Wystawa „Mattia Preti. Odkrywając barokowe tajemnice Malty”, Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie.
RADOŚĆ‼️ OBJĘŁAM PATRONAT nad przepiękną wystawą „Mattia Preti. Odkrywając barokowe tajemnice Malty” w Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie. O Pretim mówi się, że łączy koloryt Tycjana i Veronesego z grą światła Caravaggia. Pamiętacie, jak to szło? Jasno. Ciemno. Jasno. Ciemno. Caravaggio. Oto moja najkrótsza definicja chiaroscuro [wł. „chiaro – „jasny”, „scuro”– „ciemny”], a wielbię i Caravaggia, i Pretiego, który wywrócił do góry nogami malarstwo neapolitańskie oraz maltańskie. Jasne jak chiaroscuro.
Co znajdziecie w recenzji?
Wystawa „Mattia Preti. Odkrywając barokowe tajemnice Malty” składa się z dwóch części, które w myślach nazywałam archeologiczną i malarską, a w rzeczywistości z kilku sal o tytułach takich jak: Malta. Krótki przegląd historii sztuki; Matti Preti. Artysta z Kalabrii; Zakon Maltański; Mattia Preti i Zakon Maltański; Arcydzieło; Dziedzictwo Pretiego.
Wystawa „Mattia Preti. Odkrywając barokowe tajemnice Malty”
Najważniejszą część ekspozycji stanowią obrazy o tematyce religijno-biblijnej, które Preti stworzył dla Zakonu Maltańskiego, a które do Łazienek Królewskich zostały wypożyczone z Muzeum Narodowego Sztuk Pięknych w Valletcie i Muzeum Gozo (Heritage Malta), oraz z dwóch polskich instytucji: Zamku Królewskiego w Warszawie („Partia tryktraka”) i Muzeum Narodowego w Warszawie („Pokłon pasterzy”).
Pierwsza sala dotyczy Malty, jej historii i kultury, kolejne – Mattii Pretiego oraz Mattii Pretiego i Malty, bo bez Malty nie byłoby Mattii Pretiego. To znaczy może i jakiś tam by był, ale na pewno nie taki, jakim go znamy, czyli nie Mattia Preti – kapitalny artysta barokowy, który większość swoich hiciorów stworzył właśnie na tej wyspie, mimo że stąd nie pochodził. Z Malty to „pochodzi” np. Fort Ricasoli, który grał m.in. w „Gladiatorze” i „Grze o tron”, ale nie Preti.
Historia Malty
Historia Malty sięga VII w p.n.e., więc nic dziwnego, że przez liczącą kilka tysięcy lat wyspę przewinęło się multum narodowości i kultur, które ostrzyły sobie pazury i miecze na ten niewielki rejon. Malta to jeden z najmniejszych krajów europejskich, ma zaledwie 316 km2 – czyli ponad 1000 razy mniej niż Polska, a nawet mniej niż Warszawa, która jest o 200 km2 większa.
Sztuka i rękodzieło od pradziejów kwitły na Malcie; pierwsze większe świątynie pełne rzeźb i figur przedstawiających ludzi, zwierzęta oraz symbole geometryczne zaczęto stawiać już około 3600 r. p.n.e., czyli owe budowle są najstarszymi (!!) stojącymi budowlami w Europie i jednymi z najstarszych na Ziemi – są starsze niż Stonehenge i piramidy w Egipcie. Szok i niedowierzanie.
Po tak udanym starcie Malta niestety zaczęła krążyć z rąk do rąk, przez wieki zwroty akcji były dynamiczne jak w „Modzie na sukces”, liczba bohaterów podobna, przy czym każdy z „gości” dokładał swoją cegiełkę do maltańskiej kultury. Najpierw, około 800 lat p.n.e., na wyspie zainstalowali się Fenicjanie, potem podbili ją Kartagińczycy (ci to zawsze szli jedni za drugimi), w III w. p.n.e., jak to w basenie Morza Śródziemnego, zjawili się Rzymianie, którzy wrzucili Maltę do Cesarstwa Zachodniorzymskiego, pół wieku później sytuację zmienili Wandalowie, dekadę później Ostrogoci, a w VI w. wyspę włączono do Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Dla odmiany.
Po czym na Maltę wepchali się Arabowie, niecałe dwa wieki później Normanowie, a pod koniec XI w. przyłączono ją do Księstwa Sycylijskiego, co miało swoje plusy, bo dzięki temu na wyspie pojawiła się sztuka późnego gotyku i wczesnego renesansu. Jest to o tyle zabawne, że pierwszy człowiek, który osiedlił się na Malcie około 5900 lat p.n.e., także pochodził z Sycylii. Działo się na Malcie.
Sztuka Malty na wystawie w Muzeum Łazienki Królewskie
Dlatego właśnie pierwsza część wystawy w Muzeum Łazienki Królewskie prezentuje pochodzące z różnych epok przedmioty związane z Maltą i świetnie obrazuje przemiał kulturowy, jaki miał tu miejsce. Są smaczki takie jak ząb trzonowy wielkości kapusty należący onegdaj do plejstocenskiego słonia karłowatego, niebożątka żyjącego 120 tysięcy lat p.n.e.
Pojawia się też kamienna plus-size figurka siedzącej postaci z neolitu, lampy oliwne Fenicjan czy Rzymian, muzułmański nagrobek, przepiękny kolorowy wazon apteczny z XVI w. i obiekty militarne m.in. rękawice, półpancerz, rapiery czy różne medale i odznaczenia z XX w., w tym – akcent polski – Medal Morski Polskiej Marynarki Wojennej Rządu RP na obczyźnie.
Chociaż rapier za czasów Matti Pretiego nie do końca był obiektem czysto militarnym – w określonym kręgach służył jako dodatek do stroju, można z nim było spokojnie śmigać na co dzień po mieście, prawie jak z torebką-nerką. Tylko torebką-nerką trudno komuś wydzióbać oko, ale z drugiej strony jak tak patrzę na poziom agresji niektórych ludzi w metrze, to dla niefortunnie potrąconego nie ma nic niemożliwego.
Zakon Maltański i sokół maltański
A z Zakonem Świętego Jana na Malcie to było tak: Zakon, a właściwie Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników Świętego Jana, z Jerozolimy, z Rodos i z Malty (po łacinie nazwa brzmi jeszcze bardziej powalająco: Supremus Militaris Ordo Hospitalarius Sancti Ioannis Hierosolymitani Rhodiensis et Melitensis) zwany też Zakonem joannitów, Rycerzami Szpitalnikami albo Kawalerami Maltańskimi to tak naprawdę katolicki zakon rycerski, doskonale zorganizowana organizacja wojskowa i religijna mająca misję ochrony – na wszelkie sposoby – wiary chrześcijańskiej.
Zakon powstał w szpitalu w Jerozolimie (jak można wnieść po nazwie) w poł. XI x. (tego już nie można wnieść po nazwie), ale przekształcił się w siłę militarną w XII w. (tego tym bardziej nie można wnieść po nazwie).
Z Jerozolimy Zakon wraz z innymi chrześcijanami został zmieciony przez muzułmanów w 1291 r., przeniósł się na Rodos na początku XIV w., po czym w 1523 r. i stąd został przepędzony. Siedem lat później, w 1530 r., Karol V Habsburg, król Hiszpanii i cesarz rzymski w jednym, za roczną opłatą w wysokości jednego sokoła maltańskiego przekazał Maltę Zakonowi wywalonemu z Rodos przez Imperium Osmańskie. Później Imperium będzie próbowało wypędzić Zakon również i stąd, ale tym razem mu się nie uda. Mam wrażenie, że ¾ historii Europy to wypędzanie się nawzajem z nieswoich terytoriów.
Zakon Maltański i rozwój maltański
Co roku 1 listopada Wielki Mistrz płacił za Maltę jednym specjalnie przeszkolonym sokołem maltańskim oraz spełnianiem ośmiu warunków ściśle określonych w umowie. Będzie tak płacił aż do 1798 r., kiedy to Napoleon wykopie Zakon z wysp maltańskich. Mimo wszystko to dobry biznes, siedzieć dwa i pół wieku na wyspie za jednego ptaka rocznie.
Jednak żeby było śmieszniej, na początku joannici kręcili nosem na Maltę. Niby darowanej wyspie nie zagląda się w zęby, ale chociaż położenie Wyspy Maltańskie mają wyborne, trzeba było zbudować fortyfikacje, a żeby to zrobić, potrzebne były sprowadzane z zagranicy materiały. To już Zakonowi mniej się podobało.
Jednak chcąc nie chcąc Zakon zaczął sprowadzać na wyspę nie tylko niezbędne materiały, ale i urbanistów, architektów i inżynierów; rozbudowywał miasta, a także zgodnie ze swoją misją zakładał słynne na całą Europę szpitale. Malta stała się prawdziwym centrum kultury i handlu, czyli tym, nad czym już ponad dwadzieścia wieków wcześniej „pracowali” Fenicjanie. Poza tym Zakon wpadł na pomysł, że może by tak wypadało w końcu przenieść stolicę do jakiegoś strategicznego punktu, z którego spokojnie można odpierać wszystkie ataki morsko-lądowe, bo jakoś do tej pory żaden z najeźdźców na to nie wpadł.
Zakon joannitów i nowe stolice na Malcie
Po przybyciu Zakonu Joannitów na Maltę stolicę przeniesiono do Birgu z Mdiny, miasta założonego jako warowna osada jeszcze przez Fenicjan. Birgu o wiele bardziej nadawało się na centrum dowodzenia, bo w przeciwieństwie do Mdiny leżało u wybrzeży Wielkiego Portu, więc – co logiczne – miało dostęp do morza. Swoją drogą nie wiem, co kierowało Fenicjanami, największymi żeglarzami starożytności, żeby zakładać stolicę na środku wyspy i ucinać sobie możliwość obrony przed atakami z morza.
Birgu ze świeżo zbudowanymi fortyfikacjami odegrało kluczową rolę w Wielkim Oblężeniu Malty w 1565 r. – mówiąc wprost: w sprawieniu bęcków Imperium Osmańskiemu, które jak niepyszne musiało się zawijać. Po zwycięstwie nad Osmanami dowodzący rycerzami Wielki Mistrz Zakonu Maltańskiego – Jean Parisot de la Valette – nadał Birgu tytuł „Città Vittoriosa” [Miasto Zwycięskie] i postanowił wybudować kolejną stolicę, którą nazwał Valletta. Uważam, że wykazał się nadzwyczajną skromnością, mógł ją nazwać Jean-Valletta.
O dwie świątynie za dużo. Nowa stolica i nowy zakon
Nowa stolica potrzebowała nowego kościoła konwentualnego, trudno, żeby kościołem zakonnym nadal był Kościół św. Wawrzyńca w Birgu, dawnej stolicy, a z kolei główna świątynia katolicka archidiecezji maltańskiej, Katedra św. Pawła, znajdowała się w jeszcze dawniejszej stolicy, Mdinie. Trochę za duży bajzel był z tymi świątyniami.
Wobec tego Wielki Mistrz, Jean de la Cassiere (na-następca Jeana de la Valette, po drodze był jeszcze Wielki Mistrz Pietro del Monte) postanowił, że nie ma przebacz, w Valletcie trzeba stawiać nowy kościół dla joanitów. Jak nie fortyfikację, to kościoły, biedni szpitalnicy co chwilę musieli na Malcie coś budować, żeby wyspa miała ręce i nogi, no orka na ugorze. Płacą całe jedno ptaszysko rocznie i tyle roboty. W 1572 r. ruszyła budowa Konkatedry św. Jana. Konkatedry, zwanej czasem współkatedrą, bo jedna katedra już była – w świętej pamięci dawnej stolicy.
Konkatedrę zaprojektował rozchwytywany maltański architekt Girolamo Cassar, który odpowiadał też za kilkadziesiąt innych budynków w Valletcie. Kościół ukończono po pięciu latach budowy, w 1577 r., ale Zakon świętego Jana do 1604 r. kontynuował rozbudowywanie swojej siedziby. I tak oto budowa kompleksu Konkatedry św. Jana w Valletcie trwała 32 lata oraz trzech Wielkich Mistrzów. Jeden Wielki Mistrz Maltański to bardzo wdzięczna jednostka czasu, np. półtora Wielkiego Mistrza temu Caravaggio namalował „Chłopca gryzionego przez jaszczurkę” – toż to brzmi kapitalnie, aż dziw, że w renesansie i baroku nią się nie posługiwali.
Zakon Świętego Jana i mecenat nad artystami
Do Zakonu Świętego Jana należeli rycerzy wywodzący się z arystokratycznych rodzin, powiązani kręgami wpływów w całej Europie. To oni sprowadzali na Maltę różne nowinki i mody z kontynentu, m.in. hit XVII w. – barok, a także tradycję kapitalnie funkcjonującego mecenatu: na tyle doskonałą, że joannici często podbierali artystów Kościołowi Rzymskokatolickiemu.
Tak więc kiedy Mattia Preti po raz pierwszy postawił swoje włoskie odnóża na maltańskiej ziemi, od ponad wieku należała już ona do Zakonu Maltańskiego i „mecenatowo” przyciągała włoskich artystów, m.in. Caravaggia. Co prawda akurat Caravaggio za długo na Malcie się nie nasiedział, chociaż został kawalerem maltańskim i przez pewien czas był nadwornym malarzem Wielkiego Mistrza Zakonu Alofa de Wignacourta.
Caravaggio na Malcie
Zdążył namalować do oratorium Konkatedry świętego Jana w Valletcie obraz „Ścięcie św. Jana Chrzciciela” (jedyny obraz podpisany przez Caravaggia), wiszący koło niego obraz „Święty Hieronim” (obraz niepodpisany), „Portret Alofa de Wignacourta”, a także portrety innych czołowych rycerzy. Po czym noga mu się powinęła i w 1608 r. trafił do więzienia za pobicie innego członka Zakonu.
Najpierw został usunięty z towarzystwa Kawalerów Maltańskich jako „wstrętny i zgniły członek”, a następnie – gdyby sam nie zwiał na Sycylię – miał zostać wydalony z Malty i oddany w ręce władz włoskich, jako że był tam poszukiwany za zabicie 2 lata wcześniej Ranuccia Tomassoniego.
Caravaggio od zawsze wdawał się w jakieś afery (np. rzucił w kelnerkę talerzem z karczochami), ale z Tomassonim to przesadził. Nie chciał go zabić, a jedynie wykastrować, niestety Tomassoni uprzejmy był wykrwawić się przez tętnicę w pachwinie. Efekt uboczny nieudanej kastracji.
Jednak to wszystko miało miejsce ponad 30 lat przed przybyciem na Maltę Matti Pretiego, a nawet więcej – jeszcze przed jego urodzinami.
Mattia Preti. Wczesna twórczość
Mattia Preti urodził się trzy lata po śmierci Caravaggia, w 1613 r. w Kalabrii, w miejscowości o szałowej nazwie Taverna (ciekawe, czy mieli w niej lokalny odpowiednik Bistro Paris, czyli knajpę Taverna Taverna). Potem artysta przeniósł się do Neapolu, po czym w 1630 r. wyjechał do Rzymu, gdzie pracował ze swoim bratem Gregoriem, razem namalowali m.in. „Madonnę della Purita ze św. Mikołajem z Bri i św. Gennarem” dla Kościoła św. Dominika w rodzimej Tavernie.
Okazało się, że mimo że Gregori już od dziesięciu lat mieszkał w stolicy, Mattia z marszu przyćmił go swoim talentem, czego najlepszym dowodem było jego członkostwo w słynnej Accademia nazionale di San Luca[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[Akademia[AkademiaŚwiętego Łukasza], do XIX w. uważanej za najlepszą akademię sztuk pięknych w Europie.
To z ową Akademią Sztuk Malarstwa, Rzeźby i Rysunku powstałą z inicjatywy papieża Grzegorza XIII byli związani tacy artyści jak Rubens czy Tycjan. Jednak chyba najbardziej o prestiżu uczelni świadczył fakt, że w latach 20. XVII w. kochający sztukę i poezję papież Urban VIII, zwany papieżem poetą, bo sam pisywał dytyramby, przyznał jej prawo do decydowania, kogo w Rzymie należy uważać za artystę. Natomiast trzynaście lat później, w 1633 r., nadał jej możliwość opodatkowania artystów i ustanowił monopol na wszystkie zamówienia publiczne przez państwo papieskie. Innymi słowy: albo było się artystą z Akademii Świętego Łukasza, albo nikim. Niedościgniony ideał połowy ASP w Polsce.
Rzymskie wakacje
I tak oto Mattia Preti w latach 30. i 40. tworzył w Rzymie. W tym okresie namalował „Grę w warcaby”, której nie ma w Muzeum Łazienki Królewskie, ale jest za to powstała w 1635 r. „Partia tryktraka” wypożyczona z Zamku Królewskiego w Warszawie. Trytrak był popularną rozrywką w baroku, w 2021 r., przy okazji wystawy „Świat Rembrandta. Artyści. Mieszczanie. Odkrywcy” właśnie w Zamku Królewskim pokazywałam inną „Grę w tryktraka”, którą z kolei namalował Holender Pieter Codde.
Odkąd 1636 r. Preti przyjął pierwsze zlecenie od rodziny Poerio z Taverny, zaczął dostawać coraz więcej ciekawych ofert, również dzięki temu, że otworzył się na nowe barokowe pomysły. Przede wszystkim przestał tak w ciemno (albo w chiaroscuro) inspirować się Caravaggiem, zrezygnował z jego niektórych rozwiązań kompozycyjnych, chociaż nigdy nie odrzucił światłocienia tego maltańskiego hultaja (jasne jak chiaroscuro). Poza tym późniejsze prace Pretiego w porównaniu do pierwszego okresu twórczości zaczęły charakteryzować się już bogatszą liczbą kolorów. Słowem – dojrzewał chłopina.
Mattia Preti podbija Italię. Lata 1630-1660
Preti nie planował zakończyć swojej kariery na Rzymie – wręcz przeciwnie, chciał zwiedzić jak najwięcej miast i stać się uznanym artystą na terenach mieszczących się dalej niż 5 km od Kapitolu. Lata 30., 40. i 50. upłynęły mu na podróżowaniu, poszukiwaniu solidnych mecenasów i zleceń. Rzucało Pretiego po Włoszech (m.in. był Wenecji, Modenie, Florencji, Neapolu czy Parmie), a także po Europie (zawitał do Hiszpanii, Flandrii, Holandii i Paryża), i dobrze, że go rzucało, bo wchłaniał nowe prądy, wyrabiał sobie nazwisko i odnosił sukcesy.
W latach 40. i 50. powstały m.in. prace takie jak prezentowane na wystawie „Chrystus i synowie Zebedeusza” i „Niewierny Tomasz” oraz nieprezentowani na wystawie „Czterej ewangeliści” czy mój najulubieńszy obraz Pretiego „Bankiet Heroda”.
Sukces gonił sukces, 9 marca 1650 r. Preti został członkiem prestiżowego rzymskiego stowarzyszenia Congregazione dei Virtuosi al Pantheon, do którego należał m.in. Diego Velázquez. Preti w przeciwieństwie do wielu współczesnych artystów był nie tylko wyśmienitym pracowitym artystą, ale i wyśmienitym własnym menadżerem: jako rekin warsztatu, biznesu i finansjery, umiał dopasowywać się do rynku i nawiązywać obiecujące kontakty, które przekładały się na monetodajne zlecenia, a te z kolei na następne, jeszcze bardziej monetodajne zlecenia
W kolejnej po historii Malty części wystawy w Muzeum Łazienki Królewskie można podziwiać owe wcześniejsze prace artysty – powstałe zanim na stałe przeniósł się na wyspę – i wyraźnie widać w nich wpływy uskutecznianych włajaży. I tak, w Wenecji np. przekonał się do jaśniejszych odcieni w swoim malarstwie, a w Neapolu naoglądał się realistycznych prac Hiszpana Jusepe de Ribery, z powodu swojego nikczemnego wzrostu początkowo nazywanego Lo Spagnoletto [Hiszpanek], a także jego ucznia Luki Giordana, co również przełożyło się na twórczość Pretiego.
26 stycznia 1653 z. Mattia Preti został nominowany do tytułu „Principe” Akademii, ale że go nie wybrano, to chyba trochę obraził się na Rzym i niecałe dwa miesiące później był już w Neapolu, gdzie namalował obraz „Św. Mikołaja z Bari w ekstazie” do kaplicy – co za niespodzianka – św. Mikołaja w kościele San Domenico Soriano. Ale to nie była jednostronna relacja – tak jak Neapol wpłynął na Pretiego, tak Preti na Neapol. Zdążył jeszcze w 1656 r. namalować „Pokłon pasterzy”, gdy i na Pretiego, i na Neapol wpłynęło jeszcze coś innego – dżuma.
Dżuma podbija Italię
W pierwszej połowie XVII w. w całych Włoszech dżuma zabiła ok. 1,7 mln ludzi (15% ludności), Neapolu, w którym już czwarty rok rezydował Preti, też nie oszczędziła. Po wygaśnięciu epidemii władze zleciły artyście namalowanie na bramach miasta siedmiu wielkich obrazów wotywnych upamiętniających zakończenie fali czarnej śmierci, która zmiotła z powierzchni ziemi połowę mieszkańców Neapolu. Niestety podczas tej fali zmarło wielu innych artystów, m. in. Andrea Bolgi, autor kilku rzeźb w Bazylice św. Piotra w Rzymie.
O Bolgim nie za wiele osób dziś pamięta, a jeszcze mniej kojarzy jego pseudonim „Il Carrarino” pochodzący od miejsca urodzenia artysty – Carrary. Ironia losu polega na tym, że owo toskańskie miasto jest słynniejsze od najsłynniejszego lokalnego rzeźbiarza. To w Carrarze już od czasów etruskich, czyli plus-minus od VII w. p.n.e., wydobywa się legendarny marmur kararyjski, którego olśniewającą biel można podziwiać np. w rzeźbach Michała Anioła, Filippa Brunelleschiego czy Giovanniego Lorenza Berniniego.
Nic dziwnego, że Andrea „Il Carrarino” Bolgi urodziwszy się w tym miejscu, był skazany na zostanie rzeźbiarzem. Co nie znaczy, że miejsce urodzenia determinuje zawód, nie zawsze ktoś na przykład urodzony w Parmie z marszu musi kończyć jako rzeźnik babrający się w szynce parmeńskiej, czasem zostaje się jednym z największych kompozytorów w historii jak Giuseppe Verdi, który przyszedł na świat w prowincji owej szynki. Można i tak.
Zakon Maltański i Mattia Preti
W każdym razie Pretiemu udało się nie umrzeć w Neapolu na dżumę, w ogóle udało mu się nie umrzeć ani w Neapolu, ani na dżumę. Zakończy swój żywot ponad cztery dekady później na Malcie.
Preti od 20. roku życia miał ciągoty do Zakonu Maltańskiego, a w 1641 r. skierował prośbę do papieża Urbana VIII, żeby kazał ówczesnemu Wielkiemu Mistrzowi, czyli Jeanowi Paulowi Lascarisow Castellarowi, nadać mu tytuł Kawalera Łaski Magistralnej w Posłuszeństwie w Zakonie Świętego Jana.
Skoro temu papieżowi już 20 lat wcześniej udało się wymusić na Akademii Świętego Łukasza decydowanie, kto w Rzymie jest artystą, a kto nie, czymże wobec tego było żądanie od Wielkiego Mistrza mianowania Pretiego na Kawalera Maltańskiego. Niczym, drobinką piasku na plaży maltańskiej. W 1642 r. Preti dostał ów tytuł, ale na zaszczytne miano Il Cavalier Calabrese [Rycerz z Kalabrii] będzie musiał jeszcze poczekać.
Mattia Preti: Malta po raz pierwszy
Mattia Preti po raz pierwszy odwiedził Maltę dopiero w 1659 r., po tym, jak rok wcześniej dostał zlecenie od Wielkiego Mistrza Zakonu Joanitów Martina de Redina na namalowanie dwóch obrazów (św. Franciszka i św. Firmina). Artysta z lubością przyjął zlecenie, gdyż albowiem było to dla niego jasne (jak chiaroscuro), że jeśli chce awansować w hierarchii Kawalerów Maltańskich, to musi plątać się przy Zakonie, który zresztą i tak już doceniał jego pozycję we Włoszech.
Pretiemu nie chodziło o zwykły snobizm – nie mógł poradzić sobie z tym, że prawie pół wieku wcześniej jego rodzinę pozbawiono tytułu szlacheckiego, chciał więc w oczach wszystkich – w tym własnych – udowodnić, że jest prawdziwym rycerzem.
W ramach zlecenia Wielkiego Mistrza Preti namalował obraz do odnawianej właśnie kaplicy Aragonii, Katalonii i Nawarry w Konkatedrze św. Jana w Valletcie, tej samej, w której oratorium wisiały już dwa obrazy Caravaggia. „Święty Franciszek Ksawery” był pierwszym dziełem Pretiego, jakie znalazło się na Malcie. I poszło. Od tego momentu zaczęła się współpraca artysty z joannitami, która będzie trwać do końca jego życia, czyli prawie 40 lat.
Mattia Preti podczas całego życia na Malcie załapie się na rządy siedmiu Wielkich Mistrzów. Na wystawie prezentowane są pochodzące z ich czasów monety o nazwach taki jak np. taro, grano, karolin – czy mój hit – cekin. Gdybym wówczas żyła na Malcie, stanęłabym na rzęsach żeby zawsze płacić złotym cekinem!! Wyobrażacie to sobie? – Ile za ten złoty płaszcz? – 200 złotych cekinów. Owymi cekinami i pozostałymi monetami artysta płacił albo to jemu płacono (trudno, żeby w baroku płacono kartą albo blikiem) za zlecenia czy to dla Zakonu, czy dla Kościoła, czy dla prywatnych patronów, dziś byśmy powiedzieli: kolekcjonerów.
Pretiego propozycja nie do odrzucenia. Lata 60.
Zanim nadeszły czasy cekinów, Preti w 1659 r., po trzymiesięcznym pobycie, opuścił wyspę. Miał już za sobą pierwsze zlecenie dla kościoła na Malcie, ołtarz „Święta Trójca z Dziewicą wstawiającą się za duszami czyśćcowymi”, ale cały czas kombinował, jak tu awansować w szeregach Kawalerów Maltańskich. Wniosek o wyniesienie do Kawalera Łaski Magistralnej złożył już podczas pierwszego pobytu na Malcie, ale nic z tego nie wyszło. Przez dwa lata artysta jak oszalały czynił różne korowody i zawerencje, żeby mianować się Rycerzem z Kalabrii. Słał w tej sprawie listy do papieża Aleksandra VII, prosił o interwencję kardynałów, miotał się, negocjował, ile wlezie, ale dalej jak utknął na tym szczeblu, tak utknął.
W końcu wyszło mu, że nie zrobi tego zdalnie; musi przeprowadzić się na Maltę i na miejscu zaoferować Zakonowi pełen wachlarz swoich usług artystycznych. Co też uczynił jesienią 1661 r., w wieku 48 lat znów wylądował na wyspie, nie wiedząc jeszcze, że zostanie tu do końca życia. Miał idealny tajming, bo akurat w tym czasie zaczęto myśleć o zmianie wystroju Konkatedery.
Przez pierwsze osiem dekad (równiutko przez osiem Wielkich Mistrzów) wnętrze Konkatedry św. Jana było skromne (nie złote, a skromne, tylko po prostu skromne), do momentu, gdy w 1660 r. Wielkim Mistrzem został Raphael Cotoner (sześć Wielkich Mistrzów po de Wignacourcie, aż dziesięć po de la Cassiere). Cotoner stwierdził, że koniec z tym ascetyzmem i minimalizmem, w końcu mamy barok i dlaczego świątynia naszego Zakonu ma być taka ubożuchna w porównaniu do ociekających złotem i splendorem kościołów w Rzymie.
Preti zwrócił się do Cotonera z propozycją, że zajmie się ukończeniem sklepienia, obrazami, malowidłami ściennymi i dekoracją całego wnętrza, byle tylko przesunęli go w hierarchii maltańskiej na rycerza. Słowem: ja wam robię kościół, a wy mi dajecie awans z Kawalera Łaski Magistralnej w Posłuszeństwie na Kawalera Łaski Magistralnej. W końcu Rada Zakonu się zgodziła, awans został klepnięty i Preti został Kawalerem Łaski Magistralnej. Jego marzenie się spełniło, ale teraz nadeszła pora zabrać się do roboty i ogarnąć Konkatedrę.
Konkatedra św. Jana– perła baroku na Malcie. Preti: malujesz, budujesz, urządzasz
W październiku Preti rozpoczął pracę nad swoim dziełem życia: namalowaniem na sklepieniu Konkatedry 18-częściowego żywota i męczeństwa św. Jana Chrzciciela. Każdej scenie towarzyszą tłustawe aniołki o lekko socjopatycznych minach, a cykl uzupełnia 26 postaci świętych, męczenników i rycerzy zakonu.
Następnie artysta dorwał się kompleksowo do zmiany wystroju świątyni: opracował projekty rzeźbiarskie ścian oraz filarów, dorzucił kunsztowne i skomplikowane elementy i inkrustowany marmur, powiększył okna frontowe, poszerzył łuki, a także wykonał mnóstwo innych zabiegów, żeby świątynia wydawała się lepiej doświetlona i dzięki temu większa. Rycerz z Kalabrii dokonał niemożliwego: przemienił ascetyczne pudełko w szkatułkę pełną precjozów, w ociekające złotem, bogactwem i splendorem wnętrze.
Preti ze swoich zobowiązań względem umowy awans-za-wystrój wywiązał się całkowicie w 1666 r., po pięciu latach, co nie jest jakimś szczególnie długim okresem (raptem jeden Wielki Mistrz później) jak na zrobienie z łysych sklepień kolorowych arcydzieł baroku. Znacznie później zajmie się również dekoracją oratorium, z wiszącym obrazem swojego mistrza Caravaggia, i to będzie ostatnie wielkie zlecenie, jakie zrealizuje przed śmiercią.
Na wystawie w Muzeum Łazienki Królewskie można podziwiać instalację-replikę fresków z Konkatedry św. Jana ze sklepieniami pomalowanymi przez Pretiego, do której to „konkatedry” w Podchorążówce można wejść i zachwycić się serią malowideł. Poza tym w tej części ekspozycji znajdują się rysunki wykonane czerwoną kredą, w tym „Studium postaci św. Andrzeja”, które trafiło na północną część drugiego przęsła sklepienia.
Preti wierny Zakonowi, a Zakon Pretiemu
To, co zrobił Preti z Konkatedrą sprawiło, że jego pozycja była nie do ruszenia, a na samej Malcie nie miał konkurencji, jeśli chodzi o artystów barokowych. To on był barokiem. Pełen rozmachu, dramaturgii, monumentalności, intensywności kolorów i tonacji, barokowy styl Pretiego dotąd był nieznany na Malcie. W dodatku jego sposób malowania idealnie oddawał dwie najważniejsze dla joannitów rzeczy: religijność i militarność, czyli to, co stanowiło oręż przed muzułmanami, którzy cały czas chcieli wykosić szpitalników z Malty, tak jak wcześniej udało im się to na Rodos i w Jerozolimie. Nic dziwnego, że Zakon pokochał Pretiego miłością wierną i dozgonną jak na Kawalerów Maltańskich przystało.
Zresztą Pretiego kochał nie tylko Zakon joanitów, ale i Kościół, inkwizycja, szlachta, uczeni oraz przedstawiciele innych warstw społecznych. Wszyscy go kochali, był maltańskim dobrem narodowym, a jednocześnie zdolnym, skromnym i pracowitym człowiekiem. Pod koniec 1668 r. klamka zapadła i Preti ostatecznie podjął decyzję dożywotniego zamieszkania na wyspie. Zdawał sobie sprawę, jak wysoko udało mu się wspiąć po maltańskiej drabinie społecznej, czemu dał wyraz, malując na przełomie lat 60. i 70. XVII w. obraz „Młody Święty Jan Chrzciciel w habicie Zakonu Świętego Jana„, na którym to obrazie święty Jan ma jego rysy twarzy.
Autoportret umieścił także przy okazji innego Jana Chrzciciela – ok. 1687 r. w „Kazaniu świętego Jana Chrzciciela”, które namalował do rodzinnego ołtarza w Kościele św. Dominika w Tavernie.
Lata 70. i 80. Kolejne zlecenia i kolejna dżuma
Lata 70. i 80. to prawdziwy boom na Pretiego. To wówczas powstają tak znane prace jak pokazane na wystawie w Muzeum Łazienki Królewskie „Lot i jego córki”, „Pijaństwo Noego”, „Daniel interpretujący sens króla Nabuchodonozora”, „Niewierny Tomasz”, „Chrzest Chrystusa” czy „Święty Bartłomiej”, a także największe w dotychczasowej karierze artysty nieprezentowane w Warszawie płótno „Męczeństwo św. Wawrzyńca” dla kościoła pod wezwaniem tego patrona w Birgu.
W grudniu 1675 r. nadeszła kolejna fala dżumy. I znów Pretiemu udało się nie umrzeć, i znów po wygaśnięciu epidemii artysta dostał wotywne zlecenie: Wielki Mistrz Cotoner zlecił mu budowę i dekorację kościoła Sarria we Florianie. Było to zlecenie totalne, ponieważ Mattia Preti po raz pierwszy mógł wykazać się i jako architekt, i jako malarz. No więc co zrobił? Wykazał się.
Preti dokonał niemożliwego: w ciągu prawie 40 lat sprawił, że na Malcie i na Gozo, jej „młodszej siostrze”, nie istniał chyba żaden kościół, kaplica, pałac czy zajazd, w którym nie byłoby jego pracy. Jednocześnie cały czas realizował zlecenia masowo spływające z zagranicy, m.in. z Neapolu, Rzymu, Sycylii czy rodzimej Taverny.
Inna sprawa, że taki przerób umożliwiała mu sprawnie prowadzona bottega, czy warsztat, w którym powstawały prace jego autorstwa albo prace autorstwa asystentów, których nadzorował. Preti wiedział, jak powinna funkcjonować bottega, bo przecież za młodu sam był asystentem w rzymskim warsztacie swojego brata Gregoria.
Bottega Matti Pretiego
Takie „warsztatowe” rozwiązanie było typowe już dla quattrocento i doskonale sprawdzało się dwa wieki później: asystenci musieli jak najlepiej naśladować styl mistrza, bo kupujący chcieli mieć w palazzo konkretnego artystę, nieważne, czy namalowanego w całości przez owego artystę czy raczej przez „artystę” o czterech różnych nazwiskach. Mistrz odpowiadał za projekt, kompozycję i modelowanie postaci, wykonaniem zajmowali się jego uczniowie albo współpracownicy, a on w tym czasie mógł tworzyć inne dzieła sztuki, Tak trzeba się ustawić.
W niderlandzkim „odpowiedniku” quattrocento nawet Hieronim Bosch był w stanie trzaskać tyle prac dzięki temu, że miał warsztat, w którym pracował z pomocnikami, czeladnikami, a także malarzami przeszkolonymi do kopiowania stylu artysty, mającymi dostęp do jego pomysłów, rozwiązań, przechowywanych w warsztacie szkiców i tak dalej. Dlatego zamiast o stylu Boscha trzeba mówić o stylu „Boscha”: fizycznie samego Boscha, ale i „Boscha”, zbiorowego stylu członków rodziny, osób należącym do jego warsztatu, nastawionych na produkcję imitacji i pastiszów, w tym licznych naśladowców. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet jeśli Bosch fizycznie nie namalował jakiegoś obrazu, to i tak był jego faktycznym twórcą.
W przypadku zakonnych zleceń Pretiego nie obyłoby się bez warsztatu, chociaż w przeciwieństwie do Boscha nie tworzono w nim pastiszów. Preti zorganizował bottegę prawie na początku swojego pobytu na Malcie, sam czasowo nie dałby z malowaniem sklepień w Konkatedrze św. Jana.
Ponieważ Mattia Preti wcześniej przez dekady zarządzał jednoosobową działalnością gospodarczą, nie miał problemu z zarządzeniem biznesem, w którym pracuje wiele osób. Dlatego jego warsztat nie był typową szkółką czy kuźnią talentów, tylko sprawnie działającą firmą, dzięki czemu był w stanie wyrabiać się z produkcją, chociaż w późniejszych latach coraz więcej robili za niego asystenci.
Ostatnie lata Matti Pretiego
Mattia Preti jeszcze jako 80-latek kicał po rusztowaniach, przeprowadzając konserwację własnego obrazu w katedrze w Mdinie. W ostatniej dekadzie życia, chociaż w coraz większym stopniu był zależny od swoich asystentów, nadal pozostawał aktywny i malował dla maltańskich oraz włoskich mecenasów.
Nagle około 85. roku życia artysta zaczął chorować na nieczarniakowy nowotwór skóry, który sprawił, że na twarzy pojawiły mu się okropne guzy. Na autoportrecie malarza z 1695 r. widać owo zniekształcenie twarzy. Narośle były na tyle duże, że barber musiał nieźle nagimnastykować się, żeby ich nie przeciąć. Niestety pewnego razu rączka mu się omsknęła i chlasnął po guzie.
Guz pękł, krew się lała, Preti tryskał nią jak zarzynane prosię albo jak ja, gdy we wrześniu tak mocno przecięłam się denkiem od puszki z psią karmą, że aż uszkodziłam sobie staw w palcu (pozdrawiam NFZ Warszawa-Śródmieście, internista odesłał mnie do chirurga, na wizytę u którego musiałam czekać i czekać, tylko po to, żeby dowiedzieć się, że jednak nie, to trzeba do ortopedy; nie pytajcie, kiedy mam termin, jeszcze tak odległego kalendarza chyba nie drukują).
Po tym wypadku – Pretiego, nie moim – artysta nie mógł dojść do siebie. Wdała się gangrena, skóra się paskudziła i doszło do jej poważnego uszkodzenia. Malarz zmagał się z tym dziadostwem przez ostatnie miesiące życia.
28 grudnia 1698 r. Preti sporządził testament, w którym spadkobiercom – zgodnie z kodeksem Kawalerów Maltańskich – mógł przekazać zaledwie jedną piątą majątku; przyjaciele i asystenci z pracowni odziedziczyli wybrane obrazy i nieruchomości w Valletcie. Największy maltański artysta barokowy zmarł w wieku 86 lat, niecały tydzień później, 3 stycznia 1699 r. Mattia Preti został pochowany w „swoim” kościele, Konkatedrze św. Jana, tuż obok Wielkich Mistrzów i wysokich rangą rycerzy. To było największe wyróżnienie, jakim Maltańczycy mogli pożegnać malarza, który rozsławił tę małą wyspę jak nikt inny.
Hołd innego artysty dla artysty. Giuseppe Cali
W epitafium pojawiły się słowa mówiące o niezwykłej renomie Matti Pretiego w Rzymie, Wenecji i Neapolu, sławiące „niespotykane malowidła, niezrównane malarstwo”, a jego samego określające jako „wielki blask malarstwa”, Mickiewicz nie powstydziłby się takich apostrof. Epitafium wychwala także dobre serce Pretiego: przekazał biednym ogromną sumę pieniędzy zarobionych na swoich obrazach, tym samym „pozostawiając przykład malarzom, aby nauczyli się malować na wieczność”.
Do tego zdania nawiązuje obraz znajdujący się w ostatniej sali wystawy Matti Pretiego w Muzeum Łazienki Królewskie, który obrazem Matti Pretiego… nie jest. Jest za to hołdem złożonym Pretiemu przez Giuseppe Caliego, innego artystę, tworzącego na Malcie na przełomie XIX i XX w.. Cali, którego prace są – tak jak Pretiego – w prawie każdym ważnym kościele na Malcie, jest jednym z ważniejszych późniejszych artystów na tej wyspie i – tak jak Preti – z pochodzenia Włochem, tyle że z Neapolu.
Coś musi być w tym maltańskim powietrzu, bo i Preti, i Cali dożyli ładnego jak na owe czasy, wieku. Cali zmarł, mając 83 lata, ale do końca życia malował dużo i szybko. Jeden z jego licznych wnuków wspominał, że nazywano go „ix-xitan tal-pinzell” [diabeł pędzla], ponieważ tak nim zasuwał. Według niektórych źródeł Cali jest autorem ponad 600 prac (a wiadomo, jakich formatów jest malarstwo religijne: słusznych), według innych – nawet ponad dwóch tysięcy.
Nie wiadomo, co tak naprawdę kierowało Calim, gdy malował obraz „Mattia Preti rozdający jałmużnę ubogim” ze znanym ze swojej działalności charytatywnej Pretim ubranym w czarny habit z charakterystycznym krzyżem maltańskim. Czy chciał uhonorować Pretiego jako maltańskiego artystę pochodzenia włoskiego, który zrewolucjonizował barokowe malarstwo na Malcie i przy okazji w połowie Włoch? Czy może chciał uhonorować Pretiego jako Il Cavalier Calabrese, Kawalera Maltańskiego, który do końca był wierny swoim ślubom? Chociaż tak naprawdę to nie ma żadnego znaczenia, Preti był tak maltański, jak tylko się dało: i jako artysta, i jako rycerz.
Kompletnie niekompletny obraz
Oprócz obrazów na wystawie są multimedialne prezentacje, które pozwalają poznać warsztat i środki wyrazu Mattii Pretiego, a także opowiadają o konserwacji i metodach weryfikacji autentyczności jego prac. Dla mnie jednak największym zaskoczeniem był obraz Pretiego „Apelles malujący Campaspe”, niegdyś część pracy „Aleksander wielki w pracowni Apellesa” z lat 30. albo 40. XVII w. Swoją drogą, to jest kolejny – po „Młodym Świętym Janie Chrzcicielu w habicie Zakonu Świętego Jana” i „Kazaniu świętego Jana Chrzciciela” – przemycony autoportret Pretiego.
Obraz wygląda na wydarty z prawej strony, ewidentnie brakuje i dalszej części płótna, i dalszej części znanej z „Historii naturalnej” Pilniusza Starszego opowieści o tym, jak Aleksander Wielki zatrudnił nadwornego malarza Apellesa do namalowania jego ulubionej kochanki Campaspe. Jakby nie patrzeć, myszy nie wygryzły takiego fragmentu płótna, nawet myszy-koneserki późnego baroku.
W oryginale obraz składał się z trzech części: na pierwszej, znajdującej się obecnie w kolekcji prywatnej, Aleksander Wielki siedzi like a boss w pracowni malarza, potem jest prezentowany na wystawie fragment środkowy, z malującym Campaspe Apellesem o rysach twarzy Pretiego, natomiast najbardziej z prawej strony jest trzeci fragment z Campaspe pozującą do portretu i ów fragment można podziwiać w Museo del Barocco w Ariccii, miejscowości znajdującej się 40 minut jazdy samochodem z Rzymu. Czas podróży można sprawdzić w Google Maps, ale nie wyguglujemy, po czorta ktoś pokroił ten obraz jak lasagne. Nie wiadomo.
Święta z dwoma głowami
Nie jest to jedyna tajemnica w Muzeum Łazienki Królewskie związana z dziełami Pretiego. Chyba jeszcze ciekawsza jest historia „Męczeństwa świętej Katarzyny Aleksandryjskiej” z lat 60. / 70. XVII w. Mattia Preti już wcześniej malował tę świętą na ołtarzu kaplicy Auberge d’Italie w Valletcie, a także potem dla lokalnego kościoła parafialnego św. Katarzyny w Żurrieq i wszystko z nią było ok.
Na pierwszy rzut oka z prezentowanym na wystawie obrazem ze świętą Katarzyną również wszystko jest ok, pod warunkiem, że o świętych, którzy mają być skróceni o głowę, w ogóle można powiedzieć, że są ok. Natomiast na trzeci rzut oka (bo drugi rzut oka to na mięśnie kata, wiadomo) okazuje się, że męczennica wygląda, jakby miała głów sztuk dwie. O 50% za dużo.
Pierwszy raz zauważono tę głowę od czapy w latach 30. XX w., być może wyłoniła się w wyniku nadgorliwego konserwatora, który szorował obraz, jakby cierpiał na zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne. Prawie wiek temu nie było jeszcze technologii, która umożliwiłaby zobaczenie kolejnych warstw farby, ale później na salony wkracza rentgen i prześwietlenie wyjaśniło tajemnicę podwójnej głowy świętej.
Staje się jasne (jak chiaroscuro), skąd ten nadmiar czerepów: okazało się, że pod spodem jest starszy obraz z innym świętym – Pawłem Apostołem – różniący się detalami takimi jak więcej gawiedzi spragnionej „rozrywki”, ułożenie rąk kata, stopień zachmurzenia nieba, brak kolumny, do której Preti później przywiąże Katarzynę, Zeus jako samodzielny element architektury, a nie – jak w późniejszej wersji obrazu – posążek trzymany przez filozofa i tak dalej. Dzięki prezentacji multimedialnej na wystawie można prześledzić wszystkie różnice, ja wyłapałam ich 14, ale być może jakąś przeoczyłam.
Wydarzenia towarzyszące wystawie „Mattia Preti. Odkrywając barokowe tajemnice Malty”
O ile różnicę możecie przeoczyć, to absolutnie nie możecie przegapić obfitego programu towarzyszących wystawie wydarzeń muzealnych dla dzieci, młodzieży, młodych dorosłych, dorosłych i starych dorosłych. Dla każdego coś maltańskiego, a tak na serio każde wydarzenie przybliży twórczość Mattii Pretiego i tradycje Malty. Są spotkania i warsztaty, m.in. poświęcone dawnym grom, podstawom malarstwa czy maltańskiej kuchni, wykłady maltańskich ekspertów oraz lekcje muzealne dla szkół. Czajcie się na nie.
A ja jako patron medialny wystawy na wernisażu wystąpiłam we włosach w kolorze Tycjana (stała barwa) oraz w kreacji w kolorze Pretiego (zmienna barwa).
Wystawę „Mattia Preti. Odkrywając barokowe tajemnice Malty” – już bez mojej Tycjano-Pretiowej osoby – możecie podziwiać aż do 3 marca 2024 r.
5 komentarzy
Pani Kamilo!
Znalazłam Panią na Facebooku, a teraz odkrywam blog!
Jestem zachwycona formą przekazywania wiedzy i sztuce!
Ja sama nie mam wykształcenia z tego zakresu, moja wiedza( niekompletna) wynika z zainteresowań Z zawodu jestem anestezjologiem( nie lubię formy anestezjolozka), w wieku emerytalnym ale pracującym .
Moja pasja są podróże, włóczenie się po miastach i miasteczkach Europy, poznawanie lokalnych smaczków i sztuki , cokolwiek to znaczy -w końcu nie tylko da Vinci-sztuka niejedno ma imię , czasem zachwyci kicz.
Chciałabym Pani artykuły mieć jako książkę -wracać , podkreślać , porównywać .Moze kiedyś wyda je Pani w takiej formie , a może już jest?????
Serdecznie pozdrawiam
Ps mam nadzieję obejrzeć wystawę o sztuce Malty
Tamara Tomaszewska
Dzięki Pani odkrywam sztukę, poznaję malarzy a przede wszystkim odczuwam niesamowitą przyjemność w czytaniu i obserwowaniu Pani bloga.
Wielkie dzięki
M. Kuligowska
Dzięki Pani profesjonalnym, ciekawym i dowcipnym relacjom zainteresowałam się malarstwem i wystawami. Specjalnie dla tej wystawy i kilku innych (Poznań, Lublin) wybrałam się jesienią na wycieczkę dookoła połowy Polski. Teraz jestem przygotowana do wyjazdu na Maltę! W Lublinie nie zobaczyłam wystawy Łempickiej, bo akurat zmieniali aranżację, ale i tak jestem dumna i szczęśliwa. Mattia Preti stał mi się bliski, a z nim barok. To wszystko dzięki Pani Kamilo!
Twoje wpisy o sztuce są zawsze fascynujące, a artykuł o Mattii Pretim nie jest wyjątkiem! Sposób, w jaki ukazujesz barokowe tajemnice Malty, jest niezwykle przekonujący. Jesteś świetnym przewodnikiem przez świat sztuki, pomagając czytelnikom odkryć głębsze warstwy i konteksty dzieł. Doceniam Twoją pasję i wiedzę, które przekładają się na wysoką jakość treści. Czekam z niecierpliwością na kolejne artystyczne podróże z Wernisazerią!
Tak jak wirtuozerią są dzieła mistrzów baroku związanych z Valettą tak również Pani opowieści o nich,ich życiu i twórczości są dla mnie odkrywcze.W połączeniu humoru i delikatnej pikanterii czytam jednym tchem z wielką przyjemnością,za co serdecznie Pani dziękuję.