Wystawa Sławomir Marzec, „Obrazy użytkowe i Horyzonty”, Przestrzeń dla Sztuki S².
Po co kupuje się sztukę? Po co tworzy się sztukę? Jak używa się sztuki? Do czego służy sztuka? Są to fundamentalne pytania na miarę tego, kto kupuje nić dentystyczną o smaku boczku za 5 dolców (a muszą istnieć tacy delikwenci, skoro firma Archie McPhee produkuje ją masowo, tak samo bandaże o wyglądzie bekonu). Sławomir Marzec na wernisażu w galerii Przestrzeń dla Sztuki S2 pokazał różne obrazy, ale na żadnym nich nie było boczku.
Co znajdziecie w recenzji?
I o tym – o sztuce, nie o boczku – myślałam w zeszły piątek na wernisażu „Obrazy użytkowe i Horyzonty” Sławomir Marzec w Przestrzeń dla Sztuki S². Na wystawę składają się trzy cykle: „Obrazy użytkowe”, „Horyzonty” oraz „Horyzonty 24”, przy czym w dwóch ostatnich horyzont jest inaczej przedstawiany. W pierwszym jest to płynne przejście między kolorami, głównie odcieniami niebieskiego i zielonego, i trudno znaleźć linię odgraniczającą niebo od powierzchni lądu czy wody (przynajmniej tak wygląda to u nas, na trzeciej planecie od Słońca, doświadczenia z innymi nie mam).
Natomiast w drugim horyzont jest wyraźnie zaznaczony, chociaż i w nim dzieją się ciekawe rzeczy, takie jak nawiązanie pierwszego do ostatniego obrazu czy zabawy z trójwymiarowością, formą obrazu, jednak moje serce skradły dwa tytułowe cykle. I pozamiatane.
Zastosowanie sztuki stosowanej
Z miejsca zaintrygowały mnie „obrazy użytkowe”. Hm. Określenie „Sztuka użytkowa” – czy też „sztuka stosowana” – istnieje przynajmniej od czasu, gdy otworzono filharmonię w Warszawie, w hotelu Bristol pojawił się pierwszy gość, a na wystawie w Paryżu, 11 lat po śmierci Van Gogha, nagle obudzili się, że malarz wielkim artystą był. A więc od 1901 roku, czyli od powstania krakowskiego Towarzystwa Polska Sztuka Stosowana, którego misją było upowszechnianie rzemiosła / wzornictwa artystycznego.
Pojęcia sztuki użytkowa / stosowana – mimo całego zaplecza projektowania, wizji artysty, unikatowości, kreatywności i tak dalej – nadal używa się, żeby artefakty codziennego użytku (albo odświętnego, ale jednak nadal użytku) odróżnić od sztuk pięknych (jednostkowych), które „wytwarzają” przedmioty bez praktycznego zastosowania.
„Sztuka użytkowa” może być „sztuką piękną”, ale sztuki piękne nie mogą być użytkowe.
I dlatego obrazy użytkowe Sławomira Marca nie są użytkowe.
Z drugiej strony malarstwo może pełnić funkcję estetyczną, ekspresyjną, impresyjną, jednak w pewnym sensie jest użytkowe, bo służy do patrzenia, odczuwania i przeżywania, do tego „używa się” obrazów. Sztuka ma wzbudzać określone emocje (zachwyt, ciekawość, obrzydzenie, ale nigdy obojętność, bo obojętność to może wzbudzać wystygły hamburger czy taśmowy „obraz” z Ikei / Leroy Merlin, a nie jednostkowe dzieło sztuki). Sztuka ma poruszać, budzić skojarzenia, otwierać, stymulować intelekt, albo przynajmniej próbować go kopnąć i rozruszać. I tak jest w przypadku obrazów użytkowych Sławomira Marca.
Nieużytkowa sztuka i obrazy użytkowe
Jego „Horyzonty” i „Obrazy użytkowe” nie są dla leniwych, bo trzeba je obejrzeć z każdej strony… farba jest rozklapciana na boki, z górnej krawędzi ścieka na obraz, no dramat. Jednak pozorna niestaranność jest starannie przemyślanym zabiegiem.
Sławomir Marzec wciąga w obszar dzieła sztuki obszary „nieobrazowe”, o których zazwyczaj nie myśli się w kategoriach obrazu, a u niego staja się przedłużenie pracy, jej integralną częścią. Po bokach płótna umieszczone są przedmioty, które wzbogacają obraz o kolejne warstwy znaczeniowe, a niekiedy po prostu go tłumaczą.
Oprócz tego z przodu, na obrazie „właściwym”, widza czekają różne niespodzianki, na przykład perły (tzn. nigdy nie ma nieodpowiedniego miejsca na perły, nie tylko u Vermeera, ale również i u mnie w kasetce z biżuterią, jakby coś, to pamiętajcie).
Użytkowe obrazy użytkowe
Ale prawdziwa zabawa zaczyna się w cyklu „Obrazy użytkowe”, na punkcie których doszczętnie oszalałam. Otóż każdy z tych obrazów na dole ma napis po łacinie, inkantację, zaklęcie mające przyciągnąć określone dobra.
I dlatego obrazy użytkowe Sławomira Marca jednak są użytkowe.
Służą do konkretnych rzeczy – pomnażania majątku, inteligencji, poprawy kondycji czy – mój ulubieniec – „podtrzymania tajemnicy”!
Przypominają tajemne zapisy, zaklęcia, odsyłają do XVI-wiecznej ferajny alchemików, takich jak John Dee czy Edward Kelley, i w tym świetle umieszczone po bokach przedmioty stają się talizmanami.
Jeśli jest „Obraz przeciwko hałasowi”, dopełnia go przyczepiony do płótna kawałek drewna z gwoździami (bo młotek stuka i hałasuje), jeśli jest „Obraz przeciwko węzłom gordyjskim”, to z jednego boku jest miecz do przecięcia „węzła”, podobny do tego, którym ciachnął złoty chłopak Macedonii, a z drugiego – klucz mogący być kluczem do rozwiązania nawet najbardziej zawikłanego problemu.
Sławomir Marzec i praktyczne obrazy użytkowe
Ale nie tylko przedmioty są „magiczne”, bo Sławomir Marzec korzysta również z „magicznych” właściwości kolorów. Dlatego np. „Obraz na pomnożenie majątku” jest zielony jak dolar, a „Obraz na przyrost inteligencji” – żółty (w hinduizmie to kolor mądrości, ulubiona barwa buddyjskich mnichów i Konfucjusza, jednak nie sądzę, żeby niektórym nawet okutanie się od góry do dołu w żółtości chociaż trochę pomogło).
Działanie tego obrazu wzmacnia znajdujący się z boku puzzel, a jak wiadomo – na szare komórki nic nie robi tak dobrze jak szarady, łamigłówki oraz wino (nie moje badania, żeby nie było, tylko Gordona Stepherda z Uniwersytetu Yale).
Przez to, że prace Sławomira Marca są przestrzenne, o chropowatej fakturze, ziarnistej strukturze, wystającej naturze, chce się ich dotykać, skrobać, macać i smyrać, może wtedy „moc” zaklęta w obrazie przechodzi na macanta?
Użytkowa abstrakcja: obrazy do myślenia
Slawomir Marzec bawi się naszą skłonnością do ulegania zabobonom, wiarą w przesądy / magię i niby jedno powinno wykluczać drugie, albo iluminacja z dyplomem, albo kto wierzy w gusła, temu wiadomo co uschła, jednak jego obrazy to abstrakcja magiczno-intelektualna. Wymagają nie tylko uważnego patrzenia i odczuwania, ale także stymulują myślenie.
Sztuka ma coś rozbudzać i angażować intelekt, bo jeśli nie angażuje, to jest zwykłą dekoracją, tapetą, smętnym papierowym elementem na ścianie. No chyba, że kogoś pobudza tapeta i zamiast do galerii sztuki, wybiera się obejrzeć wystawę w Castoramie. Swoją drogą czasem terakota jest tam lepiej wyeksponowana niż obrazy w niektórych galeriach, wystawiennictwo w Polsce leży i już nawet nie kwiczy.
A na wernisażu w tak lubianej przeze mnie Przestrzeni dla Sztuki S2 nie dość, że ekspozycja jak zwykle przemyślana, to – też jak zwykle – było dużo znajomych oraz nieznajomych, którzy za chwilę stawali się znajomymi, a przede wszystkim była jak zwykle doskonała sztuka (tym razem „estetyczno-użytkowa”, to dopiero magia!) oraz równie doskonałe wino w ilościach, które powinny zawstydzić niektóre galerie.
Czego jeszcze można chcieć do szczęścia? Oprócz prywatnego szybu naftowego i kopalni uranu, rzecz jasna.
1 komentarz
Brawo Ty (dopiero teraz na niego wpadłem[S.Marca]),jest świetny.