Wystawa „Marek Oberländer i Jan Lebenstein. Totemiczny znak figury ludzkiej”, Muzeum Narodowe we Wrocławiu.
Wolę różowe pompony niż żałobny kir, lukier niż popiół, apoteozę niż elegię, a także pad thaia niż curry, żeby nie było tak posępnie, bo nie doczytacie relacji do końca. Na wystawie „Marek Oberländer i Jan Lebenstein. Totemiczny znak figury ludzkiej” pokazano 106 prac pochodzących ze zbiorów Muzeum Narodowe we Wrocławiu.
Co znajdziecie w recenzji?
Bardzo lubię Muzeum Narodowe we Wrocławiu, ja w ogóle lubię polskie muzea narodowe, które namiętnie zwiedzam, korzystając z faktu, że z powodu pandemii nie jestem w Paryżu. Normalnie o tej porze powinnam być na Biennale Paris, ale mnie na nim nim, ponieważ samego Biennale również nie ma. Zachwycałam się już w Muzeum Narodowym we Wrocławiu wystawami stałymi sztuki polskiej XVII-XIX wiek oraz sztuki europejskiej w XV-XX wiek, dziś będzie o genialnej wystawie czasowej, czyli o wystawie „Marek Oberländer i Jan Lebenstein. Totemiczny znak figury ludzkiej”.
Szalenie podobne są życiorysy obu dżentelmenów: obaj urodzili się na Kresach, w trakcie wojny stracili rodzinę, wylądowali w tym samym liceum plastycznym w Warszawie, a następnie studiowali na ASP nawet przez chwilę u tego samego profesora, po czym ich drogi się rozeszły. Jan Lebenstein wyjechał do Paryża, a Marek Oberländer do Szwecji, potem do Paryża i w końcu do Nicei, gdzie odwiedził go Mariusz Hermansdorfer, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu, stąd tak wielka kolekcja w tejże instytucji.
Marek Oberländer i i Jan Lebenstein: figury, ćmy, modliszki oraz rentgen płuc
Marek Oberländer i Jan Lebenstein po swojemu przetworzyli traumę wojenną: u jednego i drugiego przedstawienie człowieka jest tak uproszczone i zdeformowane, że przestaje przypominać istotę ludzką, a staje się totemem, dziełem sztuki symbolizującym określone emocje, zewnętrznym wizerunkiem wnętrza. Oczywiście, jak to zwykle bywa, bo człowiek człowiekowi wilkiem, a kiwi kiwi kiwi, zarzucano Oberländerowi daleko posuniętą „inspirację” Lebensteinem. Niepoprawnie przyznam, że ma to dla mnie średnie znaczenie – interesuje mnie, jak bardzo u obu malarzy ludzie ewoluowali w totemy, a nie przepływ „inspiracji”, tego ma dość na żywo w naszym środowisku artystyczno-humanistycznym.
Pierwsze zdeformowane figury powstały w eksperymentalnym Teatrze na Tarczyńskiej u Mirona Białoszewskiego, którego debiutancki tomik poezji, „Obroty rzeczy” zilustrował Lebenstein.
Figury Osiowe, „metafory emocjonalne” Jana Lebensteina, to struktury egzystencjalne z osią-kręgosłupem dookoła której umieszczone jest wnętrze, psychika człowieka, normalnie skrywane pod skórą i niewidoczna gołym okiem, jakbyście nie wiedzieli.
Totem znaczy człowiek. Tak jakby człowiek
Mniej więcej w tym samym czasie również u Marka Oberländera postacie ludzkie zaczynają coraz mniej przypominać człowieka, a coraz bardziej jakąś dziwną istotę organiczną wyglądającą trochę jak ważka, ćma, ptaszyło albo po prostu jak zdjęcie rentgenowskie równie niepokojące, co zdjęcie płuc Kławdii noszone przez Hansa Kastropa w „Czarodziejskiej Górze” Manna.
A jeszcze później jak dziwaczne, przerażające modliszki, podobnie uproszczone i skonstruowane wertykalnie jak Figury Osiowe Lebensteina.
Człowiek przypomina jakiś człekoidalny zdeformowany przeżyciami twór, przerażający, odrealniony, inspirowany wierzeniami i mitologią miks człowieka i zwierzęcia. Te anatomicznie spreparowane, organiczne wykoślawione figury odpowiadają sylwetkom ludzi, których wojna pozbawiła człowieczeństwa i równie wykoślawiła, wypluwając wraki emocjonalne, strzępy ludzkie.
Jan Lebenstein i Marek Oberländer próbowali poradzić sobie z własnymi przeżyciami i bezsensem (po)wojennego świata, który odziera ludzi z godności i człowieczeństwa. Zostawia jedynie cierpiące i wypaczone wnętrze, przy którym różnice w wyglądzie zewnętrznym poszczególnych ludzi kompletnie nie mają znaczenia, bo i tak ich życie determinuje zniszczone wnętrze.
Chociaż prace obu artystów wydają się abstrakcyjne, pozbawione cech „biologicznych”, nadal są figuratywne i przedstawiają istotę ludzką, choć sprowadzoną do totemu, znaku bardziej odsyłającego do figury ludzkiej niż oznaczającego człowieka.
Obroty rzeczy i dusza wywrócona na drugą stronę
Miron Białoszewski w „Autoportrecie odczuwalnym”, wierszu otwierającym „Obroty rzeczy”, pisze tak:
„Noszę sobą
jakieś swoje własne
miejsce.
Kiedy je stracę,
to znaczy, że mnie nie ma”
U Jan Lebensteina i Marek Oberländera ludzie jakby potracili swoje „własne miejsca”, dusze, a w – nomen-omen – miejscu tych własnych miejsc pojawiła się zdeformowana przestrzeń wewnętrzna.
„Marek Oberländer i Jan Lebenstein. Totemiczny znak figury ludzkiej” to bardzo trzepiąca wystawa; doświadczenie wiwisekcji psycho-wizualnych i przeżywania, a takie przeżywanie przeżyć obu artystów to dopiero mocne przeżycie. Ciężar emocjonalny. Nikt nie mówił, że sztuka ma tylko głaskać po główce albo wrzucać supermarketowe wózki do stawu Moneta, co zrobił Banksy w sprzedanej w środę za 10 milionów dolców (!!) pracy „Show me the Monet”.
Na koniec wrzucę coś bardziej kolorowego, bo ostatnio na Wernisażerii zrobiło się smutno prawie jak w „Hymnie o zachodzie słońca na morzu” Słowackiego: jak nie męczennicy u Michaela Willmanna, to zwłoki u Leszka Mądzika – obiecuję, że następna recenzja będzie o radośniejszych obrazach, bo inaczej sama zmienię ten blog na stronę ze zdjęciami kotów udających chleb albo z testami w stylu „jakim rodzajem pizzy jesteś”.
Pamiętajcie, że w oddali majaczy trzecia, ostatnia część tekstu o Toulouse-Lautrecu, jeśli ktoś nie czytał poprzednich dwóch, to koniecznie niech nadrobi.
***
A jak tam z Wami? Trzymacie się po Janie Lebensteinie i Marku Oberländerze?
Czy niektóre prace, mimo wesołych kolorów, wywołują w Was przygnębienie?
Bo na fanpage’u wybuchła żywiołowa dyskusja, dlaczego tak mnie zasmuciły obrazy – jak to możliwe, skoro na oprowadzaniu kuratorka Magdalena Szafkowska łagodziła odbiór i nie było tak dołująco. Możliwe, możliwe, bo skoro mnie zasmuca, to mnie zasmuca – przypominam, moi złoci, że to są subiektywne teksty o moich emocjach, a nie o tym, jaki jest wymarzony odbiór kuratorki, sorry.