Dwie wystawy: Sonja Ferlov Mancoba oraz Takesada Matsutani w Centrum Pompidou w Paryżu.
O Biennale Paris 2019 i o „Bacon en toutes lettres” Francisa Bacona już pisałam, ale w w Centrum Pompidou są jeszcze dwie wystawy, może mniej medialne, ale też ciekawe. Nieżyjąca już Sonja Ferlov Mancoba oraz nadal tworzący Takesada Matsutani, choć pochodzą z różnych krajów, dekady temu postanowili osiąść w Paryżu.
Co znajdziecie w recenzji?
Sonja Ferlov Mancoba urodziła się w Danii. W latach 30. XX wieku dołączyła do awangardowej grupy „Linien”, która szerzyła w Danii surrealizm. Artystka przez lata krążyła miedzy Danią a Francją, żeby w końcu zamieszkać w Paryżu. Na jej miejscu też bym tak zrobiła. Chociaż w Paryżu przyjaźniła się z wieloma surrealistami, między innymi z Maxem Ernstem, jednak coraz bardziej pociągała ją abstrakcja.
Pierwsza wystawa: Sonja Ferlov Mancoba w Centrum Pompidou
Sonja Ferlov Mancoba kojarzy się przede wszystkim z modernistyczną rzeźbą, ale spod jej ręki wyszło też mnóstwo rysunków. W Centrum Pompidou pokazano 50 rzeźb i ponad 60 rysunków. Niektóre z jej prac zaprezentowano w dwóch wersjach: tzn. jedna oryginalna, z gipsu, a druga w brązie. Ciekawe było porównanie, jak zmiana materiału zmienia znaczenie. Zupełnie co innego przekazuje gips, a co innego brąz, odbierany jako bardziej szlachetny, trwały i wieczny, chociaż jak wiadomo Horacy ma inne zdanie na temat trwałości spiżu.
Niezależnie od obszaru, we wszystkich rzeźbach, rysunkach i kolażach, których autorką jest Sonja Ferlov Mancoba, widać wpływ Afryki, ten kontynent szalenie ją interesował Oprócz tego widać wpływ surrealizmu, co oczywiste, oraz kultury prekolumbijskiej, stąd tytuły prac w stylu „Maski i figury”. 20 lat temu pewien czas spędziłam w Meksyku, tak że bliskie mi są i to o nich myślałam, oglądając prace artystki (skandynawskie imiona i nazwiska są wykańczające w odmianie, powinien wszędzie być mianownik i mielibyśmy problem z grzywki, Sonja Ferlov Mancoba w każdym przypadku – czyż to nie brzmi cudownie?).
Oszczędne kolorystycznie rzeźby Sonji Ferlov Mancoby początkowo było mocno biomorficzne i organiczne, ale z upływem lat stawały się coraz bardziej geometryczne i abstrakcyjne.
Druga wystawa: Takesada Matsutani w Centrum Pompidou
Z kolei drugi artysta, Takesada Matsutani, w 1966 roku przyjechał na miesięczną rezydencję do Paryża, a został do dziś. Najtrwalsza jest prowizorka, a najdłuższe są krótkie wyjazdy.
Matsutani należy do drugiej generacji japońskiej awangardy Gutai, dla której najważniejsze była metoda wykonywania, fizyczna interakcja z materiałem podczas procesu tworzenia, a efekt końcowy – zgodnie z założeniami grupy – pochodzi z samego materiału. To co Matsutani wyprawia z teksturą to jakiś czad!
Wykorzystuje technikę wdmuchiwania powietrza do kleju winylowego, tym samym tworząc wystające z powierzchni obrazów wybrzuszenia, bąble i bulwy. Z czasem Matsutani zaczął dodawać pigment grafitowy, dzięki czemu winyl stał się jeszcze bardziej błyszczący.
Matsutani swoje abstrakcyjne formy czerpał ze wzorów i zacieków na suficie (prawie jak Witold w „Kosmosie” Gombrowicza!), na które patrzył przez 8 lat leżenia w łóżku podczas choroby – zmagał się z gruźlicą. Jednak nie polecam tej metody na trafienie do Centrum Pompidou.
Wystawy pachnące świeżym praniem
Chociaż Ferlov Mancoba oraz Matsutani sa dwójką tak różnych artystów, oglądając obie wystawy jednego dnia, nie mogłam pozbyć się myśli, że w pewnym sensie są one podobne. Może dlatego, że prace Dunki w swojej surowości czy doskonałości ascetycznej formy są bliskie czystej, nieprzeładowanej sztuce japońskiej.
Zazwyczaj poczas wrzucania postów na Wernisazerię czy bardzo obszernych, pełnych dygresji felietonów wernisażowych na swoją stronę potrafię się opanować i nie piszę o swojej hipersensytywnosci, ale dziś zaszaleję. Ponieważ jestem synestetykiem (i jako obiekt badawczy trafiłam nawet do jednego doktoratu!), obie wystawy były dla mnie jak kanciasta biel i pachniały świeżym praniem.
W porównaniu do energetyzującego i kopiącego prosto w mózg Francisa Bacona wystawa Sonja Ferlov Mancoba i Takesada Matsutani są zdecydowanie bardziej wyciszone; skłaniają do kontemplacji czy nawet medytacji. Co nie znaczy, że któraś z wystaw jest lepsza albo gorsza. Po prostu wszystkie trzy trzeba zobaczyć i poprzeżywać.