych Targach Sztuki w Kolonii.
Mniej więcej w połowie malowania „Obrazów jurajskich”, bo w 1985 r., Duda-Gracz zaczyna następny cykl: „Obrazy Arystokratyczno-Historyczne”. Po tylu latach bycia uważnym obserwatorem i komentatorem rzeczywistości tak go to zmęczyło (no ile można czule malować polskie przywary, litości), że przerzuca się w końcu na pejzaże i tematykę dotyczącą przeszłości i przemijania. Cykl ten będzie tworzył do 1991 r.
Niewiele później po wystartowaniu „Z Obrazami Arystokratyczno-Historycznymi”, w 1986 r., malarz rusza z dwoma nowymi cyklami, moimi ulubionymi: „Pejzaże polskie” oraz „Obrazy prowincjonalno-gminne”. Ewidentnie Duda-Gracz był „cyklistą”.
To w nich są te wszystkie wiejskie kościółki, chałupki, typowo polskie krajobrazy – Polska, która odchodzi w przeszłość. Jak tłumaczy sam artysta: „Spieszę się, bo moja Polska topi się coraz szybciej jak zeszłoroczny śnieg, a ja chcę zdążyć ją namalować, chociaż to absurd, bo ona jest przecież tylko we mnie i umrze razem ze mną”. Jednak Duda-Gracz tym razem nie będzie miał racji: ta Polska nie umrze razem z nim, zyska nieśmiertelność dzięki jego sztuce.
Lata 90. Między dydaktyką a nagrodami. Nuda, panie
Po przerwie Duda-Gracz w 1992 r. wraca do dydaktyki. Zaczyna prowadzić zajęcia na świeżo powstałej Europejskiej Akademii Sztuk w Warszawie, pierwszej niepublicznej wyższej szkole artystycznej w Polsce założonej przez Antoniego Fałata¸ wówczas członka Rady Kultury przy Prezydencie RP Lechu Wałęsie. Akademia miała dwa wydziały – malarstwa i grafiki – i funkcjonowała do 2015 r., a Duda-Gracz uczył na niej do 2001 r.
W tym samym roku, w którym zaczyna ponownie wykładać, bierze udział w w wystawie w Pawilonie Polskim Expo ’92 w Sewilli, rok później dostanie za to Medal Polonia oraz Srebrny Medal Solidarności Globalnej, a do 2000 r. do tych nagród dojdzie Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, Honorowa Nagroda Literacko-Artystyczną Metafory im. K. Janickiego z okazji 30-lecia pracy twórczej, a także Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski. Wychodzi na to, że Duda-Gracz był nie tylko „cyklistą”, ale i „nagrodzistą”, tyle ostatecznie zaliczył odznaczeń, medali i nagród. Ale nic dziwnego, skoro na koncie będzie miał ok. 350 wystaw zbiorowych w kraju i zagranicą m.in. w Paryżu, Londynie, Moskwie i Rzymie.
Nowe milenium, nowe wyzwanie. Najtrudniejsza praca: „Golgota Jasnogórska”
Na początku nowego milenium, w latach 2000-2001, Jerzy Duda-Gracz pracuje nad „Golgotą Jasnogórską„, przekazaną później jako wotum Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej na Jasnej Górze. Malarz „Golgotę Jasnogórską” określał jako „najtrudniejszą pracę życia”, bo postawił sobie ambitny cel: chciał ją tak namalować, żeby trafiała do człowieka XXI wieku, a nie była historią sprzed dwudziestu wieków, kompletnie oderwaną od współczesnych realiów, „którą z dobrym samopoczuciem (że to nie myśmy krzyżowali) sprawujemy w Wielki Piątek”.
Powstało osiemnaście stacji Drogi Krzyżowej, bo do tradycyjnych czternastu Duda-Gracz dorzucił jeszcze cztery: „Zmartwychwstanie”, „Tomasz”, „Galilea” oraz „Wniebowstąpienie”, przy czym w piątej stacji, „Opowieści o Cyrenejczyku”, jako Szymona z Cyreny namalował siebie: starszego mężczyznę w niebieskiej koszuli i dżinsach, który pomaga Jezusowi nieść krzyż. Patrząc na tę stację, trudno myśleć o starożytności. W pierwszym wieku naszej ery to zwalniało się lekarzy z podatków, a nie patentowało dżinsy.
Nowe milenium, stary Duda-Gracz. Ostatnie lata
W 2001 r., tym samym, w którym Duda-Gracz kończy przygodę z Europejską Akademią Sztuk, uzyskuje tytuł profesora w Zakładzie Reżyserii Telewizyjno-Filmowej na Wydziale Radia i Telewizji im. Krzysztofa Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, na którym będzie pracował do śmierci.
Rozpoczęty w 1999 r. i skończony w 2003 r. cykl o Chopinie nie miał być jedynym hołdem Dudy-Gracza dla kompozytorów. W kolejnym roku, 2004 r., artysta pojechał do Beethoven-Haus w Bonn zbierać materiały i przygotowywać się do namalowania cyklu dedykowanego Beethovenowi. Jednak tego cyklu nie zdążył zrealizować, bo w tym samym roku, 5 listopada 2004 r., Jerzy Duda-Gracz zmarł na trzeci zawał serca podczas wieczornej drzemki w trakcie pleneru malarskiego w Łagowie. Plenery były jedną z jego ulubionych form pracy, na które regularnie wyjeżdżał od 1987 r.
Synestezja – jednoczesne postrzeganie różnymi zmysłami
Chociaż Duda-Gracz nie zdążył stworzyć cyklu poświęconego Beethovenowi i tak z nim – jak z Chopinem – zapewne nie miałby problemu, bo – tak jak ja – był synestetą, więc nie tylko słyszał dźwięki, ale i je widział. Synestezja (gr. συναίσθησις synaísthēsis) to umiejętność jednoczesnego postrzegania za pomocą różnych zmysłów (od σύν sýn, czyli „razem”, i αἴσθησις aísthēsis, czyli „poznanie poprzez zmysły”). Jak ja to mówię: synestezja to prostu poplątanie zmysłów.
W skrócie w synestezji chodzi o to, że słysząc dźwięki, jednocześnie można widzieć ich kolory, czuć ich smaki, zapachy albo dotyk; niuchając jakiś zapach, można czuć jego smak albo dotyk lub widzieć jego kolor czy też widząc coś, można czuć jego zapach, dotyk, smak lub słyszeć dźwięk i tak dalej. Rozumiecie, poplątanie zmysłów, nie ma tak, że każdy sobie – jeden bodziec równa się wiele zmysłów.
W synestezji kluczowe jest to, że są to stałe i ściśle określone, charakterystyczne dla danej osoby połączenia wielozmysłowe, wrodzone i niezmienne niezależnie od nastroju, kontekstu, pogody, ubrania czy dania zjedzonego 5 minut wcześniej, a nie nabyte czy wyuczone skojarzenia. U synestetów dany dźwięk ma zawsze odpowiedni kolor, zapach, smak lub dotyk.
Synestezja to nie wyobraźnia!!
To nie jest tak, że trzeba coś sobie na siłę wyobrazić, tylko z automatu różne zmysły odpalają się jednocześnie i to odpalają się zawsze w ten sam sposób. Jeśli po zapoznaniu się z wierszem Arthura Rimbauda „Samogłoski”, w którym jako żywo stoi „A czerń, E biel, I czerwień, U zieleń, O błękity / Tajony wasz rodowód któregoś dnia ustalę” nagle zaczynamy widzieć literę A na czarno, chociaż do tej pory w życiu nie mieliśmy takich odczuć, to nie świadczy to o synestezji, jeno o wyobraźni i znajomości klasyki poezji francuskich symbolistów.
Twórcą pojęcia synestezji jest Francis Galton, brytyjski dżentelmen, który wynalazł również mapy pogody, daktyloskopię, hm, hm, eugenikę, odkrył jezioro w Afryce, a także dokonał innych niezwykłych rzeczy, np. mierzył kobietom pośladki za pomocą sekstansu, jednego z przyrządów, które przysłużyły się Mikołajowi Kopernikowi do „zatrzymania” Słońca, czy też napisał teksty o tak fascynujących tytułach jak „Kuracja truskawkowa na podagrę” i „Krojenie okrągłego tortu według zasad naukowych”. Patrząc na rozrzut jego zainteresowań, dziwię się, że nie wydał publikacji o krojeniu truskawkowego tortu sekstansem przez człowieka z podagrą.
54 twarzy synestezji
Za czasów Galtona nie było to jeszcze pewne, ale aktualne badania głoszą, że podobno istnieją 54 (!!) rodzaje synestezji. Całe szczęście, że przeważnie operuje się dziewięcioma i ja również taką liczbą Was uszczęśliwię.
- Synestezja grafemowo-kolorowa: widzenie kolorów liter. Na przykład B jest niebieskie. To jest najprostszy do zrozumienia rodzaj synestezji, ściągą jest ów wiersz Rimbauda.
- Synestezja dotykowa: przenoszenie dotyku. Ktoś dotyka jakiejś powierzchni, a Ty czujesz, jakbyś to ty ją dotykał(a). Na przykład znajoma poprawia na sobie golf z angory, a Ciebie już wszystko swędzi (moja zmora).
- Personifikacja: czucie cech lub charakterów symboli albo liczb. Na przykład litera R jest gibka jak baletnica, a cyfra 6 jest rubaszna jak taki wędkarz-gawędziarz o poczuciu humoru Weselnego Wuja.
- Synestezja leksykalno-smakowa: czucie smaków liter, kolorów lub słów. Na przykład dla mnie cyfra jeden jest kwaśna jak limonka, a wyraz fotel ma smak jagodowy.
- Słuchowo-dotykowa: dotyk dźwięków, i nie chodzi o pisanie na smartfonie z włączonym dźwiękiem klawiatury, tylko o to, że na przykład ktoś przecina karton, a Ty masz mrówki na plecach albo pisk hamulców sprawia, że robi Ci się zimno.
- Widzenie słów w języku mówionym: widzenie mowy, czyli w trakcie rozmowy przed oczami słowa pojawiają się jako napisane wyrazy.
- Nadawanie kształtu liczbom: widzenie kształtów liter, i to kształtów niemających nic wspólnego z ich realnym, fizycznym zapisem. Na przykład cyfrę 5 widzi się jako trójkąt.
- Synestezja czasowo-przestrzenna: dla mnie najbardziej fascynujący rodzaj synestezji, czyli widzenie czasu. Jednostki czasu (godziny, sekundy czy lata) znajdują się w określonych miejscach w przestrzeni niezależnie od tego, jaką pozycje się przyjmie, „kalendarz mentalny” obraca się z osobą (czy się stoi, czy się leży, synestezja się należy). Na przykład miesiące w roku układają się w kształcie wstążki czy koła wokół synestety, dni tygodnia mogą być ułożone w rzędzie, minione lata mogą znajdować się po lewej stronie, a przyszłe po prawej stronie lub tworzyć jeszcze inny wzór.
Taki rodzaj synestezji dobrze pozwalają zrozumieć badania przeprowadzone na Uniwersytecie w Edynburgu w 2005 r. Jedna z badanych swój „kalendarz mentalny” opisała jako owal, w którym styczeń zaczyna się na godzinie 11 rano (prawie na wprost jej głowy, ale jednak trochę bardziej w lewo) i który to owal wypełnia się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara.
Zawsze się śmieje, że gdybym miała dopasować obraz do synestezji czasowo-przestrzennej, to padłoby na „Czas” Alexandra Libermana z 1952 r., przy czym żółtą kulą jest człowiek, a czarnymi – jednostki czasu ułożone w konkretnej przestrzeni.
- Chromestezja: widzenie dźwięków, tzw. „barwne słyszenie”. Najpopularniejszy rodzaj synestezji, widoczny w tytułach prac np. WassilegoKandinsky’ego „Biały dźwięk” z 1908 r. czy Kazimierza Malewicza „Połączona kompozycja suprematystyczna (Wrażenie metalicznych dźwięków – dynamiczne)” z 1927 r. ’
Kolory Chopina według Dudy-Gracza
Chromestezja była modna wśród kompozytorów epoki romantyzmu, miał ją m.in. Nikołaj Rimski-Korsakow czy Franciszek Liszt. Liszt do historii muzyki przeszedł nie tylko jako geniusz, który stworzył nowy gatunek muzyczny – poemat symfoniczny – ale też wprawił w głęboki stupor całą orkiestrę, gdy podczas pewnej próby kazał im grać „nieco bardziej niebiesko”. Biedni muzycy nie wiedzieli, o co chodzi. Mogą grać głośniej, ciszej, dynamiczniej, spokojniej, ale niebiesko? To znaczy jak? Niestety, nigdzie w korespondencji ani zapiskach Liszta nie dokopałam się wyjaśnienia, jakiego im udzielił. To dopiero byłoby fascynujące, bo dla mnie niebiesko to spokojnie, wolniej, ciszej, bardziej mglisto.
Jak czytam listy Chopina, to wydaje mi się, że on również na bank był synestetą, bo przypisywał uczuciom smaki. Pisał na przykład: „kwaśno mi, gorzko, słono, jakaś szkaradna mieszanina uczuć mną włada”. To jeden z pozostałych 45 rodzajów synestezji – synestezja emocjonalno-smakowa.
W każdym razie Duda-Gracz miał chromestezję, stąd jestem bardzo ciekawa wrażeń, czy patrząc na obrazy, mniej więcej też tak sobie wyobrażacie – albo widzicie – kolory poszczególnych utworów Chopina. Chodzi o to, że Duda-Gracz uważał, ze same kompozycje, pomysły na to, co obrazy przedstawiają, są jego autorstwa, natomiast kolory to kolory dźwięków Chopina. Malarz je po prostu widział i nie miał wpływu na paletę, nie mógłby wjechać z intensywną żółcią, jeśli widział zgaszoną biel.
Zresztą czy ktokolwiek widzi muzykę Chopina w żółciach? Żółta to może być „muzyka koktajlowa”, przynajmniej tak kiedyś podsumował ją Nick Carraway w „Wielkim Gatsbym” Francisa Scota Fiztgeralda. Co prawda nie mam pojęcia, dlaczego w polskim przekładzie zamiast oryginalnego zdania „orkiestra gra teraz żółtą muzykę koktajlową” tłumacz popłynął i przetłumaczył to jako „orkiestra gra teraz jakąś sentymentalną melodię”. Pewnie miał awersję do żółtego koloru, za dużo cytryn w dzieciństwie czy coś albo sam był senestetą i dla niego kolor żółty ma charakter sentymentalny.
***
Każda z prac z cyklu „Chopinowi – Duda-Gracz” wymaga skupienia, liczą się detale, więc bez wchłaniania przez kilka minut obrazu ani nie „poczuje się” do końca muzyki Chopina, ani nie dostrzeże się wszystkich smaczków i szczegółów (np. twarzy czy ubrań postaci, a czasem i samych postaci, szczególnie, jeżeli są zwiewne, delikatne i rozpływają się w powietrzu właśnie jak muzyka Chopina).
Z cyklem poświęconym Chopinowi jest taki problem, że naprawdę trzeba stać z nosem w obrazie, żeby zobaczyć, czy to człowiek, czy nie bardzo, w ogóle żeby zobaczyć wszystkie smaczki. Oglądając zrobione dla Was zdjęcia, stwierdziłam, że nic na nich nie zobaczycie, powiadam to jako patron wystawy oraz kobieta o chłodnym spojrzeniu, minus sześć dioptrii. Dlatego zarezerwujcie sobie na wizytę w Muzeum Śląskim więcej czasu.
Wystawę „Chopinowi – Duda-Gracz” można podziwiać do 4 sierpnia.
Patron medialny obliczył, że na wycieczkę do Katowic macie więc jeszcze ponad półtora miesiąca.
10 komentarzy
Podziwiam styl propagowania sztuki, by trafiła „pod strzechy” – świetna lektura od świtu na fb! Niczym wirtualna „Zachęta”, przynęta!
Świetna lektura
Z ogromnym zainteresowaniem czytałam tak zrozumiale dla przeciętnego czytelnika przedstawienie prac Jerzego Dudy-Gracza. Jako młoda dziewczyna (lata 60-70) obrazy Dudy-Gracza budziły we mnie raczej lęk!
Rewelacyjny blog!
Duda-Gracz, oddany swojej ojczyźnie, zakochany w Polsce bez zażenowania, otwarcie wyznawał swoje przywiązanie do lokalnego dziedzictwa. Jego malarstwo przenikało różne aspekty polskiej kultury, od sarmackich tradycji, poprzez muzykę Chopina, aż po literaturę Gombrowicza.
Ale na stronie muzeum podają, że wystawa jest do 3 marca, a nie do 13~! Bardzo mi to skomplikowało plany 😉
Została przedłużona – jest do 4.08.2024 🙂
Wow, piękne i bardzo ciekawe prace! Wspaniały blog!
Bardzo dziękuję!! I zapraszam do obserwowania mnie na Facebooku i Instagramie, wtedy nie umknie mój żaden felieton 🙂
Aby odczytać, albo móc połączyć np. muzykę z obrazem trzeba znać te utwory, wtedy może ” człowiek ” zrozumie o co chodzi.
Cykl obrazów J. Dudy Gracza – portrety czy Chełmoński jest zrozumiały bo rozpoznaję podobieństwo do oryginałów.
Z przedstawionych w recenzji tylko niektóre tj. Walc As-dur, Polonez G-moll, Polonez B-dur, Ballada nr 1 g-moll, Krakowiak F-dur, Nokturn nr 2 Fis-dur, Largo Es-dur, Motyw Polski z kiełbasą, Kraina Szczęśliwości, Babel 2, Pijany Bachus te rozumiem i ” odczytuję ”
Natomiast przed wielu laty, kiedy powstały mury ” Zamku Królewskiego ” tzw. stan surowy, w sieniach i głównym dziedzińcu Zamku była wystawa prac J.Dudy Gracza, która niestety była przerażająca. Chyba jednak bardzo nowatorska na tamte lata.
Teraz myślę, że nie miałam nikogo, kto wytłumaczyłby mi motyw tych prac.
Pani recenzja o wystawie ” Chopinowi – Duda Gracz ” a także o innych dziełach J.Dudy Gracza pozwoliła mi zrozumieć jego prace. Możliwym jest też, że potrzebna była moja dojrzałość.
Nie mniej, super, że jest ktoś taki jak Pani w przestrzeni publicznej, dzięki komu można tyle ciekawych informacji przeczytać, delektować się pięknym, poprawnym językiem polskim i ciekawą treścią.
Pozdrawiam, Barbara